Z Kuby wyjechał, bo zrobiło mu się tam za ciasno. Kiedy pod koniec koncertu kazano mu ze sceny pochwalić Rewolucję Kubańską, uświadomił sobie, że ma za mało wolności. Gdy w drogiej restauracji śpiewał gościom do kotleta, doszedł do wniosku, że dalej już nie zajdzie – nie ma w Kubie bardziej luksusowej restauracji niż ta. Zechciało mu się raju innego. A trzeba wiedzieć, że temat rajów Enrique studiował w swoim życiu wytrwale. Przez 25 lat był świadkiem Jehowy, teraz nazywa siebie Chrześcijaninem, Który Czyta Biblię. „A tam jest napisane, że człowiek migrować musi” – przekonuje.
A więc również Enrique, podobnie jak wielu bohaterów biblijnych, wyszedł z domu i wyruszył w świat. Poszukiwania życia z większą ilością tak zwanych perspektyw zaczął od Rosji. To tam poleciał, bo jako obywatel Kuby nie musiał mieć wizy. Spędził w tym kraju rok, ale Rosja mu się nie podobała, Rosji mu było za mało. Zechciało mu się raju hiszpańskiego. Znów się spakował i pojechał do Białorusi, by stamtąd rozpocząć podróż przez Europę. Granicę z Litwą przeszedł na piechotę, w niedozwolonym miejscu. Kiedy pojawiła się Straż Graniczna, chcąc nie chcąc Enrique poprosił o azyl (choć o raju litewskim nigdy wcześniej nie marzył). „O dziwo, bardzo dobrze mnie Litwini potraktowali. I na granicy, i w Podbrodziu”.
Wstyd
W Podbrodziu, miasteczku znajdującym się godzinę drogi od Wilna, znajduje się ośrodek dla uchodźców. I właśnie to miejsce na Ziemi stało się dla Enrique domem. Specyficznym, nietrwałym. Przez parę lat był zawieszony pomiędzy swoją przeszłością a pragnieniami. Całe 4 lata (czekając na rozpatrzenie wniosku o azyl, odwołując się, próbując uniknąć deportacji) Enrique nie mógł legalnie pracować. Mógł jednak robić to, co umie najlepiej – śpiewać o miłości.
Przychodzili do niego pracownicy Caritasu z ubraniami i jedzeniem – on śpiewał. Migranci, współtowarzysze w czekaniu, chcieli słuchać – śpiewał też dla nich. Lokalny dom kultury zorganizował święto – Enrique na nim występował. Ośrodek mógł opuścić tylko na jedną dobę. Po 24 godzinach trzeba było wrócić i się zameldować. „Dzięki pomocy Caritasu zacząłem koncertować w Wilnie. Koncerty często kończyły się o drugiej w nocy. Na scenie zawsze miałem makijaż i piękny strój. Podchodziły do mnie flirtujące dziewczyny, a ja mówiłem wprost: nie mam nic. Wstydziłem się poprosić kogoś o odwiezienia mnie do ośrodka. Po zakończonym występie szedłem na dworzec i tam spałem” – mówi.
Zawodowy piosenkarz, migrant
Litwa wprawdzie nie przyznała Enrique azylu, ale pozwoliła, by tu zamieszkał. Zatrudnił się w fabryce, na budowie, przy wycince drewna. Pokiereszował sobie kręgosłup, ale śpiewał, żeby ból – każdy rodzaj bólu – był mniejszy. Muzyka stała się jego spławikiem – utrzymywała Enrique na powierzchni. W roku 2021 wziął udział w litewskiej edycji programu X Factor. Chyba wtedy Litwa usłyszała o nim na dobre. Dziennikarze się zachwycali: „Enrique Santos, lat 32. Kubańczyk z wyższym wykształceniem, zawodowy piosenkarz i tancerz, syn kompozytora, absolwent konserwatorium w Hawanie, migrant!”. Przeszedł do kolejnego etapu eliminacji, ale zrezygnował z dalszego wyścigu o sławę. „Szkoda mi było czasu” – rzuca niedbale. Wie, co mówi, bo do nadrobienia miał całe pięć lat.
Gdyby chciał, byłby już w raju hiszpańskim, włoskim, czy niemieckim. W raju bogatszym niż ten litewski. Już go do innych rajów jednak nie ciągnie, bo się zakochał. W Patrycji, Polce z Litwy, również piosenkarce. Mieszkają razem, on nazywa ją swoim robaczkiem. Ojciec Enrique uważa, że Patrycja mówi po hiszpańsku z wybitnie kubańskim akcentem. Poznali się w trakcie imprezy z okazji Dnia Niepodległości Meksyku. Enrique się zgubił, a ona powiedziała: „idziesz w złym kierunku”.
„Ten ostatni rok był moją detoksykacją. Dopóki się biegnie maraton, jest ok, zmęczenie następuje dopiero potem, jak się już dobiegnie do mety. I właśnie to teraz odczuwam” – mówi Enrique. A mówiąc o maratonie, ma na myśli czas stresu, niepewności, zdania się na łaskę urzędników obcego państwa. „Można biec po urokliwych ścieżkach i podziwiać krajobrazy. Mój maraton był biegiem przez pustynię. Przeżyłem”.
Twoje zwycięstwa są też moje
Od roku utrzymuje się z muzyki. Niedawno śpiewał w kowieńskiej filharmonii z orkiestrą symfoniczną, innym razem na modnej imprezie sylwestrowej w Wilnie. Na urodzinach, w barach, klubach, miastach, miasteczkach, otwarciach wystaw. Za duże pieniądze, za takie sobie, dla idei. Umieszcza nagrania z każdego występu w mediach społecznościowych. A pod nimi pojawiają się komentarze tych, którzy zostali hen tam na Kubie. „Piękny kuzynie, gratuluję Ci sukcesów!”, „Ładnie śpiewasz, mój siostrzeńcu”, „Mój śliczny chłopczyk! Jak dobrze, że Cię widzę”, „Tęsknię za Tobą i bardzo Cię kocham”, „Twoje zwycięstwa są też moje… Dbaj o siebie…”.
Enrique został ojcem, gdy miał 16 lat. Jego dziewczyna była o rok młodsza. Dzieci nie widział od lat sześciu. Z Litwy doładowuje im internet. Z 15-letnim synem rozmawia codziennie, zazwyczaj o miłości i o kobietach (Enrique każdej swojej dziewczynie komponował piosenki. Nie pamięta, ile ich miał). Chce, żeby córka i syn kiedyś do niego dołączyli. Jak już skończą szkołę, jak będą mieć za sobą studia. „Zrobię wszystko, żeby nie musiały przechodzić mojej drogi. Wymyślę, jak sprowadzić je do Litwy legalnie. Wszystko można rozwiązać. Bo jedynym prawdziwym problemem jest śmierć”.
Ewa Wołkanowska-Kołodziej – aktywistka i dziennikarka prasowa specjalizująca się w tematyce społecznej.
Tekst opublikowany w ramach projektu Migration & Media współfinansowanego ze środków Humanity in Action oraz Landecker Foundation.