Rosyjskie bomby zabijają nie tylko w Ukrainie, ale też w Syrii, w której 12 lat temu, 15 marca 2011 roku, rozpoczęła się wojna domowa. Reżim Baszszara al-Asada, który brutalnie tłumił pokojowe, antyrządowe protesty, wciąż pozostaje u władzy. To w Syrii trwa jeden z najtragiczniejszych kryzysów humanitarnych świata. 90% syryjskich rodzin żyje w skrajnym ubóstwie. Niemal 7 milionów osób zostało przesiedlonych, a ponad 5 – musiało uciec z Syrii. Niektórzy Syryjczycy i Syryjki znaleźli schronienie w pobliskim Libanie. Żaden inny kraj nie przyjął tylu uchodźców i uchodźczyń w przeliczeniu na liczbę mieszkańców i powierzchnię. Za wszystkimi liczbami kryją się jednak ludzie i ich historie. O sytuacji Syryjek i Syryjczyków na uchodźstwie opowiada Bartosz Rumieńczyk, dziennikarz zajmujący się migracjami, prawami człowieka i prawami zwierząt, który aktualnie pisze książkę o syryjskich uchodźczyniach w Libanie.
Bywasz w obozach dla osób uchodźczych w Libanie, pracujesz nad książką o syryjskich uchodźczyniach. Poznałeś wielu Syryjczyków i Syryjek, którzy uciekli przed piekłem wojny w Syrii do sąsiedniego państwa. Część osób decyduje się na kolejną ucieczkę, większość tkwi w obozach latami. Jakie to są miejsca?
Wojna w Syrii dla wielu z nas łączy się z uchodźcami i uchodźczyniami, którzy pojawili się u naszych granic w okolicach roku 2015. Bardzo dużo mówiliśmy – nadal mówimy – o „kryzysie migracyjnym” w Europie, choć tak naprawdę powinniśmy mówić o kryzysie unijnej polityki granicznej, który zrodził kryzys humanitarny na zewnętrznych granicach Unii Europejskiej – na Morzu Śródziemnym, na Bałkanach czy na Podlasiu. Dużo mniej mówimy o tym, co dzieje się w krajach bezpośrednio graniczących z Syrią, choć to przecież tam przebywa większość uchodźców i uchodźczyń. Ten kryzys humanitarny nie dotknął tylko nas, dotknął przede wszystkim Liban, Jordanię i Turcję. Choć o Turcji należy myśleć trochę inaczej, ponieważ UE zapłaciła jej za to, by powstrzymywała migracje do Europy.
Jak wyglądają obozy? Te jordańskie to rzędy białych namiotów na pustyni, jak słynne Zataari. Podobnie wyglądają obozy w Iraku, choć np. władze irackiego Kurdystanu pozwalają na budowę prostych murowanych domów. Wtedy obozowiska zamieniają się w ubogie miasteczka. No i jest też Liban, gdzie pośród 6 milionów mieszkańców i mieszkanek 1,5 miliona stanowią osoby uchodźcze z Syrii.
W Libanie nie ma wielu „klasycznych” obozów dla uchodźców i uchodźczyń z Syrii. Bodaj największy znajduje się w górach w regionie Arsal, kontrolowanym przez Hezbollah. Wielka, biała plama namiotowiska rozlewa się na obrzeżach miasta. Jednak już w innych częściach Libanu najczęściej spotykamy niewielkie, nieformalne i rozproszone obozy na obrzeżach miast i wsi, w których mieszka czasem 10 czy 15 rodzin. Inni Syryjczycy i Syryjki żyją w garażach, pustostanach czy niewykończonych częściach domów Libańczyków i Libanek, którzy im je podnajmują. Te miejsca są bardzo często niewidoczne. Trzeba nauczyć się je dostrzegać.
A czy obecna sytuacja w Libanie wpływa na osoby uchodźcze z Syrii?
Uchodźcy i uchodźczynie w Libanie są najuboższą grupą społeczną. Sam kraj jest pogrążony w wieloletnim kryzysie, który właśnie wchodzi w najskrajniejsze fazy. Inflacja osiąga rekordowe wyniki, dziś to aż 600%, za jednego dolara trzeba zapłacić 100 tysięcy libańskich funtów – w grudniu było to 45-60 tysięcy. Prąd z sieci państwowej płynie jedynie przez godzinę dziennie. Ludzie muszą zaopatrywać się w energię na własną rękę, korzystając z prywatnych generatorów na ropę lub z paneli słonecznych. Ale na to wielu uchodźców i uchodźczyń już nie stać. Jednocześnie im poważniejszy kryzys, tym częściej osoby uchodźcze słyszą, że kradną Libańczykom i Libankom pracę i że dostają pomoc z organizacji międzynarodowych w dolarach, czyli dziś walucie najbardziej w kraju pożądanej.
Co więcej, Syryjki i Syryjczycy w Libanie nie są traktowani przez państwo jak uchodźcy, muszą więc odnawiać co pewien czas zgodę na pobyt. Podyktowane jest to m.in. trudnymi doświadczeniami Libanu z uchodźcami z Palestyny i wspólnym doświadczeniem wojny domowej, co oczywiście można starać się zrozumieć, ale dla Syryjek i Syryjczyków jest to dodatkowa trudność, z która muszą się zmagać.
Biorąc to wszystko pod uwagę, nic dziwnego, że tak wiele osób zaczyna myśleć o wyjeździe i kolejnej ucieczce, często niebezpiecznymi szlakami i za ogromne pieniądze płacone przemytnikom.
Jak Syryjki i Syryjczycy radzą sobie z obozową rzeczywistością? Myślą o przyszłości?
Ta przyszłość już się dzieje, bo przecież życie toczy się dalej. Ludzie biorą śluby, rodzą się dzieci, rodzice chcieliby je wykształcić, by wyrwały się z biedy, miały lepsze życie. Tylko że te marzenia będzie bardzo trudno zrealizować. Syryjczycy i Syryjki toną w długach. Często ich jedynym źródłem utrzymania są programy pomocowe. Pracy nie ma lub jest sezonowo, na przykład przy zbiorach oliwek. Bywa, że jedynym żywicielem rodziny jest nastoletni syn, jak w przypadku Hudy, z którą wielokrotnie spotykałem się w Libanie.
Praca dzieci w Libanie jest ogromnym problemem. Choć jest nielegalna, jest zjawiskiem powszechnym – pracują nie tylko dzieci syryjskie, libańskie także.
Oczywiście syryjskie dzieci mogą chodzić do szkół, choć wiele z nich po prostu w szkole sobie nie radzi, może z powodu doświadczenia wojny, zaległości czy dlatego, że po szkole muszą pracować np. w polu. Znam Fatmę, która spędziła w jednej klasie cztery lata, aż w końcu do szkoły przestała chodzić.
Ale życie na uchodźstwie składa się wielowątkową i często wielobarwną opowieść.
Pamiętam, jak tuż przed Sylwestrem Huda wysyłała swoją 19-letnią córkę Isrę do kuzynów pod Bejrut. Na co dzień Isra musi zajmować się swoim bratem z niepełnosprawnością, ten wyjazd był dla niej więc chwilą oddechu. Patrzyłem, jak ubrana w sportowe białe buty, dopasowane dżinsy i modną kurtkę wychodzi z plecakiem z domu. Mało kto pomyślałby, że jest uchodźczynią, bo mamy bardzo stereotypowe wyobrażenie, jak uchodźca czy uchodźczyni wygląda. W Krakowie lub Warszawie pewnie wzięłoby się ją za studentkę z Erasmusa, może z Turcji, bo miała na głowie hidżab.
Hudzie bardzo zależy na tym, by jej dzieci porządnie wyglądały, także jak widzisz ci ludzie radzą sobie, jak mogą, rzadko kiedy siedzą z założonymi rękoma. Wśród rozmów o trudach jest też wiele uśmiechu i serdeczności, także żartu z całej sytuacji.
Jak Syryjczycy i Syryjki, których spotykasz w Libanie, reagują na Twoje wizyty? Chcą dzielić się swoimi historiami?
Często odnoszę wrażenie, że osoby potrzebują takiego kontaktu. Chcą mówić o swojej sytuacji, bo mają nadzieję, że rozmowa z dziennikarzem czy dziennikarką im pomoże. Pytanie „czy możesz coś zrobić w naszej sprawie, bo nas nikt już nie chce słuchać?” pada często wprost.
Ale uchodźcy i uchodźczynie, jak każdy z nas, potrzebują się też wygadać. Pamiętam, jak podczas jednej z opowieści o doświadczeniach wojennych Huda zaczęła rozkładać filiżanki, imbryk, cukiernicę i chusteczki na stoliku, aby zobrazować, gdzie znajdowały się oddziały, w którym miejscu leżała jej wieś, z której strony nadchodził atak. Mówiła coraz szybciej i szybciej. Nie zadawałem pytań, słuchałem i patrzyłem, jak te wszystkie trudne doświadczenia z niej wychodzą. W trakcie rozpłakała się, ale szybko otarła łzy i kontynuowała, chciała opowiedzieć wszystko, do samego końca. Gdy zapadła cisza, spojrzałem na nią i wziąłem głęboki oddech, razem wypuściliśmy powietrze. „Jak się teraz czujesz? – spytałem. Uśmiechnęła się z wyraźną ulgą.
Uchodźcy i uchodźczynie potrzebują, aby ktoś ich wysłuchał. I ja mogę im to zapewnić. Oczywiście mogę wysłać ich prośby do organizacji, takich jak UNHCR, i robię to. Ale nie mam wpływu na system i procedury. Nie mam wpływu na to, że dostaną zgodę na relokację i wyjadą legalnie na tzw. Zachód.
Czy fakt, że jesteś dziennikarzem, mężczyzną, utrudnia rozmowy z syryjskimi kobietami?
Jeśli rozmawia się z całą rodziną, to bywa czasem trudniej o bezpośredni kontakt z kobietami, mąż lub ojciec często się wcina, odpowiadaja za kobiety. Ale Syryjki, z którymi spotykam się od lat w Libanie, są moimi przyjaciółkami, rozmawiamy więc bardzo bezpośrednio. Nie ma tabu.
Jedna z takich przyjaciółek jest Zuhur, która już na uchodźstwie zachorowała na raka piersi. Gdy ją poznałem, była po mastektomii i chemioterapii, zbierała środki na radioterapię. Otwarcie opowiadała mi o chorobie, o tym, że wypadły jej włosy. Ja opowiedziałem jej z kolei o mojej mamie, która również chorowała na raka piersi. Wspomniałem, że gdy odrastały jej włosy, to zaczęły się kręcić. Do Libanu wróciłem rok lub dwa lata później. Spotkaliśmy się, zapytałem Zuhur o włosy. „Nie powinnam, ale ci pokażę” – zdjęła hidżab, a na jej ramiona spłynęły proste pasma.
Usłyszałeś wiele historii. Każda z nich jest wyjątkowa. Czy któraś z opowieści syryjskich kobiet szczególnie zapadła Ci w pamięć?
Często pytałem Syryjki o początek wojny w Syrii. Ostatnio rozmawiałem o tym właśnie z Zuhur.
Zuhur mieszkała w Homs, ważnym mieście na mapie rewolucji i tzw. Arabskiej Wiosny w tym kraju. Homs bardzo ucierpiało, gdy protesty przekształciły się w wojnę domową. Zuhur mieszkała w centrum, więc słyszała odgłosy pierwszych demonstracji. „Nie brałam w nich udziału, wiedziałam, że to wszystko może skończyć się źle. Za al-Asadem stała w końcu Rosja” – opowiadała. Na protesty wymykał się za to jej 13-letni syn. Gdy zapytałem Zuhur o to, jak demonstracje przekształciły się w walki, a potem wojnę sięgnęła po telefon i pokazała wideo, na którym padły pierwsze strzały. A potem odszukała na Youtube nagrania z Homs, już po wieloletnim oblężeniu. „Tu kiedyś był sklep, tu – piekarnia, a tam – mieszkał sąsiad” – pokazywała palcem na pozostałości budynków, które legły w gruzach podczas bombardowań.
Ale tak naprawdę wszystkie historie są wyjątkowe. Wyjazdy do Libanu są dla mnie jak odwiedziny u rodziny. Nie potrafię traktować tych relacji czysto zawodowo. I nie chcę. Spotkania nauczyły mnie tego, jak poskromić własne ego. Bo ludzie, o których piszę, powierzają mi własne historie. Nie chcę być kimś, kto pojawi się raz, by zebrać materiał do reportażu, a potem zniknać, jednocześnie zbierając nagrody za teksty czy pochwały. Dla mnie na pierwszym miejscu są historie osób, nie „dziennikarskie ja”.
Historie Syryjczyków i Syryjek dzieją się też na polsko-białoruskim pograniczu.
Podczas pobytu w Libanie temat polsko-białoruskiej granicy do mnie wracał, to wszystko jest ze sobą ściśle powiązane. Niektórzy Syryjczycy i Syryjki, którzy są dziś na Podlasiu, wyjechali z Libanu czy irackiego Kurdystanu.
W zeszłym roku zimą, gdy pojechałem na granicę z dziennikarką Anią Mikulską, po drodze zauważyliśmy czerwony samochód w bocznej uliczce. To było auto przemytników. Weszliśmy do lasu w pobliżu i znaleźliśmy rozmaite rzeczy. Kurtki, zapalniczki, zauważyłem też paczkę arabskiego chleba z piekarni w Bejrucie. Innym razem znalazłem kurtkę z metką „made in Syria”. Wtedy uderzyło mnie, że w podlaskim lesie mógłbym spotkać przyjaciół i przyjaciółki z Syrii, którzy od lat mieszkają w Libanie.
Warunki, w jakich żyją Syryjczycy i Syryjki na uchodźctwie, także w Libanie, sprawiają, że często całe syryjskie rodziny składają się na bilet lotniczy za kilka tysięcy dolarów do Mińska. Rozmawiałem z nimi o tym, że polsko-białoruska granica to niebezpieczny szlak zwłaszcza zimą. „Wiemy, znajomy pojechał” – słyszałem w odpowiedzi, pokazywali mi zdjęcie z lasu, gdzieś na pograniczu, gdzie właśnie utknął znajomy znajomego. Przestrzegałem ich przed podejmowaniem tego ryzyka, a z drugiej strony zacząłem się zastanawiać: „jakim prawem mówię im, aby nie jechali?”. Kim jestem, aby mówić ludziom, którzy mają przed sobą perspektywę kilku kolejnych lat życia w namiocie i wydania swojej nastoletniej córki za mąż, czy mają jechać, czy nie?
Czy dlatego pojawił się pomysł na napisanie książki? Bo chciałbyś zmienić myślenie o osobach uchodźczych?
Roboczy tytuł książki to „Babcie, matki, córki”. Chcę oddać głos trzem pokoleniom, którym przyszło żyć na uchodźstwie w Libanie. Pomysł kiełkował od czasu mojej pierwszej wizyty w Libanie. Ten wyjazd niejako mnie ukształtował, utwierdził w tym, czym chcę się zajmować.
W książce skupiam się na doświadczeniu kobiet, ponieważ to one trzymają na swoich barkach uchodźczy świat. Widzimy to także w przypadku wojny w Ukrainie. To kobiety budują swoim rodzinom dom na nowo. To one leczą traumy i rany swoich bliskich. Tymczasem, w Polsce brakuje pojęcia na temat tego, przed czym uchodźcy i uchodźczynie uciekają. Łatwo przychodzi nam ocenianie ludzi, którzy po prostu szukają normalnego życia.
***
Bartosz Rumieńczyk – dziennikarz zajmujący się migracjami, uchodźstwem, prawami człowieka i prawami zwierząt. Przez pięć lat związany z redakcją Onetu, obecnie niezależny. Jego artykuły można przeczytać na łamach Tygodnika Powszechnego, Krytyki Politycznej, OKO.Press, Przeglądu czy Wirtualnej Polski. Współtworzy projekt Historie o człowieku. Jego książka o syryjskich uchodźczyniach ukaże się w przyszłym roku.