Dokumentuję niebezpieczne szlaki migracyjne. Niebezpieczne nie dla mnie. Grecja, hiszpańsko-marokańskie pogranicze, Wyspy Kanaryjskie, Bałkany. Nie spodziewałem się, że przyjdzie mi dokumentować ludzkie dramaty na polsko-białoruskiej granicy. To dla mnie najtrudniejsze. Wychowałem się w blokowisku w Białymstoku. Bardzo kochałem Podlasie, teraz czuję lęk za każdym razem, gdy jadę w stronę białoruskiej granicy. Możliwe, że gdy czytasz te zdania, w przygranicznym lesie umiera wycieńczona, głodna i spragniona osoba. Z tamtych stron pochodzi moja rodzina, na Podlasie jeździłem jako dziecko na kolonie. Kilkanaście lat później, kilka kilometrów dalej, zrobiłem jedno z moich najważniejszych zdjęć: rodzina Kurdów siedzi w lesie na ziemi przy konarze drzewa.
Po raz pierwszy pojechałem na Podlasie w dniu odkrycia tego, co wydarzyło się w Usnarzu Górnym. Od tygodni w sieci pojawiały się informacje, że na polsko-białoruskiej granicy „coś zaczyna się dziać”. Coś złego. Tego dnia razem z Jędrzejem Nowickim kręciliśmy się wzdłuż pasa granicznego, próbując dowiedzieć się jak najwięcej. W powietrzu wisiało napięcie, a napotkani pogranicznicy przepowiadali nadchodzące ciężkie tygodnie. Wtedy jeszcze nikt nie spodziewał się, że nasze życia splotą się z tym miejscem na kolejne miesiące. Przez cały czas w opowieściach lokalsów przewijała się jedna nazwa miejscowości. Usnarz. „Ktoś słyszał od kogoś, że ktoś coś widział”. Miejscowi przekazywali sobie informacje.
Nikt nie wiedział, co w rzeczywistości się tam dzieje. Nikt się też tym za bardzo nie interesował. Gdy ruszaliśmy w stronę Warszawy, zadzwonił Mirek Miniszewski. „Chłopaki wracajcie, tu jest piekło”. Pamiętam te słowa i emocje w jego głosie. Zawróciliśmy i zaczęliśmy dzwonić do mediów. TVN, Polsat, Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich. Ania Alboth właśnie prowadziła warsztaty dla dziennikarzy na temat migracji. „News” dział się na naszych oczach.
Pamiętam każdą historię
Wiedzieliśmy, gdzie znajduje się miejsce przy polsko-białoruskiej granicy, skąd osoby są odbierane przez rodziny, braci, siostry. Pojechaliśmy tam w nocy, aby zawieźć wodę. Wybiegły do nas osoby, które ukrywały się w lesie. Miały nadzieję, że to ich bliscy, że już przyjechali. Pamiętam zwłaszcza jednego chłopaka, Syryjczyka. Bardzo przypominał mi znajomego, z którym chodziłem na piwo w Planie B w Warszawie. Miał te same gesty i ruchy. Ciepłą, ufną twarz. Ten chłopak od czterech dni nie pił wody. Trzymałem go za rękę, gdy łapczywie pił wodę z przechylonej pionowo butelki. Bałem się, że się zakrztusi. Wtedy najmocniej poczułem, jak niesprawiedliwa i nierówna jest ta sytuacja. Różnimy się tylko paszportem. A jednak to te osoby stały się ofiarami systemu, śpią w lesie, zmuszone, by pić wodę z kałuży. Umierają. Tak niedaleko.
Przeczytaj pierwszą część rozmowy z Karolem Grygorukiem
Często myślę o sytuacji na granicy polsko-ukraińskiej. Jestem dumny ze spontanicznego społecznego zrywu. Ale myślę, że w jakimś stopniu ta pomoc jest podyktowana strachem. Zobaczyliśmy, że wojna to nie jest coś odległego, obcego. Ale bliskiego. I my również możemy znaleźć się w takiej sytuacji, nawet z dnia na dzień. Mam nadzieję, że ten otwierający oczy strach zostanie z nami na dłużej. Czym różnią się rosyjskie bomby zrzucane na Aleppo i Mariupol?
Nie mogę zrozumieć i zaakceptować podwójnych standardów. Pamiętam, gdy pierwszy raz pojechaliśmy na granicę polsko-ukraińską. Spotykaliśmy twarze znajome nam z polsko-białoruskiego pogranicza. Aktywistów i aktywistki, z którymi dzieliliśmy interwencje, jeździliśmy na Podlasie. Łapaliśmy się pustym wzrokiem, nie musieliśmy nawet rozmawiać, wszystko było dla nas jasne. Dwa zupełnie inne obrazy, różne standardy. Tacy sami ludzie uciekający przed wojną.
Podlasie: podwójne standardy
Anna Alboth pisała w jednym ze swoich artykułów, że w okolicach Włodawy jest pewne miejsce, w którym łączą się trzy granice, trzy kraje: Polska, Ukraina, Białoruś. To symbol. Zrobisz jeden krok do tyłu, na południe, i jesteś bohaterem: przewozisz ludzi z granicy, dzięki tobie są bezpieczni. Gdy zrobisz krok do przodu, na północ, stajesz się „przemytnikiem ludzi”. Przewożąc takich samych ludzi, takie same rodziny. Czasem z innym kolorem skóry, o innym wyznaniu. Czyj strach i głód jest lepszy?
Przeraża i smuci mnie, że kolor skóry czy oczu, nazwisko, paszport lub wyznawana religia są czynnikiem decydującym o tym, jak traktuje się drugiego człowieka. Że nie dostrzegamy swojego rasizmu, tego, że dzieli się ludzi na lepsze i gorsze kategorie. Rasizm i islamofobia są wszędzie. Są jak wirus.
Polskie społeczeństwo niewiele wie na temat islamu. Ja sam czuję, że moja wiedza jest na ten temat bardzo mała, a pracuję wśród muzułmańskich społeczności. Nikt nas tego nie uczy. Nie ma edukacji na temat islamu w szkole, dostępne są tylko przekazy medialne, które jedynie budują stereotypy, wzmacniają uprzedzenia. Wyrwane z kontekstu informacje, projekcje. Nikogo nie interesuje, że islam ma wiele odłamów, a co za tym idzie wiele tradycji i interpretacji. Wiele osób zapewne nigdy nie spotkało wyznawczyni czy wyznawcy islamu. Czy medialny przekaz pomaga nam w zrozumieniu różnic czy tylko umacnia szkodliwe przekonania? Dlatego tak wiele osób boi się „inności”, innych religii. Widzę, jak kluczowa jest edukacja. Bo tylko ona może skutecznie i długofalowo walczyć z rasizmem.
Z Karolem Grygorukiem rozmawiała Julia Parkot.
***
Jako Salam Lab jesteśmy częścią wyjątkowego grantu i projektu edukacyjnego EMPATHY (Let’s Empower, Participate and Teach Each Other to Hype Empathy. Challenging discourse about Islam and Muslims in Poland), który zakłada kompleksowe i intersekcjonalne podejście do przeciwdziałania islamofobii w Polsce. Więcej na jego temat przeczytasz na naszej stronie salamlab.pl/empathy.
Projekt jest dofinansowany przez Unię Europejską. Wyrażone poglądy i opinie są jednak wyłącznie poglądami autora_ki lub autorów i nie muszą odzwierciedlać tych zamieszczonych w przepisach Unii Europejskiej lub Komisji Europejskiej. Unia Europejska oraz organ udzielający wsparcia nie mogą ponosić za nie odpowiedzialności.