Obserwatorka praw człowieka. Kucharka w syryjsko-libańskiej restauracji. Pracowniczka Salam Lab. Badaczka. O miłości do Palestyny opowiada Patrycja Król
Ewelina Kaczmarczyk: Jak to się stało, że zainteresowałaś się Palestyną?
Patrycja Król: Zaczęło się od fascynacji kulturą żydowską i Izraelem. Jeździłam tam jako turystka, i to zupełnie nieświadoma, niejako wierząca w izraelską narrację. Rozpoczęłam studia socjologiczne w momencie, kiedy zaczynał się kryzys z 2015 roku i związana z nim nagonka na muzułmanów i muzułmanki w polskiej przestrzeni publicznej. Wtedy ten temat mnie pochłonął. W trakcie licencjatu uczestniczyłam w kursie o tzw. Bliskim Wschodzie, spotkałam na swojej drodze moją promotorkę Beatę Kowalską, która zajmuje się tematyką uchodźczą. Na studiach rozmawialiśmy też o samym islamie. Z kolei na zajęciach z analizy danych jakościowych rozkładaliśmy na czynniki pierwsze polski dyskurs medialny. Potem pojawili się znajomi muzułmanie i muzułmanki. Zainteresowanie tą tematyką sprawiło, że naprawdę polubiłam socjologię i jestem na trzecim roku studiów doktoranckich.
Interesujesz się też islamem?
Tak. Jestem ateistką, ale bardzo chciałabym dowiedzieć się więcej o tej religii, fascynuje mnie w niej to, jak wiele jej interpretacji istnieje. Myślę, że islam ma w sobie „to coś”, jest na tyle fascynujący, że konwersje Europejczyków i Europejek nie budzą mojego zdziwienia. Niesamowicie ciekawe są jego odniesienia do judaizmu i chrześcijaństwa.
W trakcie mojego ostatniego pobytu w Palestynie spotkałam starszego pana, który co tydzień podczas manifestacji namawiał mnie do konwersji na islam. Mówił, że w tej religii można znaleźć wszystkie odpowiedzi.
Wesprzyj rodziny uchodźcze w Krakowie, wpłać na zrzutkę >>>
Jesteś również obserwatorką praw człowieka.
Działam jako wolontariuszka Ekumenicznego Programu Współtowarzyszenia w Izraelu i Palestynie, prowadzonego przez Światową Radę Kościołów. Od roku jestem koordynatorką programu w Polsce, a więc czuwam nad tym, by w programie działało więcej Polek i Polaków. Zaczęłam współpracę z tą organizacją w 2019 roku i po raz pierwszy wyjechałam do Palestyny jako obserwatorka. Wtedy moje serce zostało w Palestynie.
Za co ją pokochałaś?
Podczas pierwszej wizyty jako wolontariuszka spędziłam trzy miesiące w Dolinie Jordanu, która jest regionem Beduinów i społeczności pasterskich. Ci ludzie przyjęli mnie z ogromną gościnnością, zaprzyjaźniłam się z wieloma osobami.
Kiedy wchodzisz w kontakt z Palestyńczykami i Palestynkami, zetknięcie się z taką dużą niesprawiedliwością i z tym, jak zaciekle oni z nią walczą, nie pozostawia obojętnym. Czuję się odpowiedzialna za to miejsce. Poznałam historie miejscowych.
Któraś z nich szczególnie zapadła Ci w pamięć?
Historia palestyńskiego rolnika i ojca. Tareq miał dziesięcioro dzieci, wraz z żoną mieszkali w bardzo skromnych warunkach. Często dzwonił do naszego zespołu. Prosił, byśmy się u niego pojawiali. Odcięto mu dostęp do wody, otrzymał nakaz wyburzenia jednego ze swoich budynków. Cała rodzina nie miała wody, mimo że w odległości maksymalnie 100 metrów od ich miejsca zamieszkania znajdowała się wielka studnia. Studnia, która pompowała wodę do osiedla izraelskiego. Nie do nich. Rury przebiegały przez ich podwórko! Zresztą tak samo jak linie wysokiego napięcia z prądem, z którego też nie mogli korzystać.
Podczas jednego z naszych pierwszych spotkań Tareq powiedział, że jego największym marzeniem jest to, żeby jego dzieci mogły się napić zimnej wody zawsze wtedy, kiedy będą mieć na to ochotę. Te słowa będą ze mną na zawsze.
Rodzina przeżyła wiele trudnych chwil. Kilka lat wcześniej mężczyzna stracił też swoją dwunastoletnią córkę. Szła do szkoły główną drogą i została potrącona przez osadnika, który uciekł z miejsca zdarzenia. Rozprawa sądowa odbywała się po stronie izraelskiej, nie na Zachodnim Brzegu. Rodzina nie dostała możliwości uczestniczenia w niej, a sprawca nie został w żaden sposób ukarany. Co więcej, otrzymali mandat za to, że dziewczynka szła w miejscu, które nie było przeznaczone dla ruchu pieszych. Ale przecież ona nie miała innej możliwości, by dostać się do szkoły! Siostra dziewczynki, która zginęła, była świadkinią wypadku i nie otrzymała żadnej pomocy psychologicznej.
Jak sobie teraz radzą?
Tareq umarł w zeszłym roku na atak serca podczas ślubu swojej córki. Od tamtego czasu straciliśmy kontakt z tą rodziną, bo jej głową została matka i ze względów kulturowych nie może być ona w kontakcie z innym mężczyzną. Nie wiem, jak potoczyły się ich losy.
Opowiem Ci jeszcze historię z ostatniego tygodnia mojego pierwszego pobytu w Palestynie. To historia 17-letniego chłopca, który został skatowany przez izraelskich żołnierzy w drodze do pracy przy przejściu przez checkpoint. Stracił przytomność, a funkcjonariusz już odbezpieczył karabin, żeby go zestrzelić. Na szczęście został powstrzymany przez swoich kolegów. Chłopak powiedział mi, że nie ma nadziei na lepszą przyszłość. Każdego dnia musi się liczyć ze śmiercią.
Słuchając go, myślałam o swojej rodzinie i chłopcach takich, jak on. Jak duża różnica losów! Palestyna to jakby inny świat. Inne problemy. Inne marzenia. Ludzie marzą o dostępie do wody czy możliwości bezpiecznego pójścia do pracy.
Opowiedz więcej o tym, co robią wolontariusze i wolontariuszki. Na czym polega wasza praca?
Program polega na tym, że co trzy miesiące do Izraela i Palestyny przyjeżdża grupa ok. 25-30 osób z różnych krajów, które potem są dzielone na mniejsze zespoły i trafiają do Jerozolimy Wschodniej, Hebronu, Betlejem, Jatty, Doliny Jordanu.
Zespoły cztero- lub pięcioosobowe towarzyszą lokalnym społecznościom, a więc zadania różnią się w zależności od destynacji. Jak już mówiłam, za pierwszym razem trafiłam do Doliny Jordanu, gdzie kilka razy w tygodniu towarzyszyliśmy pasterzom przy wypasie owiec od 6 do 10 rano. Pasterze bardzo często podczas wypasu są atakowani przez izraelskich osadników. Doświadczają przemocy zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Zdarza się, że żołnierze lub osadnicy uniemożliwiają im pracę. Obecność wolontariuszy w jakiś sposób ogranicza tę wrogą aktywność, do tego stopnia, że np. się nie pojawiają. Jeśli przychodzą, wolontariusze i wolontariuszki mają to monitorować, a incydenty są zgłaszane. Codziennie raportujemy wszystkie naruszenia praw człowieka: wyburzenia domów i infrastruktury, w tym wodnej. Raporty są wysyłane do różnych organizacji m.in. ONZ czy Międzynarodowego Czerwonego Krzyża.
Sprawdzamy też, jak się ma dana rodzina czy społeczność. Monitorujemy również dostęp do edukacji, czyli to, ile dzieci zostaje zatrzymanych przez żołnierzy sił Izraela i poddanych kontroli dokumentów. Pełniąc taki dyżur w Jerozolimie można zobaczyć na własne oczy profilowanie rasowe. Co do zasady taką kontrolę przechodzą chłopcy powyżej 13 roku życia. Często są zatrzymywani, na przykład na kilka godzin.
Raportujecie, czyli nie możecie interweniować.
Do kraju wjeżdżamy na podstawie wizy turystycznej, więc de facto jesteśmy po prostu turystami, nie aktywistami. Nie możemy wchodzić w interakcje z żołnierzami, choć na przykład kiedy wyrzucają oni pasterzy z pastwiska, prosimy o uzasadnienie takiego zachowania, pytamy o dokumenty. Jednak naszym głównym zadaniem jest obserwacja.
Kolejny z naszych obowiązków to monitorowanie checkpointów: w Kalandii i checkpointu 300 między Betlejem a Jerozolimą. Liczyliśmy osoby, którym uniemożliwiono przedostanie się do Jerozolimy. Robiliśmy to w Kalandii dwa razy w tygodniu, między innymi w piątki, żeby monitorować dostęp do meczetu. Właśnie wtedy wiele osób z Zachodniego Brzegu próbuje się dostać do meczetu al-Aksa, świętego dla islamu miejsca, i są tam wtedy bardzo duże kolejki. Zdarza się, że w ciągu dwóch godzin ponad 100 osób zostaje zawróconych z checkpointu. Często bez podania przyczyny.
Czujecie bezsilność?
Kiedy jedyną rzeczą, jaką możesz zrobić, jest patrzenie, towarzyszy Ci ogromne poczucie bezsilności. Dużo złości, powiedziałabym, że nawet agresji. To dla mnie trudny emocjonalnie czas. Każda wolontariuszka i wolontariusz są też zobowiązani do prowadzenia rzecznictwa, czyli opowiadania, czego byli świadkami na miejscu.
Na czym to polega?
Staram się informować o konflikcie izraelsko-palestyńskim na moim Instagramie i Facebooku. W zeszłym roku robiłam serię, która tłumaczyła kontekst tego tematu. Po powrocie z Palestyny zdałam sobie sprawę, że wiele osób w Polsce nie wie, czym jest Palestyna, gdzie leży i nie zna różnicy między Izraelem a Palestyną.
Mówiąc w skrócie, Izrael powstał w 1948 roku w wyniku podziału Palestyny historycznej na część nowopowstałego państwa izraelskiego i część, która miała być pod kontrolą państw arabskich. W wyniku wielu wojen część palestyńska, czyli Zachodni Brzeg wraz ze Strefą Gazy, znajdują się pod okupacją Izraela od kilkudziesięciu lat. Izrael ma pełną kontrolę nad tym terytorium. Również Jerozolima jest podzielona na część izraelską i część palestyńską, a mimo to rząd Izraela stara się wysiedlić stamtąd Palestyńczyków i Palestynki. Dlatego wiele organizacji zajmujących się prawami człowieka nazywa Izrael państwem prowadzącym politykę apartheidu.
Achille Mbembe w swoim słynnym eseju „Nekropolityka” za Frantzem Fanonem nazywa współczesną okupację kolonialną Palestyny najbardziej udaną formą nekrowładzy. Oznacza to m.in., jak pisze, ekspansję osadnictwa i umacnianie osad, blokowanie przemieszczania się oraz wprowadzenie podziału na wzór państwa apartheidu.
W Jerozolimie istnieją osobne drogi, autobusy, obszary dla Izraelczyków i Izraelek oraz te dla Palestyńczyków i Palestynek. Prawo stosowane wobec tych dwóch grup jest różne. Sieci dróg buduje się tylko dla Izraelczyków i Izraelek. Ciągną się one przez Zachodni Brzeg. Sam mur jest rozwiązaniem architektonicznym separującym od siebie te dwie społeczności, warto też pamiętać o architekturze checkpointów, na których każdego dnia próbujący przejść przez nie Palestyńczycy i Palestynki poddawani są drobiazgowej kontroli.
Byłam kiedyś w domu na Zachodnim Brzegu, który był otoczony ze wszystkich stron przez osiedle izraelskie. Zbudowano do niego bramę obsługiwaną przez armię i żeby się z niego wydostać mieszkańcy i mieszkanki musieli dzwonić do żołnierzy sił Izraela. W związku z protestami społeczności międzynarodowej brama została na szczęście otwarta na stałe.
Znam też wioskę na Zachodnim Brzegu, którą przed budową muru od Jerozolimy dzieliło maksymalnie 15 minut drogi. Teraz, aby dostać się do miasta, potrzeba ok. dwóch godzin. Wioska jest otoczona murem ze wszystkich stron, prowadzi do niej specjalny checkpoint, nie mogą do niej wjechać Palestyńczycy i Palestynki mieszkający na Zachodnim Brzegu, a tylko ludność tej wioski i osoby z izraelskimi tablicami rejestracyjnymi. Burmistrz musi zawsze potwierdzać, kogo zaprosił. Jakiś czas temu odbywał się tam ślub, na który goście i gościnie nie mogli przyjechać, więc całe jedzenie znoszono za checkpoint i świętowanie odbyło się w polu.
Czy spotkałaś palestyńsko-izaelskie przyjaźnie?
Oczywiście. Bardzo dobrym przykładem są piątkowe demonstracje z dzielnicy Szejch Dżarrah w Jerozolimie, gdzie wielu rodzinom grozi przymusowe wysiedlenie, bo osadnicy chcą przejąć ten teren. Głównie uczestniczą w nich aktywiści i aktywistki izraelscy.
Może nie mówi się o tym wprost, ale są też Izraelczycy i Izraelki, którzy jeżdżą imprezować na Zachodni Brzegi. Zachodni Brzeg jest podzielony na trzy strefy. Strefa A znajduje się pod pełną kontrolą władzy palestyńskiej i przed wjazdem do niej izraelskie władze postawiły tablicę, że obywatelom i obywatelkom Izraela grozi tam niebezpieczeństwo, mogą dostać też mandat. Strefa B jest współdzielona przez stronę palestyńską i izraelską, a w strefie C, która stanowi 60 procent Zachodniego Brzegu, pełną władzę posiada Izrael. To przestrzeń z największą ilością przemocy, wyburzeń domów i budowy nowych osiedli.
Kiedy ostatni raz byłaś w Palestynie?
Wróciłam w lutym tego roku.
Planujesz kolejną wyprawę?
To skomplikowany temat. Przy wyjeździe z Izraela podlegasz kontroli i zostaje Ci nadany numer określający stopień bezpieczeństwa. Zazwyczaj turyści i turystki otrzymują numery pięć, cztery lub trzy. Szóstka to najwyższy poziom zagrożenia. Ten numer dostają Palestyńczycy i Palestynki, z kolei jedynkę otrzymują starsi Żydzi i Żydówki. Ja dostałam szóstkę.
Dlaczego?
Podejrzenie wzbudziło to, że byłam w Izraelu przez trzy miesiące, nie wiadomo, co robiłam, skąd miałam pieniądze na wyjazd. Byłam przez kilka godzin przesłuchiwana przez pięć osób i próbowano mnie z całych sił złapać na kłamstwie. Przesłuchujący zmieniali wersje pytań, przekręcali moje odpowiedzi, przeszukano mój bagaż łącznie z plikami na komputerze.
Domyślili się, dla kogo pracujesz?
Raczej nie, ale jest to możliwe. Nigdy nie wiadomo, co wiedzą służby, a wiedzą bardzo dużo. Zdarzały się historie, że mieli zdjęcia wolontariuszy i wolontariuszek z terenu. Oficjalną wersją, którą przedstawiamy na lotnisku jest to, że odwiedzamy lokalne kościoły, bo nasza organizacja to program kościelny. Mówimy więc, że jesteśmy po to, by wspierać miejscowe świątynie. Dlatego też Pani oficer zadawała mi pytania w jakich kościołach byłam i dlaczego odwiedzałam je akurat w Izraelu.
Potrafiłaś odpowiedzieć?
Koordynatorzy programu w Jerozolimie bardzo dobrze przygotowali nas na taką ewentualność. Miałam listę kościołów, w których faktycznie byłam. Odwiedzanie świątyń to jeden z obowiązków wolontariuszy i wolontariuszek. Chodzimy na msze, by okazać wsparcie społeczności chrześcijańskiej. Na terenie okupowanej Palestyny spotykają się one z dużym wykluczeniem. Oczywiście władze Izraela ostatnio podkreślały, że to miejsce przyjazne chrześcijanom, ale wiemy, że np. w trakcie świąt wielkanocnych chrześcijanie i chrześcijanki spotkali się z dużymi problemami, by dostać się do świętych miejsc. Byłam więc przygotowana na te pytania w teorii. W praktyce: niekoniecznie.
Czy przesłuchujące Cię osoby były agresywne?
Raczej nie, ale wiesz, czasem zadaje się pytania pewnym tonem czy wykonuje wrogie gesty. Na początku trzęsły mi się ręce, ale starałam się sprawiać pozory. Po wszystkim po prostu się popłakałam. Po takim przesłuchaniu osoby z programu sugerują co najmniej roczną przerwę przed ponowną próbą wjazdu do Izraela. Nie wiadomo, czy się dostało „bana”, czy przy kolejnej próbie zostanie się odesłanym z powrotem do domu.
To najgorsze, co może się stać?
Tak. Władze będą się starały za wszelką cenę pozbyć takich osób z Izraela. Nasz program po ostatnich wyborach jest na celowniku nowego rządu. Powstała nawet grupa polityczno- aktywistyczna osadników w Hebronie, którzy prowadzą przeciwko niemu mocną kampanię.
Porozwieszali plakaty i w Hebronie, i w Jerozolimie oraz w innych miejscach na Zachodnim Brzegu, które nawoływały do zgłaszania spotkań z wolontariuszami i wolontariuszkami, aby się ich pozbyć. W planach jest też nowe prawo zakazujące robienia zdjęć i filmowania izraelskich żołnierzy, co bardzo utrudni pracę organizacji pozarządowych i obronę Palestyńczykom i Palestynkom.
Czym zajmujesz się w Twojej pracy naukowej?
W doktoracie piszę o oporze codziennym, czyli badam, w jaki sposób Palestyńczycy i Palestynki na co dzień przeciwstawiają się okupacji i jak budują swoją palestyńską tożsamość. Oporem codziennym może być kontynuacja wypasania owiec mimo wielu trudności, budowa domu, starania o podłączenie wody, próby przechodzenia przez checkpoint, które trwają nawet kilka godzin, a bramka otwiera się na dosłownie chwilę.
Jednak w przeciągu ostatnich trzech lat a zwłaszcza po ostatnich wyborach sytuacja drastycznie się zmienia. Polityka nowego rządu zaognia sytuację, więc doszłam do momentu, w którym stawiam w moim doktoracie pytanie, czy opór codzienny jest jeszcze w ogóle możliwy.
Wielu Palestyńczyków i Palestynek, z którymi rozmawiałam, nie ma już nadziei. Nie wierzą w rozmowy, bo żyją w rzeczywistości, która do życia się nie nadaje. Opór jest niczym syzyfowa praca.
Jakie jeszcze formy oporu istnieją?
Sztuka graffiti. W dzielnicy Jerozolimy blisko Starego Miasta żyje 70 rodzin zagrożonych wysiedleniem. Wraz z artystami i artystkami z zagranicy malują oni w geście oporu swoje domy na kolorowo. Na domach rysuje się też kolorowe oczy, co niesie ze sobą przekaz: patrzymy na okupację, widzimy, co robicie, jesteśmy tu i zostaniemy, tu jest nasz dom. Ludzie żyją w tych kolorowych ruinach z pięknymi malunkami póki mogą.
Częste są też imprezy przy ostatnio tak zwanych flying checkpoint, czyli punktach kontrolnych, które pojawiają się w przypadkowych miejscach. Gdy tworzą się gigantyczne korki, Palestyńczycy i Palestynki potrafią rozkręcić imprezę: wychodzą z samochodów, włączają muzykę, tańczą. Kochają zabawę, ognisko, muzykę i śpiew. Są bardzo głośni, a uśmiech nie schodzi wielu osobom z twarzy mimo trudnych warunków. Są też bardzo gościnni, a ich stół jest zawsze bardzo suto zastawiony.
A propos stołu. Poza działaniami w Palestynie i Salam Lab gotujesz też w syryjsko-libańskiej restauracji w Krakowie, Mezzalians. Jak to się stało?
Po powrocie z Palestyny w 2019 roku i napisaniu magisterki bardzo chciałam pójść na doktorat i badawczo kontynuować temat Palestyny, ale nie wiedziałam, czy się dostanę. Równocześnie marzyłam też o odpoczynku od komputera i pisania. Wtedy znalazłam ogłoszenie o pracę na stronie Mezzaliansu.
Szukano osoby do kuchni bez doświadczenia. Znałam knajpkę, byłam tam kilka razy i jedzenie bardzo mi smakowało. Podobała mi się też atmosfera i chciałam znaleźć się w miejscu, gdzie pracują osoby związane z tzw. kulturą bliskowschodnią. Stwierdziłam, że spróbuję. W moim CV nie było ani słowa o doświadczeniu gastronomicznym.
Lubiłaś chociaż gotować?
Nie, w ogóle. Jeśli chodzi o gotowanie, miałam wtedy dwie lewe ręce, ale napisałam w mailu, że mieszkałam z Beduinami, znam kulturę i wiem, jak ważnym jej elementem jest kuchnia. To ich przekonało.
Moje początki w Mezzaliansie były jednak trudne. Wszystkiego uczyłam się od podstaw, nawet krojenia ogórka. Planowałam pracować tam kilka miesięcy, a zostałam prawie trzy lata. Kocham to miejsce i tych ludzi – to dla nich tam jestem. Są dla mnie jak rodzina. Współwłaściciel Rami jest w połowie Syryjczykiem. Co jakiś czas jeździ do Syrii do swojej rodziny po nowe przepisy.
Co najbardziej smakuje Ci w kuchni libańsko-syryjskiej?
Kiedy jestem w pracy, ciągle podjadam granata. Ten owoc chyba najbardziej kojarzy mi się z tzw. Bliskim Wschodem. W Palestynie non stop piję sok o jego smaku. Poza tym w tzw. kuchni bliskowschodniej bardzo lubię obecność świeżych warzyw i owoców, sałatki, takie jak np. tabbuleh. Jestem wegetarianką, ale w Palestynie trudno jest zachować ortodoksję, czasami daję sobie dyspensę, na szisz tawuk, to jest majstersztyk.
Gdzie czujesz się jak w domu: tutaj czy bardziej tam?
Chyba tam. Pęka mi serce, kiedy myślę, że na razie nie mogę tam pojechać. Atmosfera Palestyny sprawia, że od razu, gdy przyjeżdżam, czuję się jak w domu. Ludzie zdecydowanie są o wiele milsi i uśmiechają się częściej niż w Polsce. Są bardzo otwarci, potrafią z ulicy zaprosić kogoś do siebie w gościnę. Kocham też nawoływania z meczetu na modlitwę, ten śpiew bardzo mnie uspokaja.
Patrycja Król – pracowniczka Salam Lab, wolontariuszka Ekumenicznego Programu Współtowarzyszenia w Izraelu i Palestynie. Doktorantka socjologii na UJ. Jest psią mamą i bywa kocią nianią. Gotuje w libańsko-syryjskiej restauracji Mezzalians.
***
Jako Salam Lab jesteśmy częścią wyjątkowego grantu i projektu edukacyjnego EMPATHY (Let’s Empower, Participate and Teach Each Other to Hype Empathy. Challenging discourse about Islam and Muslims in Poland), który zakłada kompleksowe i intersekcjonalne podejście do przeciwdziałania islamofobii w Polsce. Więcej na jego temat przeczytasz na naszej stronie salamlab.pl/empathy.
Projekt jest dofinansowany przez Unię Europejską. Wyrażone poglądy i opinie są jednak wyłącznie poglądami autora_ki lub autorów i nie muszą odzwierciedlać tych zamieszczonych w przepisach Unii Europejskiej lub Komisji Europejskiej. Unia Europejska oraz organ udzielający wsparcia nie mogą ponosić za nie odpowiedzialności.