Przejdź do treści

Ludziom w drodze odmawia się w Polsce wszelkich praw

fot. Joanna Sarnecka

dwie dłonie: czarna i biała, trzymające się na tle lasu, zielonej trawy, w tle butelka wody

W marcu 2025 zawieszono prawo do ubiegania się o ochronę międzynarodową, łamiąc tym samym Konstytucję i prawo międzynarodowe. To była resztka wciąż jeszcze w jakimś stopniu przysługujących osobom w lesie praw. Dawno już przestała tu działać Konwencja Genewska o zakazie tortur i nieludzkiego traktowania

Było po 22:00 kiedy ruszyłyśmy w las. Teren blisko granicy, dużo wojska. Na początku w ciemności było jeszcze coś widać, potem absolutnie nic. W takich sytuacjach widzi się całym ciałem albo stopami, nawet chodzi się inaczej, bliżej ziemi, wzrokiem staje się też słuch. Kilka razy mijałyśmy patrol, w elektrycznym samochodzie, prawdopodobnie mieli nadzieję, że będą niewidoczni. Nad nami latał dron. Udało się. Chłopak leżał pod zwalonym pniem. Długo nie reagował z obawy, że to pułapka, ale w końcu podjął decyzję, zaufał. 

Tak mniej więcej wyglądają interwencje humanitarne, w których biorę udział od grudnia 2021. Po dotarciu na miejsce jest czas na ciepłą zupę, herbatę, suche ubrania, opatrywanie ran albo czyszczenie stopy okopowej, bardzo bolesnej dolegliwości, której nazwa pochodzi z czasów okopów I wojny światowej, kiedy ją ostatnio widziano. To efekt długotrwałego przebywania w wilgotnych butach. Skóra marszczy się, a potem powoli obumiera. W bruzdach gromadzi się brud i zakaża powstające rany. Stopa okopowa może uniemożliwić dalszą wędrówkę, a czasem długo po wyjściu z lasu daje jeszcze o sobie znać. 

Dziś interwencje obarczone są dodatkowym stresem. W marcu 2025 zawieszono prawo do ubiegania się o ochronę międzynarodową, łamiąc tym samym Konstytucję i prawo międzynarodowe. To była resztka wciąż jeszcze w jakimś stopniu przysługujących osobom w lesie praw. Dawno już przestała tu działać Konwencja Genewska o zakazie tortur i nieludzkiego traktowania. Ludziom w drodze odmawia się w Polsce wszelkich praw. Zatem doprowadzając do nich służby, możemy pośrednio przyczynić się do dodatkowego cierpienia, a nawet śmierci. To spora odpowiedzialność i stres, ale nie nasza wina. Musimy to sobie powtarzać, żeby móc działać dalej. 

Czy jest rozwiązanie? 

Czasem ktoś mnie pyta – ale jak to powinno wyglądać? Co mają zrobić służby? Jakie decyzje należałoby podjąć, żeby ucywilizować granicę? W pytaniu tym zwykle ukrywa się przeświadczenie, że nie da się pogodzić interesów wszystkich stron, że służby nie chcą, ale muszą stosować pushbacki i przemoc. Świadczy to o kompletnej utracie wiary w prawo, które przecież stanowi fundament bezpieczeństwa i porządku. Czy mamy prawo do życia i bezpieczeństwa kosztem innych? Jakie mamy prawo do ziemi? Czy ziemia aby nie jest wspólna? Czy uczestniczyliśmy w czerpaniu bezwzględnych zysków z krajów pochodzenia osób w drodze? 

Eskalacja

Abstrahując od pytań generalnych i od wielu kwestii historycznych, politycznych, czy filozoficznych, skoncentrujmy się na pewnym wystarczająco dobrym doświadczeniu. Otóż był taki moment, krótki, ale wart zapamiętania, kiedy sprawy wydawały się iść we właściwym kierunku. Wiosna 2024. Zaraz po tym, jak straż graniczna skutecznie zablokowała mój pościg za wojskowym ambulansem, który połamanego Afgańczyka zamiast zawieźć do szpitala, wywiózł za druty, doświadczyliśmy jednak pewnej ulgi. W tym czasie, jak się wydaje, służby miały nadzieję na prodemokratyczne zmiany. Trochę odpuściły. Kiedy przy ludziach w lesie byli aktywiści i aktywistki, sporadycznie dochodziło do pushbacków. Pozwalano podpisać pełnomocnictwo i deklarację chęci ubiegania się o ochronę międzynarodową. Więcej mundurowych rezygnowało z kajdanek, przeszukań, chamskiego traktowania. Więcej osób  kierowano też do otwartych ośrodków. Wydawało się, że mniej dociera do nas informacji o bestialskim traktowaniu tych, którzy przebywają w ośrodkach strzeżonych. Potem doszło do zabójstwa polskiego żołnierza i w krótkim czasie przemoc wróciła z całą mocą. Nie wiadomo, kto zabił, z prowadzonych przez nas rozmów z osobami w lesie wynika, że sprawcami byli mafiozi związani z przemytem czy handlem ludźmi. Zastosowano jednak odpowiedzialność zbiorową, kierując ostrze oskarżenia przeciwko migrantom, w rzeczywistości instrumentalizując tragedię i wykorzystując ją do celów antymigracyjnej propagandy. Ale jeśli ktoś mnie zapyta, jak powinno być, to powiem – chociaż tak. Bez pushbacków, zgodnie z prawem. A dalej niech sytuacją osoby zajmie się Urząd do spraw Cudzoziemców. To już oddzielny temat. Bynajmniej nie leżący w gestii Straży Granicznej. 

Pamiętam kontrolę na checkpoincie w okolicach Hajnówki. – Nareszcie może będzie normalnie – powiedział z nadzieją policjant, odnosząc się do mnie po ludzku, nie szukając dziury w całym, pozdrawiając na „do widzenia”, choć miał jasność, kim jestem i czym się zajmuję. Owszem, na przyjazd Straży Granicznej czekaliśmy czasem godzinami w lesie z osobami, co utrudniało podjęcie innych interwencji. Część Straży miała ochotę pokazać nam, jak bardzo nie zgadzają się z sytuacją, w której mają respektować prawo i uznać naszą obecność w lesie. Nie chcę uogólniać, bo – jak wszędzie, tak i w Straży – ludzie są różni i na pewno wielu na taką normalizację czekało z nadzieją. Ale wszędzie tam, gdzie jest mundur, władza i zgoda na używanie przemocy, tam zwykle znajdą się osoby o patologicznych skłonnościach, słabe, nadużywające siły szczególnie wobec osób w tym momencie zależnych i bezbronnych. Zatem po tragicznym zabójstwie młodego żołnierza, przemoc zaistniała na skalę dotychczas niespotykaną. Oprócz masowego stosowania gazu pieprzowego, także wobec kobiet i dzieci, pojawiło się nowe modus operandi mundurowych przestępców. Odbierali zgłoszone osoby, zabierali od nas papiery poświadczające nasze pełnomocnictwa oraz zadeklarowaną w naszej obecności chęć złożenia wniosku o ochronę międzynarodową.  Osoby odwozili na placówkę, następnie zmuszali, także biciem metalowymi pałkami, do zrzeczenia się chęci ubiegania się o ochronę. Na koniec był pushback. Spotykaliśmy ludzi wielokrotnie. Wracali na Białoruś, skąd skutecznie znów „wpychani” byli do Polski. Zresztą nie mieli innej drogi. Mieli za to niegasnącą nadzieję, że za murem bezprawia znajdą świat, w którym można żyć. 

Pamiętam Pana R., około 40-letniego ojca piątki dzieci, Syryjczyka z obozów dla uchodźców w Libanie, który wędrował do Europy po pomoc dla swojej córeczki ze sprzężoną niepełnosprawnością. Nie zapomnę jego sinych ramion po pobiciu na placówce i tego, co czułam, kiedy następnie wyrzucono go na Białoruś wprost ze szpitala. 

Nie zapomnę czternastoletniej dziewczyny z Somalii, która mówiła o tym, jak dziewczęta przymilają się do polskich żołnierzy, żeby zechcieli im wrzucić przez płot kawałek chleba. – Polscy żołnierze nie są źli – mówiła, kiedy wędrowałyśmy przez Białowieżę do placówki, żeby złożyła wniosek. Opowiadała w końcu także o obecności mafii i bezwzględnych przestępców różnych narodowości, przebywających w strefie przygranicznej, na których przemoc, także seksualną, są narażone. Tej samej nocy zadzwoniła z Białorusi. Dobrze, że tym razem mądralom w mundurach nie przyszło do głowy niszczyć jej telefonu, bo wywieźli ją na całkowite pustkowie, samą w nocy. 

A w końcu nie zapomnę chyba jedynej dotąd resuscytacji w lesie. Nie zapomnę, bo byłam tą osobą, która musiała podjąć czynności ratujące, potem zmagać się z rasizmem lekarza z karetki, która przyjechała po 45 minutach, przyjąć do wiadomości, że osoba nie zostanie zabrana do szpitala, przekazać ją, ledwie trzymającą się na nogach, Straży Granicznej i tej samej nocy dostać wiadomość, że cała grupa, w której był także starszy człowiek ze stomią, jest znów na Białorusi.  

Po wyborach – nihil novi

Październik 2023 roku znów rozpalał nadzieję na powrót państwa prawa i znormalizowania sytuacji przy granicy z Białorusią. Im większe oczekiwania, tym większe poczucie porażki, bycia oszukanym. My spadaliśmy z wysoka i myślę, że nic już nie wyleczy wielu z nas z ran po tym doświadczeniu. Zaufanie do państwa, już nie do PIS-u, takiej czy innej polityki, zmniejszyło się do zera. Bo skoro różnią nas pryncypia, nie ma o czym mówić. Nowy rząd wprowadził strefę zakazu przebywania, co miało – zdaniem panów lubiących się pokazać przed kamerą przy płocie – sprawić, że nie będzie widać bezprawia, że my z pomocą humanitarną nie dotrzemy i szybko wyczyści się teren z „intruzów”. To chyba te słynne humanitarne pushbacki Duszczyka. W ramach koncepcji w marcu 2025 zalegalizowano ten proceder stojący w sprzeczności z zasadą non refoulement tym istotniejsze, że Białoruś nie jest bezpiecznym krajem. Wydalenie ludzi na jej terytorium to narażenie ich zdrowia i życia. Świadome narażenie. Nikt nie wychodził na ulicę, nie zakładano koszulek z napisem „Konstytucja”. To był bardzo czytelny znak, jak wybiórczo traktuje się prawo i w jak ogromnym stopniu odmawia się go innym. Polska, ta niby demokratyczna, okazała się przede wszystkim plemienna i głęboko rasistowska. 

Zresztą, to co dzieje się w naszym kraju, trzeba czytać także w kontekście europejskim. Twierdza Europa za nic nie chce się otworzyć i zrobić miejsca osobom uciekającym zarówno przed narastającymi konfliktami, jak i przed skrajnym ubóstwem. Banałem będzie już przypominać o odpowiedzialności nie tylko za minione czasy kolonialne, co także za obecne drenowanie lokalnych rynków, przymykanie oczu na pracę dzieci, wyzysk i niewolnictwo dla własnych, „euro” korzyści. Zatem przyznajemy sobie prawo do korzystania z zasobów, pracy innych, uczestniczymy – jak w Iraku – w dewastacji kraju, a potem, kiedy do drzwi pukają wykorzystani, ofiary naszych oddziaływań – przyznajemy sobie prawo do odmowy pomocy, do strzelania w plecy, gazowania, bicia. Wolimy sprowadzić osoby do niewolniczej pracy z Indii i Bangladeszu od początku od nas zależne i kontrolowane, które będzie można po wykonaniu pracy sprawnie usunąć, niż pozwolić zostać i pracować tym, którzy już tu są. Mieszanka poczucia moralnej wyższości, z potrzebą władzy i zysku i zachowania status quo – owego as usual – oto prawdziwy fundament Unii Europejskiej, który odkrywamy dziś szczególnie, przeglądając się w lustrze migracji. 

Efekty

Co roku na wiosnę zdarza się sytuacja, w której osoby migrujące wychodzą z lasu na miasto zupełnie nieświadome zasad gry. Po pierwszym pobiciu, zagazowaniu i wyrzuceniu z powrotem na Białoruś już wiedzą, co i jak. Znają zasady gry. Nie inaczej było w tym roku. Bo ludzie idą nadal. Mimo przemocy, mimo zastraszania. Nie pomoże na to propagandowy film nakręcony przez rząd, który ma być wyświetlany w krajach pochodzenia osób przybywających do nas. Ciekawe, swoją drogą, gdzie taki film pokażą w Jemenie? Czy może sudańskie kina będą zainteresowane? W Erytrei, czy Etiopii, psy i mundur to raczej nie jest wystarczający argument, kiedy na miejscu można stracić życie, a przetrwanie to nieustanna walka. 

Na polskiej granicy ma miejsce łamanie praw lokalnych i międzynarodowych. Oprócz bezpośredniej przemocy, fizycznej i słownej, kradzieży, wykorzystywania, używana bywa także zakazana broń soniczna. To nagrania strzałów, szczekania psów, przerażającego krzyku. Zbieramy świadectwa, kolekcjonujemy dowody i pamiętamy, a nuż kiedyś wróci sprawiedliwość i będzie można rozliczyć winnych i opowiedzieć tę historię w całości. Tymczasem obecna, teoretycznie demokratyczna władza, odgrzała PIS-owską sprawę przeciwko pięciorgu aktywistom przewożącym z lasu do najbliższego miasta kilka osób, w tym dzieci. Być może mniej ściga się nas dziś w lesie, rzadziej widzimy ogon za samochodem, mniej jest checkpointów, za to częściej wytacza się przeciwko nam sprawy, używając systemu sprawiedliwości wobec niosącym zupę czy apap do lasu. 

Sądy zdają się nie poddawać propagandzie. W większości wygrywamy sprawy, niejednokrotnie usłyszeliśmy też od sądu słowa o tym, że niesienie pomocy osobom w zagrożeniu zdrowia i życia to postawa moralnie pożądana, a zachowanie służb nie raz nosi znamiona nieludzkiego traktowania. Nie chodzi jednak o to, by z nami wygrać tę czy inną sprawę, ale by zajmować nam czas, odbierać siły i zniechęcać do działania. Nic nowego pod słońcem. Działamy. Tak, jak mimo narastającej przemocy i kryminalizacji nie poddają się zespoły pomocowe statków ratujących tonących na morzach czy zespoły działające przy granicy w Grecji i Bułgarii. 

Piszemy dla Ciebie, dzięki Tobie

Nasze dziennikarstwo w Salam Lab jest konstruktywne, inkluzywne i wolne od uprzedzeń. W świecie przepełnionym negatywnymi treściami, staramy się informować również o pozytywnych wydarzeniach z krajów Azji i Afryki. Dostarczamy różnorodne perspektywy, wykraczając poza główny nurt mediów.

Jesteśmy całkowicie niezależną redakcją. To Wasze wsparcie stanowi fundament naszej działalności. Każda wpłata pomaga nam kontynuować naszą misję dostarczania rzetelnych informacji. Dziękujemy za Wasz wkład, który pomaga nam zachować niezależność.

Wyimaginowana wojna

Tymczasem Polska coraz częściej wspomina o wypowiedzeniu Konwencji Ottawskiej zakazującej stosowania min przeciwpiechotnych. Doświadczenia poprzednich wojen, jak i obecnych konfliktów, choćby w Syrii (wiele osób nie może wrócić do swoich wsi, bo zostały one zaminowane), pokazują, że większość, około 84 % ofiar min przeciwpiechotnych to cywile. Często doznają amputacji kończyny (tak właśnie działają tego typu miny) już dawno po konflikcie, bo rozminowywanie terenu trwa latami. Ofiarami min są także zwierzęta. I nie dajmy sobie mydlić oczu, że chodzi tu o wojnę z Rosją. Wszyscy dobrze wiemy, obserwując dynamikę i przebieg innych konfliktów, że atak – jeśli nastąpi – przyjdzie z powietrza, a arsenał środków do wykorzystania przeciwko piechocie jest wystarczająco duży i zawiera także miny przeciwczołgowe, które w sytuacji konfliktu zbrojnego są dozwolone. Zatem po co rządowi miny przeciwpiechotne? Otóż przeciwko migrantom. Polski rząd ma – dzięki inwazji Rosji w Ukrainie – doskonałe warunki do użycia środków bojowych przeciwko niewinnym cywilom w dużej części uciekającym do Europy właśnie przed wojnami. Sytuacja na granicy polsko-białoruskiej opowiadana nam jako wojna hybrydowa, w istocie nie różni się od tego, co dzieje się na innych granicach UE. Tak, także inne rządy krajów ościennych, finansowane ze środków UE w ramach programu eksternalizacji granic, współuczestniczą w organizowaniu szlaku migracyjnego i wywieraniu presji na Unię tak, by nieustannie miała motywację do opłacania reżimów i wataszków. Dzięki wojennej otoczce Polska nie potrzebuje Frontexu. Z przyczyn obiektywnych współpraca z Łukaszenką została zerwana, ale dziś, dzięki wojennej narracji, w walce z migracją, można używać środków bojowych. Można ranić i zabijać bezkarnie, miny staną się sposobem na zoptymalizowaną przemoc. A potem? Wystarczy przecież wyrzucić za płot, żeby pozbyć się problemu. To już dziś zalegalizował polski rząd.

Żyjemy w świecie, gdzie trwają ludobójstwa i rozpalają się kolejne konflikty. Zmiany klimatu dawno wymknęły się spod kontroli. Wiele osób dziś musi uciekać, szukać warunków do życia w innym miejscu. To bardzo ważna, stosowana od początku przez nasz gatunek strategia przystosowawcza. Dziś rusza południe, jutro przyjdzie czas na nas. Jestem o tym przekonana. Tylko solidarność jest drogą do bezpieczeństwa. Solidarność nie z rządami i politykami, nie z grupami interesów ani silniejszymi, ale z człowiekiem. Tylko radykalna empatia, która dla krajów przypominających często o swoich chrześcijańskich korzeniach powinna być oczywistością,  jest w stanie zapewnić nam godną przyszłość. Godną nie z powodu dobrych warunków życia, w dostatku i pewności, ale godną, bo przede wszystkim moralną. 

Joanna Sarnecka – antropolożka kultury, badaczka, zaangażowana w pomoc humanitarną na granicy polsko-białoruskiej oraz w kwestie obrony praw człowieka w kontekście przymusowej migracji. Członkini kolektywu Queer without Borders. Jest także artystką, zajmuje się performancem i sztuką opowieści. W ramach założonej przez siebie grupy Opowieści z Walizki, od dwóch lat prezentuje spektakl narracyjny „Wędrówka Nabu”, na motywach bajki Jarosława Mikołajewskiego o sytuacji dzieci w drodze oraz prowadzi warsztaty o przyczynach migracji. Przygotowała także perfromance butoh „LifeLocation” ku czci osób, które zginęły na granicy polsko-białoruskiej, pokazywany m.in. na Międzynarodowym Festiwalu Sztuki Butoh, BUTOHPOLIS. Autorka książek literackich, tekstów piosenek, wierszy i tekstów krytycznych.



Najnowsze publikacje