W Belfaście krąży dowcip. Grupa młodzieży zaczepia przechodnia i pyta go:
– Jesteś katolikiem czy protestantem?
– Jestem muzułmaninem – odpowiada przechodzień.
– Ale muzułmaninem katolikiem czy muzułmaninem protestantem?
– A jaka jest różnica między katolikami a protestantami? – zapytała zdziwiona Syryjka, która uczestniczyła w prowadzonych przeze mnie przygotowawczych warsztatach do życia w Irlandii Północnej. Istnieją tu dzielnice irlandzkie i brytyjskie. W niektórych przypadkach oddzielone są od siebie wysokimi na kilka metrów murami zakończonymi drutem kolczastym. – Przecież i to, i to są chrześcijanie.
– Z grubsza to jest tak, jak między sunnitami i szyitami – podpowiedziała Sudanka, która mieszka w Belfaście już parę lat.
Belfast wita chłodno
Adila z Syrii (imię zmienione) nie wiedziała, że trafi do Belfastu. Dowiedziała się o tym w samolocie wyczarterowanym przez Home Office (brytyjskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych) dla uchodźców i uchodźczyń. A może wiedziała, ale nie zarejestrowała tego faktu, bo wszędzie było lepiej, niż w obozie dla osób uchodźczych w Libanie, do którego trafiła z synkiem z Syrii. No i oczywiście lepiej, niż w samej Syrii. Wyszła z domu tylko na chwilę do sklepu, po owoce. Synek był z nią, trzymała go za rękę, dwójka młodszych dzieci została pod opieką taty. Kiedy wróciła, zamiast domu był lej po bombie.
Belfast przywitał ją deszczem i chłodem, jak zwykle, wszystkich. Procedury informacyjno- zapoznawcze trwały dwa tygodnie. Adila przyjechała do Irlandii Północnej w ramach Syrian Vulnerable Person Scheme (Projekt Wsparcia Syryjczyków i Syryjek Narażonych na Niebezpieczeństwo), całkowicie sponsorowanym przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Zjednoczonego Królestwa przy wsparciu rządu północnoirlandzkiego. 46 procent z przyjezdnych to ofiary tortur i przemocy, jak podaje raport Ministerstwa ds. Społeczności.
Adila dostała niewielkie mieszkanie, częściowo umeblowane, key workera (osobę, która opiekuje się daną rodziną przez przynajmniej rok, pomaga w rozwiązywaniu codziennych problemów), pomoc finansową. Zapewniono jej lekcje angielskiego, synkowi – szkołę. Opieki psychologicznej nie, więc Adila przez długi czas przypominała zombie. Nie nawiązywała z nikim kontaktu, unikała ludzi, sąsiadów, wycofała się z życia.
Nikogo nie znała. Państwo przydzieliło jej dom w biednej dzielnicy z problemem narkotykowym, więc jedyne, co rozumiała, to to, że przed jej oknem młodzież wącha klej albo bierze heroinę. Ponieważ była pierwszą Syryjką w okolicy, od razu zaczęły się prześladowania. Zadzwoniła na policję, więc prześladowania wzmożyły się, bo dzielnica, w której mieszkała, nie współpracuje z policją – to spadek po trwającym w Irlandii Północnej konflikcie między Brytyjczykami a Irlandczykami.
Nie będzie analizować, będzie żyć
Wreszcie sąsiedzi, z których część sympatyzowała z Adilą, zwrócili się do miejscowej komórki organizacji sprawiedliwości naprawczej, a ta, jako że silnie związana jest z organizacją paramilitarną rządzącą w dzielnicy, uspokoiła prześladowców. Adila mogła poczuć się w miarę bezpiecznie, ale nie pojmowała, o co chodzi z tą Irlandią Północną. Zaczęła czytać na temat tego kraju, ale niestety mogła czytać tylko po arabsku, w którym nie ma za dużo dostępnych źródeł na ten temat. Próbowała rozmawiać o tym z innymi Syryjczykami i Syryjkami, ale ci mieli zupełnie inne doświadczenia i też trochę szczęścia, bo państwo ulokowało ich w mniej problematycznych dzielnicach. Adila podjęła decyzję podobną do tej, którą musiała podjąć w Syrii: nie będzie analizować, będzie żyć. Uciekła w gotowanie.
Po pięciu latach od przyjazdu prowadzi maleńką firmę z syryjskim jedzeniem i cateringiem. Czasem przechodzi kryzys psychiczny i znika na kilka dni. Klienci to wiedzą i są cierpliwi. Jej angielski nadal nie pozwala jej na korzystanie z pomocy psychoterapii. Zaproponowano jej terapię przez tłumacza, ale na pierwszej sesji okazało się, że tłumaczką miała być znajoma. W Belfaście Syryjczycy i Syryjki na ogół się znają. Adila nie chciała opowiadać o tym, że w obozie dla uchodźców i uchodźczyń została zgwałcona. I że jej drugie dziecko jest owocem tego gwałtu. Nie umiała też wrócić do niespodziewanej śmierci męża i dwójki innych dzieci.
„Ściana pokoju”
Hasan, sześćdziesięcioletni inżynier z Aleppo, prawie nie mówi po angielsku. Bierze lekcje, ale język po prostu mu nie wchodzi. Z jego rodziny nie przeżył nikt.
Zamieszkał niedaleko tak zwanej „ściany pokoju”. To miejsce, często mur, który oddziela dzielnice protestanckie od katolickich. Nie wiedział o tym, póki pewnego dnia nie okazało się, że brama w tej ścianie po stronie katolickiej została zamknięta przez klucznika. W Belfaście takich ścian jest około 99. Bywa, że są w nich właśnie bramy, otwierane na dzień i zamykane na noc. Klucze do nich mają zaufani członkowie społeczności, czasem policja, czasem spółdzielnia mieszkaniowa. Kiedy brama zostanie zamknięta, nikt nie może oczywiście przez nią przejść. Żeby dostać się na drugą stronę, trzeba mocno nadłożyć drogi. Czasem ponad kilometr.
Kiedy Hasan stanął przed bramą, pomyślał, że się zgubił. Że miejsce wygląda znajomo, ale pewnie coś pomylił. Młodzi zakapturzeni chłopcy zawzięcie plujący na chodnik zobaczyli go i zapytali: katolik?
– Syrian – odpowiedział Hasan. – Tam – i pokazał przestrzeń za zamkniętą bramą.
Chłopcy nie mieli w sobie ani krztyny rasizmu. Mimo, że Hasan chciał wejść na stronę wroga, zrozumieli, że z racji pochodzenia, nie uczestniczy w lokalnym konflikcie. Zaprowadzili go na drugą stronę (protestancką) i chłopcy z drugiej strony, choć widzieli, że Hasan znalazł się w rękach wroga, przejęli go bez cienia podejrzenia o subwersję i zaprowadzili do domu.
Warsztaty z życia w Irlandii Północnej
Irlandia Północna przyjęła osoby uchodźcze niemal ze wzruszeniem ramion. Może dlatego, że Irlandczycy, ale i belfascy Brytyjczycy mają długą historię migracji. Wciąż wielu z nich odwiedza rodziny osadzone w Stanach czy Australii. W samym XIX wieku z powodu tak zwanego Wielkiego Głodu, spowodowanego przez grzyba, który spowodował masowe straty w uprawach ziemniaków, wyspę opuściły 2 miliony ludzi.
Uchodźcy i uchodźczynie, którzy dostają się do Irlandii Północnej w ramach Syrian Vulnerable Persons Scheme, przechodzą podwójną weryfikację tożsamości: ich historie są sprawdzane dwukrotnie. Następnie policja, z różnych skutkiem, robi dokładny wywiad w miejscu, gdzie przybysze będą mieszkać, żeby wyeliminować wszelkie źródła napięć. Nie zawsze odnosi to sukces, właśnie dlatego, że niewielka część społeczeństwa (część Irlandczyków) uważa, że Irlandia Północna znajduje się pod okupacją brytyjską i że nie wolno rozmawiać z władzami okupanta (czyli, między innymi, policją), ale są też inne metody sprawdzania miejsca. Nie przez policję, tylko zaufanych członków danej społeczności, którzy wiedzą, co w trawie piszczy.
Na warsztatach z życia w Irlandii Północnej Syryjczycy i Syryjki pytali głównie właśnie o konflikt, o którym dowiadywali się zwykle długo po przyjeździe do kraju, najczęściej przez przypadek albo przygodę podobną do przygody Hasana z bramą. Dziwili się, dlaczego niektóre dzielnice ozdobione są brytyjskimi flagami, a inne mają paramilitarne murale z ludźmi w kominiarkach. To budziło ich niepokój.
Nie mój konflikt, nie moja wojna, mój strach
Dwa lata temu wybuchły zamieszki w jednym z zapalnych punktów Belfastu. Mieszkająca niedaleko tego miejsca Syryjka powiedziała, że wszystkie nieleczone traumy wróciły do niej i jej dzieci. Scrollowała internet, żeby dowiedzieć się, co się dzieje. Ktoś z jej arabskich znajomych znalazł informację dopiero na Twitterze i przetłumaczył ją dla niej.
Kobieta siedziała z trójką dzieci w sypialni na parterze i w przerażeniu nasłuchiwała odgłosów koktajli Mołotowa. Wiedziała, że nic jej nie grozi, że to nie jej wojna, nie jej konflikt. Mimo wszystko jej ciało zostało postawione w stan alertu. Co dla belfastyczyków było prawie normalne albo znormalizowane, dla osób uchodźczych z krajów ogarniętych wojną i pozbawionych opieki psychologicznej i psychiatrycznej było powrotem do koszmarów przeszłości. Zresztą bodźce wyzwalające traumę nie muszą być tak jednoznaczne: inna Syryjka dostała od państwa dom, w którym były schody. Niby nic wielkiego, ale rodzina kobiety spłonęła w Syrii na schodach. Kobieta nie była w stanie wyjść z pokoju. Po długich negocjacjach spółdzielnia mieszkaniowa zgodziła się na zamianę domu.
Oddajemy głos wykluczonym ofiarom wojny. Wesprzyj nasze działania.
Wpłać na zrzutkę >>>
W Irlandii Północnej mieszka obecnie kilka tysięcy Syryjczyków i Syryjek, głównie w Belfaście. Zaczęli przyjeżdzać tu od początku Syrian Vulnerable Person Scheme, czyli od 2015 roku. Prawie wszyscy uczą się angielskiego, wielu pozakładało swoje biznesy, najczęściej związane z gotowaniem. Uczestniczą w kursach zawodowych, wycieczkach organizowanych przez organizacje charytatywne, miejscowych turniejach piłki nożnej. Stali się częścią społeczeństwa i częścią trudnej historii Irlandii Północnej. Interesujące jest, czy i kiedy zaczną kibicować jakiejś ze stron lokalnego konfliktu. Bo, co widać już u innych migrantów i migrantek, wraz z integracją, przychodzi przecież i świadomość społeczna.
Aleksandra Łojek – pisarka, autorka „Belfast. 99 ścian pokoju” (wyd. Czarne). Skończyła iranistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim i cztery lata studiów doktoranckich na socjologii UJ. Prowadziła na UJ autorskie zajęcia z ideologii dżihadu i sztuki islamu. Pracowała w Belfaście jako mediatorka, osoba wspierająca ofiary rasizmu, osoby w kryzysie bezdomności.
***
Tekst powstał dzięki grantowi otrzymanemu w ramach projektu „I am European: Historie i fakty o migracjach na XXI wiek”, który jest realizowany przez Centrum Edukacji Obywatelskiej (CEO) i finansowany ze środków Unii Europejskiej.