Obciął włosy w geście solidarności z Irankami. Irańczyk w Polsce

cc Patrycja Stala


„Wiedziałem, że muszę wyjechać z Iranu. Wiedziałem to już nawet, gdy miałem kilkanaście lat” – opowiada Michał Rezazadeh, który mieszka w Warszawie i prowadzi kanał i fanpage „Irańczyk w Polsce”

Myślał o Szwajcarii lub Niemczech. Ale w 2016 roku w Iranie poznał grupę Polaków. Rozmawiali na różne tematy, a rozmowy zakończyły się zaproszeniem do Polski. „I tak zostałem”. Michał zaczął uczyć się polskiego, a po czterech miesiącach pobytu zdecydował, że Polska to jego miejsce na Ziemi, jego dom.

W szkole nie mówimy o przyjęciach w domu

Pytam Michała o to, dlaczego wiedział, że musi opuścić Iran. „Było wiele powodów” – wyjaśnia i zaczyna od religijnych dyktatorów, którzy narzucają Irańczykom i Irankom własną interpretację religii. Bo każdy obywatel i obywatelka, także niewierzące i niereligijne osoby, są zmuszani do przestrzegania ich zasad. Michał zauważa, że z tego powodu sytuacja mniejszości, które cierpią z powodu dyskryminacji, jest bardzo zła. „Jako osoba, która wychowała się w rodzinie, w której nie praktykowało się jakoś bardzo religii, mocno to odczułem. Rodzice wychowali mnie i mojego brata, abyśmy byli po prostu dobrymi ludźmi, nie według zasad jakiejś religii” – opowiada Rezazadeh. Ma wrażenie, że w Iranie musiał prowadzić podwójne życie: to własne w ukryciu i wersję pod publikę.

Podaje przykład: gdy był w szkole, nie mógł powiedzieć swoim znajomym o tym, że wczoraj w jego domu odbyło się przyjęcie. Mama zaprosiła swoich kolegów i koleżanki, tata – swoich. „A takie spotkanie jest przecież, zdaniem religijnych dyktatorów, nielegalne. Podkreślano mi, że nie wolno o tym opowiadać. Ja sam, już jako małe dziecko, czułem, że nie mogę o tym mówić”. Od dzieciństwa rozumiał, że nie może być w 100 procentach sobą we własnym kraju. A zdaniem Michała, jest to podstawowe prawo każdego człowieka. „Jeśli czujesz, że możesz być sobą i dbać o siebie, możesz robić dobre rzeczy także dla innych”. Michał Rezazadeh jest dobrym tego przykładem – od pierwszych dni wojny w Ukrainie pomagał osobom uchodźczym. Najpierw na samej granicy, potem w Warszawie.

W Warszawie wreszcie czuję się sobą 

Jak mówi, od zawsze był otwarty, ciekawy tego, co nowe. Chciał uczyć się obcych języków, próbować nowych rzeczy. „A tego wszystkiego Islamska Republika się boi” – opowiada. „Żeby być sobą, musiałem wyjechać. Dusiłem się w tym kraju. W Polsce poczułem, że jestem wolny i nie muszę nikogo udawać”. Michał śmieje się i dodaje, że przecież w żadnym miejscu na świecie nie jest idealnie. Ale tak, Polska to jego dom. 

Bo to w Polsce po raz pierwszy świętował swoje urodziny. „Gdy wyjechałem z Iranu i zamieszkałem tutaj, zaczęło do mnie docierać to, że cieszę się, że jestem”. Pierwszy raz poczuł potrzebę celebrowania swoich urodzin. Michał zaczyna opowiadać o tym, jakie jedzenie przygotował dla swoich znajomych, o tym, że kupił tort i zaprosił grupę przyjaciół i przyjaciółek. „Wcześniej zawsze musiałem być kimś, kim nie jestem. Bo zachodnia muzyka, którą lubię, jest nielegalna w Iranie – bo słychać kobiecy głos. Bo jako mężczyzna nie powinienem mieć długich włosów i kolczyka. A tylko tak czuję się sobą”. 

Szereg drobnych spraw

Powrót do Iranu w sierpniu na trzy tygodnie, gdy jego mama miała operację, był dla niego dużym przeżyciem. Jak opowiada, nawet wychodzenie z domu było stresujące. Michał chciał też wtedy odnowić swoje prawo jazdy. Ale z powodu tego, jak wygląda, nie udało mu się tego zrobić, bo żeby zdobyć podpisy w urzędach, trzeba wyglądać „przyzwoicie”. „To szereg drobnych spraw, które bardzo wpływają na psychikę człowieka. Dlatego ludzie decydują się na wyjazd” – mówi Michał.

Pytam Michała, czy skoro jest szczęśliwy w Polsce, to czy nie spotkały go żadne nieprzyjemne sytuacje. „Spotkały. W 2017 roku pracowałem w recepcji hostelu. Mieszkałem w Polsce od ośmiu lub dziewięciu miesięcy. Mężczyzna z Wrocławia pobił mnie i powiedział, żebym wypie*dalał do swojego kraju. Ewidentnie nie byłem dla niego wystarczająco biały. Zgłosiłem sprawę na policję, ale nie chciałem kolejnych kłopotów, więc zignorowałem tę sytuację” – opowiada Michał. Zauważam, że mówi o tym z zaskakującą lekkością. „Przecież tacy ludzie mogą być wszędzie” – dodaje. 

Musiałam zapytać Michała o to, co dziś dzieje się w Iranie. „Protesty po śmierci Mahsy Amini trwają od ponad 40 dni” – widzę, że mówi to z dumą, ale jednocześnie pęka mu serce. „Mahsa Amini, młoda Iranka kurdyjskiego pochodzenia, została zabita przez tzw. policję moralności, chociaż o jakiej moralności tu mówimy. Została zabita, bo zasłoniła włosy w nieodpowiedni, zdaniem grupy mężczyzn, sposób”.

Dla Iranek i Irańczyków to było już za dużo. Ludzie wyszli na ulice, bo chcą wolności. A siły bezpieczeństwa do nich strzelają. „Zabijają ludzi na ulicach. Władze są bezkarne i brutalne. Mamy czego się bać w Iranie. W Europie życie człowieka jest najwyższą wartością, spójrzmy chociażby na prawo drogowe i przepisy na przejściach. Moim zdaniem w Iranie życie człowieka jest tak mało ważne, że jak nie spodobasz się rządzącym, to cię zastrzelą. W Iranie, w którym przed tysiącami lat rozkwitła ogromna cywilizacja, powstała Persja. A dziś ja martwię się o swoich bliskich, którzy tam są” – mówi Michał Rezazadeh. Z wieloma znajomymi czy członkami rodziny od wielu dni nie ma kontaktu. 

Obciął włosy w geście solidarności z Irankami

Choć jest daleko od Iranu, protestował na ulicach Warszawy. Obciął włosy w geście solidarności z Irankami. „To symbol, mała rzecz, którą może zrobić każdy, a która znaczy wiele. Bo w Iranie ludzie, kiedy wychodzą na ulicę i protestują, ryzykują życie” – opowiada o proteście pod Pałacem Kultury i Nauki i o tym, jak kolejne osoby protestujące obcinały swoje włosy. „Wiele Polaków i Polek oceniając Republikę Islamską Iranu i to, jak wygląda kraj pod rządami religijnych dyktatorów, mówiło, że Irańczycy sami tego chcieli. Zawsze odpowiadałem im, że nie. Dziś wszyscy to widzimy. Iran został odcięty od internetu. To nasza wspólna odpowiedzialność. To już nie jest tylko irańska sprawa” – Michał kręci głową. 

Zdaniem Michała, jeśli dzisiejsze protesty nic nie zmienią, konsekwencje odczują wszyscy. „Zobacz, co dzieje się na polsko-białoruskiej granicy. W tych lasach są osoby z Iranu. Ludzie, którzy uciekli przed dyktaturą, przed religią narzuconą im przez grupę mężczyzn. Szukają lepszego i wolnego życia w Europie. Joe Biden zaprasza prezydenta Islamskiej Republiki Ebrahima Raisiego do Nowego Jorku, gdy w Iranie na ulicach umierają ludzie. Iran jest sojusznikiem Rosji, a Putin atakuje Ukrainę irańskimi dronami. Zachód musi przestać karmić Islamską Republikę” – aby podstawowe wartości w tym kraju mogły przetrwać.

Michał Rezazadeh mówi o tym głośno i wie, że już nie będzie mógł wrócić do Iranu. Przynajmniej póki nic się nie zmieni. „Jestem obywatelem Iranu, nie Islamskiej Republiki. Z tego powodu życzę sobie i innym Irańczykom i Irankom, żeby doszło do rewolucji. Bo to jedyna możliwość, aby Iran pozostał Iranem, a ludzie byli wolni. Żeby zamiast walczyć o podstawowe prawa na ulicy, mogli cieszyć się życiem. Człowiek z natury nie chce walczyć. Ale czasami dochodzi do tego, że musi się bronić. I to robią dziś Irańczycy i Iranki, bo ich życie jest zagrożone. Przebudzili się i nie poddadzą się”.

Z Michałem Rezazadehem rozmawiała Julia Parkot.

***

Tekst powstał dzięki grantowi otrzymanemu w ramach projektu „I am European: Historie i fakty o migracjach na XXI wiek”, który jest realizowany przez Centrum Edukacji Obywatelskiej (CEO) i finansowany ze środków Unii Europejskiej.

#



Najnowsze publikacje