“Nawet jeśli umrę w drodze”, czyli książka, której potrzebujecie

Processed with VSCO with a6 preset


Odkąd zaczęła się wojna w Ukrainie, praktycznie nic nie przeczytałam. Żadnego reportażu, żadnej powieści. Każda próba kończyła się na tym, że po dwóch nieuważnie przeczytanych stronach odkładałam książkę. W głowie nieustannie miałam obrazy z oblężonych ukraińskich miast, zdjęcia ludzi, którzy uciekają ze swoimi dziećmi i zwierzakami. Z drugiej strony, bolało mnie coś jeszcze. Ta druga granica. Ta zapomniana, na której już od miesięcy cierpią i umierają ludzie. To również uchodźcy. Też uciekli przed wojną i przemocą. Gdzie tysiące chętnych do pomocy serc?

Wtedy w moje ręce trafiła książka Moniki Białkowskiej „Nawet jeśli umrę w drodze. Twarzą w twarz z uchodźcami”. Dziś mogę powiedzieć jedno: potrzebowałam jej. Uwierzcie, Wy też jej potrzebujecie.

Opowieść o nas

Muszę przyznać się do jeszcze jednej rzeczy. Gdy zobaczyłam okładkę „Nawet jeśli…”, nie miałam ochoty jej czytać. Kolejne portretowe zdjęcie kolejnego dziecka za siatką ogrodzenia. No tak, w końcu tematem książki są uchodźcy. Ale przecież nie ocenia się książki po okładce, prawda? Prawda. Bo na stronach swojego reportażu Monika Białkowska zmieściła prawie wszystko to, co od dłuższego czasu kotłuje się w mojej głowie. Dziękuję jej za to.

Dziękuję jej za to, że pokazuje różne perspektywy. Grecja, Włochy, Szwecja. W końcu Polska i nasza Hajnówka. Autorka nie chce pisać wielkiej rozprawy na temat migracji. Jak sama przyznaje, nie jest specjalistką. Pragnie pisać o ludziach. Ludziach, z którymi rozmawiała godzinami, wspólnie śmiała się i płakała. Ludziach, którzy uciekli przed piekłem wojny, przemocą i prześladowaniami, ale jednak z pewnych powodów ci uchodźcy nie mogli liczyć na ciepłe przyjęcie i pomoc. Choć czasami przeszkadzało mi, że autorka skakała z tematu na temat bez większego powiązania, być może taka forma najlepiej oddaje chaos, który wszyscy mamy w głowach w obliczu obecnej sytuacji.

„Zamiast szukać sposobów, żeby ocalić człowieka, szukamy powodów, które ocalą w nas lęk”.

Reportaż Moniki Białkowskiej to przede wszystkim opowieść o człowieku. Opowieść o osobach uchodźczych, ale i nas samych. Do tego refleksja na temat empatii, humanitaryzmu, polityki, dehumanizacji czy religii.

Uchodźcy, ludzie

Na stronach książki poznajemy 15-letnią Negin z Afganistanu, która chce być policjantką w Niemczech, bo w Polsce „wy tam nie chcecie uchodźców”. Afgankę Mariam, która ma 63 lata i której męża chcieli zabić talibowie. 50-letnią Fatimę, która zaryzykowała podróż przez morze do Grecji, choć nie umie pływać. Antoine’a z Rwandy, który wyjechał do Szwecji, bo ziemia w jego ojczyźnie była przesiąknięta krwią. Mieszkającą na szwedzkiej prowincji Zaharę, Irakijkę i muzułmankę, która ma w swoim mieszkaniu choinkę. Jak sama mówi, szanuje wszystkie religie. Skoro tradycje są dla kogoś ważne, nie chce ich lekceważyć.

Poznajemy Mahfouda, Syryjczyka, który pamięta to, jak musiał wybierać pomiędzy jednymi a drugimi sąsiadami czy moment, gdy w pobliżu jego domu pojawiło się ISIS, a wszędzie spadały bomby. Pamięta, że gdyby jego mama nie zadzwoniła, by przyszedł na obiad, zginąłby we własnym sklepie od wybuchu. Mahfoud musiał zostawić wszystko, ale udało mu się. Dzięki korytarzowi humanitarnemu, dziś jest bezpieczny we Włoszech i pracuje w znanej sieciówce w Rzymie.

Autorka zapoznaje nas z Salouą, Adelem, Carmen i Tonym. To uchodźcy, którzy przybyli z Syrii do Polski. Carmen dobrze pamięta, jak odprowadzała swojego syna do przedszkola i razem z nim płakała, bo nic nie rozumiała.

Druga strona

Mamy też drugą stronę. Poznajemy Ewę, siostrę zakonną z Polski, która pomaga osobom uchodźczym w Grecji. „Nie muszę nikogo tu ochrzcić, mam tym ludziom dać jeść i kupić buty, mam przywrócić godność”. Bo przekonanie, że relacje pomiędzy religiami muszą być złe, nie jest prawdziwe. Ludzi dzieli tylko imię, którym nazywają swojego boga. Nie ma nic bardziej krzywdzącego niż nazywanie wszystkich muzułmanów, którzy uciekają do Europy, terrorystami. To ludzie, którzy właśnie przed terrorystami uciekli. 

W Szwecji Monika Białkowska spotyka Marię Schulz Wigelsbo, pastorkę luterańskiego Kościoła, który natychmiast po tym, jak uchodźcy i uchodźczynie zaczęli szukać pomocy, rozpoczął działania pomocowe. Emerytki z parafii wzięły telefony i korzystając z Google tłumacza, pytały osoby uchodźcze, czego potrzebują. Autorka chciała również porozmawiać z katolickim księdzem, Polakiem, w Halmstad. „Nie będę z panią rozmawiał. Uchodźcy to jest temat polityczny”. Katolicki ksiądz z Polski był jedyną osobą, która tak kategorycznie odmówiła rozmowy. Od kiedy pomoc drugiemu człowiekowi jest kwestią polityczną?

Dzięki reportażowi Moniki Białkowskiej naprawdę stajemy twarzą w twarz. I z uchodźcami, i z nami samymi.

Piszemy dla Ciebie, dzięki Tobie

W obliczu rosnącej migracji ludności spowodowanej zmianami klimatycznymi, konfliktami zbrojnymi i czystkami etnicznymi, zapewnienie dostępu do rzetelnych informacji jest teraz bardziej istotne niż kiedykolwiek wcześniej. Nasze dziennikarstwo w Salam Lab jest konstruktywne, inkluzywne i wolne od uprzedzeń. Dostarczamy różnorodne perspektywy, wykraczając poza główny nurt mediów, bez wpływu korporacji czy powiązań politycznych.

Jesteśmy całkowicie niezależną redakcją. Wasze wsparcie stanowi fundament naszej działalności. Każda wpłata pomaga nam kontynuować naszą misję dostarczania rzetelnych informacji. Dziękujemy za każdy wkład, który pomaga nam zachować niezależność.

morze i las

W głowie utknęły mi porównania Moniki Białkowskiej. Dziennikarka wspomina trudną podróż przez morze. Jak zauważa, miała zakupiony bilet i zagwarantowane miejsce. Prom był sprawdzony i nie przeciekał. Wśród obsługi pracowali wyłącznie przeszkoleni specjaliści, nie opłaceni przemytnicy. Podróż była jednak dla niej bardzo trudna i nieprzyjemna. Wydawało jej się, że też walczy o życie na morzu. 

„Wiem, że czeka na mnie ląd i że tam będzie bezpiecznie. Że przetrwać muszę tylko te dwie piekielne godziny, a potem stanę na ziemi i za chwilę będę w wygodnym łóżku. Nie utonę, nie będę stała w przemoczonym ubraniu, czekając na czyjąś litość. Nie będę rozpaczliwie szukała w zimnej wodzie swojej rodziny. Nikt nie wyśle mnie do namiotu pełnego pluskiew i pcheł. Jestem z nimi tylko na moment. Łączy mnie z nimi tylko bujanie i ciemność. I już nie jest mi tak strasznie źle. I już wiem, że nigdy więcej nie popłynę na Hydrę. A oni?”.

Dziś na morze wszyscy patrzymy inaczej. Inaczej patrzymy też na las, w którym walczą o przetrwanie i umierają ludzie. To osoby, które tak jak my, chcą bezpieczeństwa i wolności. Zamiast tego, stają się narzędziem w politycznej grze. „Narzędziem wykorzystanym, oszukanym i umierającym z głodu i zimna” – pisze Monika w swojej książce. Rzekoma obrona granic nie stoi w sprzeczności z nakarmieniem głodnego. Pomoc osobom na polsko-białoruskiej granicy spoczywa na barkach nielicznych organizacji i prywatnych osób, które nie godzą się na niesprawiedliwość. Sytuacja nie zmienia się. Mijają kolejne miesiące. Na las nigdy nie spojrzymy już tak samo.

Zostawić dom

Autorka wspomina też, jak trudno było jej opuścić ukochany dom. Wie, co znaczy zostawić miejsce, w którym się dorastało, wie, jak się odchodzi i zdradza miłość psa lub kota. Rozumie, co czuje człowiek, który nie wie gdzie będzie spał dziś wieczorem.

„Cokolwiek tych ludzi z domu wygnało (wojna, przemoc czy bieda), jednakowo stracili dom i uczą się właśnie chodzić po wodzie. Cokolwiek ich wygnało, człowiek bez domu cierpi tak samo” – pisze Monika Białkowska. “Bo umieranie w drodze do ciebie jest lepsze niż życie w moim kraju” – podsumowuje autorka, cytując jednego ze swoich bohaterów.

Pomiędzy ludzkimi historiami dziennikarka przemyca sporą dawkę wiedzy. Monika Białkowska przypomina czasy, gdy to Polacy i Polki byli uchodźcami. Tysiące osób wyjeżdżały do Grecji czy do USA. Dziś na ich miejscu są inni uchodźcy i uchodźczynie. „Co nas od nich odróżnia? Nic. Oni idą tą samą drogą, żyją tak samo i w tych samych miejscach”. 

Autorka wyjaśnia też pojęcia, które, niestety, zbyt często pojawiają się w ogólnym dyskursie: „migrant ekonomiczny”, „kryzys uchodźczy”. Czy widząc te słowa w polskich mediach, zdajemy sobie sprawę, ile zła kryje się za nimi? To krzywdzące skróty myślowe, dające pole do stygmatyzacji. Autorka odpowiada na pytanie: „dlaczego idą młodzi mężczyźni?”. Ponieważ to oni stają przed wyborem czy wspierać terrorystów z ISIS, czy może reżim al-Asada. Bo przemytnicy nie zawsze chcą zabierać kobiety z dziećmi. Ponieważ gdy im się uda, one będą mogły dołączyć na zasadzie łączenia rodzin. Nie chcą ryzykować życia bliskich osób. 

Uchodźcy twarzą w twarz i nadzieja na przyszłość

Dziś temat przybywających uchodźców i uchodźczyń jest nam bliższy niż kiedykolwiek. Osoby uchodźcze to już nie tylko kolejne imiona i kolejne nazwy krajów, które padają w mediach. Dziś cała Polska solidaryzuje się z Ukrainą. Robimy wszystko, aby pomóc ludziom, którzy uciekają przed terrorem Putina. Otwieramy nasze serca i nasze domy. Dziś wszyscy dosłownie stanęliśmy twarzą w twarz z uchodźcami.

Tak jak Monika Białkowska, mam nadzieję, że po lekturze „Nawet jeśli umrę w drodze. Twarzą w twarz z uchodźcami” wszyscy otworzymy też nasze oczy na niesprawiedliwość i podwójne standardy.

W naszym kraju są też ludzie, którzy uciekli z Syrii, również przed przemocą i rosyjskimi bombami. Którzy uciekli z Afganistanu, Iraku, Jemenu i Erytrei, ponieważ nie chcą żyć w ciągłym strachu i niepewności, czy uda im się dożyć kolejnego dnia. Ci ludzie nie otrzymali takiej samej pomocy jak uchodźcy i uchodźczynie z Ukrainy. Po lekturze „Nawet jeśli…” zobaczycie to jeszcze wyraźniej. 

„Być może świat wyprzedzi tę książkę i zakwestionuje moje tezy. Być może za rok usiądziemy w knajpie gdzieś pod Włocławkiem. Zjemy koftę przygotowaną przez miejscowego Afgańczyka, powspominamy z ukraińskimi studentami czasy wojny, a Merhawi z Erytrei powie, że to właśnie w Polsce znalazł dom, w którym wreszcie nie jest samotny”.

Ja również mam taką nadzieję. Nikt nie wybiera losu uchodźcy. Dziękuję Monice Białkowskiej za to, że jej książka uporządkowała moje myśli. Was proszę o jedno: przeczytajcie. Moi znajomi i znajome już ustawiają się w kolejce, aby pożyczyć ode mnie „Nawet jeśli umrę w drodze…”. To chyba najlepsza recenzja.

Recenzja powstała dzięki współpracy z wydawnictwem Prószyński i S-ka, wydawcą książki



Najnowsze publikacje