Polskie dzieci śnią ukraińskie sny

Żanna Słoniowska, polska pisarka ukraińskiego pochodzenia. Fot. Maria Gąsecka


O roku ukraińskiej literatury na polskim i zagranicznym rynku wydawniczym, polsko-ukraińskich relacjach oraz dekolonizacji literatury rosyjskiej rozmawiamy z pisarką Żanną Słoniowską

Pochodzi Pani ze Lwowa, mówi po polsku, ukraińsku i rosyjsku, od 20 lat mieszka w Polsce. Nagle, w krótkim czasie, w Polsce zamieszkało ok. 1,5 mln osób z Ukrainy. Jak z Pani perspektywy wyglądał ten wspólny rok Polaków i Ukraińców? 

Polacy i Polki zaskoczyli swoją otwartością i gościnnością samych siebie, prawda? Podziało się wiele wspaniałych rzeczy. To tak, jakby odbyło się wielkie spotkanie po latach z długo niewidzianym przyjacielem. Polacy i Ukraińcy przez lata mieszkali obok siebie, nieraz w jednym państwie, jednak teraz obserwujemy nową odsłonę tej starej historii. Podzielę się pewnym obrazem, od którego aż mam ciarki. Ponoć polskie dzieci mają teraz ukraińskie sny. Psychoterapeuci mówią, że w sytuacji, gdy wielu specjalistów naraz przychodzi do swoich superwizorów z podobnym tematem od klientów, wówczas można myśleć o zmianie społecznej. Chodzi o to, że dzieci w kraju nieogarniętym wojną śnią o niej, o rozdzieleniu z rodzicami, o uchodźstwie.  

Od początku wojny wielu Polaków i Polek zaczęło się też uczyć języka ukraińskiego. 

To przecież najłatwiejszy dla nich język obcy! Polski i ukraiński posiadają aż 70% wspólnego słownictwa. Trzeba się przestawić na cyrylicę, potem jest już z górki. W Europie Środkowej i Wschodniej chętnie uczymy się języków zachodnich, ale mało kto poświęca czas na języki sąsiadów, czyli uczy się czeskiego, słowackiego, białoruskiego. A przecież Polak i Ukrainiec czy Polak i Czech używający między sobą angielskiego to trochę absurd. 

Do Polski po 24 lutego ubiegłego roku przyjechało wielu pisarzy i pisarek. Jacy artyści i artystki działają w naszym kraju na uchodźstwie?

Wiele polskich instytucji wspierających artystów i artystki natychmiast otworzyło swoje drzwi przed twórczyniami ukraińskimi uchodzącymi przed wojną, bo głównie chodzi o kobiety, z dziećmi i bez, można by wymieniać i wymieniać. W Krakowie były to chociażby Kraków Miasto Literatury UNESCO i Willa Decjusza. Instytut Literatury już pierwszego dnia po wybuchu wojny ogłosił roczne rezydencje artystyczne dla Ukraińców i Ukrainek.  

W Krakowie mieszka między innymi znakomita poetka Ołesia Mamczycz, której przekłady wierszy Miłosza brzmią bardziej melodyjnie niż jego oryginalne utwory. Znana ukraińska pisarka Oksana Zabużko, którą początek wojny zastał w Warszawie, spędziła rok w Polsce w ramach rezydencji dla artystów i artystek. Jest też Natalia Belczenko – najpierw zadomowiła się w mieszkaniu Wisławy Szymborskiej, a ono zainspirowało ją do jednego z najmocniejszych wierszy z początku tej inwazji: 

Gęsty śnieg nad krakowską doliną
Zwalnia frazę, więc wolniej się żyje.
Nawet łzy z oczu wolniej mi płyną
Z niepokoju i trwogi o Kijów.
Dzisiaj Kraków to twój płaszcz przechodni —
Ciebie włożył ktoś całą i zdrową
W jego kieszeń, do drugiej zaś schował
Ból nieznośny i niewymowny.

Zapalniczka Szymborskiej to ty —
W płaszcza prawej kieszeni.
W lewej rozpacz, cierpienie i łzy,
Jak w dolinie Irpieni.

(Przełożyła Paulina Ciucka).

Niektórzy ukraińscy twórcy i twórczynie zdecydowali się jednak zostać w swoim kraju. Jak opisują wydarzenia wojenne? Czy o nich piszą? Mówiąc ogólnie – jak wygląda życie kultury ukraińskiej w samej Ukrainie? 

Wiadomo, że podczas wojny najbardziej chodzi o przetrwanie.

Często słyszę pytanie o to, czy literatki i literaci ukraińscy są teraz w stanie tworzyć. Pisarka Wiktoria Amelina była jesienią gościnią festiwalu imienia Zygmunta Haupta w Gorlicach, też ją o to pytano. Wracała akurat z dopiero co wyzwolonego Iziumu, więc odpowiedziała tak: teraz dokumentujemy, pisać będziemy później.

Mówiła, że wraz z innymi pisarzami jeżdżą po byłych terenach okupowanych, dokumentują zbrodnie, zapisują to, co widzą, prowadzą dzienniki.  

Mój ukraiński wydawca, czyli Wydawnictwo Starego Lwa, w pierwszych tygodniach wojny stwierdził, że warto spojrzeć na literaturę mniej komercyjnie, a więc otworzył w internecie wolny dostęp do niektórych swoich książek.  

Natomiast moi bliscy przyjaciele, pisarz i malarz, zgodnie twierdzą, że pod względem twórczym to był dla nich jeden z najbardziej płodnych lat. Nie wiem, jak dają radę tworzyć wśród alarmów bombowych, ale – ciekawy fenomen – nikt z moich bezdzietnych znajomych nie schodzi w czasie alarmów do schronów… 

Tuż po wybuchu wojny w polskich mediach pojawiło się mnóstwo artykułów dotyczących ukraińskiej twórczości, a wydawnictwa promowały to, co miały w swojej ofercie. Świetnie sprzedawały się wydane wtedy eseje Oksany Zabużko „Planeta Piołun”, pojawiły się też wznowienia dzieł Serhija Żadana i innych twórców i twórczyń. Wiele pozycji zostało wydanych przez niszowe wydawnictwa. Czy Polacy i Polki zapoznali się lepiej z ukraińską sztuką i kulturą? 

Niewątpliwie przez rosyjską inwazję wzrosło zainteresowanie ukraińską kulturą, i to jest wspaniałe, takie szczęście w nieszczęściu. Nie mam dostępu do statystyk wydawniczych, ale mam wrażenie, że więcej się tłumaczy, że wydaje się też całkiem nowe rzeczy. 

Organizuje się też wiele spotkań wokół literatury ukraińskiej. Chyba najbardziej wzruszyło mnie zaproszenie od Uniwersytetu Jagiellońskiego do poprowadzenia mini-wykładu „Czym jest ukraińska poezja” dla studentów i studentek europeistyki. Temat brzmi bardzo ogólnie, ale kiedy przygotowywałam się do tego wystąpienia, miałam wrażenie, że sama sobie odpowiadałam na to pytanie w trakcie 20 lat życia w Polsce, i oto nareszcie mogę się tym wszystkim podzielić. Równocześnie Marcin Gaczkowski, znakomity tłumacz literatury ukraińskiej, prezentował przetłumaczony przez niego tomik wierszy „Wesoły cmentarz” Wasyla Stusa – to taki Stus dla średniozaawansowanych. Posprzeczaliśmy się wtedy, czy nie lepiej zaczynać od głębszych rzeczy Stusa, ale potem, obserwując reakcje polskich czytelników i czytelniczek zrozumiałam, że miał rację z wyborem, i to jest właściwe wprowadzenie Polaków i Polek do twórczości jednego z najważniejszych poetów ukraińskich, zakatowanego w łagrze u zarania pieriestrojki.

Parę dni później prowadziłam spotkanie na temat twórczości Hryhorija Czubaja z okazji wydania przekładu dzieł tego poety przez Kolegium Europy Wschodniej. Można by dyskutować o tym, co w tym przekładzie jest do poprawienia, ale fakt, że większość widowni w Krakowie nigdy nie słyszała o Czubaju, dał mi poczucie, że dzieją się rzeczy ważne, przełomowe. 

W przeciągu ostatniego roku sporo jako pisarka podróżowałam: do Hiszpanii, Irlandii, Indii, a przede wszystkim do wielu miast niemieckich. Szczęście w nieszczęściu sprawiło, że ludzie chcieli więcej się dowiedzieć o kulturze, historii, tożsamości Ukraińców.  

Jak przebiegały te spotkania?

Musiałam odpowiadać na pytania w rodzaju, czym jest ukraińska tożsamość, co to jest literatura ukraińska, jakie wydarzenia historyczne doprowadziły do tego, co się dzieje teraz.

Nie dziwi mnie, że, powiedzmy, wykształceni i oczytani dziennikarze hiszpańscy nie wiedzieli na te tematy nic, bo ukraińska dyplomacja kulturalna działała bardzo słabo, a literatura ukraińska w większości księgarń na Zachodzie jest wmieszana w regały z literaturą rosyjską, zresztą z literaturą polską jest podobnie.  

Jeśli chodzi o specyfikę niemiecką, to tu można byłoby dużo mówić o pacyfizmie i antyamerykanizmie pokolenia urodzonego zaraz po II wojnie światowej, o ich traumie wobec zabitych Rosjan, choć w tym czasie ginęli przedstawiciele wszystkich narodów żyjących w ZSSR, najwięcej Ukraińców i Białorusinów. Timothy Snyder też wspomina o tym, że obraz Rosjanina, który jest zwycięzcą i ofiarą jednocześnie, jest zrozumiały i bliski niemieckiemu sercu.

Mam przyjaciółkę, niemiecką pisarkę, która jest ode mnie o pokolenie starsza. Bardzo ją szanuję, regularnie ze sobą korespondujemy. Jeszcze przed wybuchem wojny, gdy Putin wysuwał absurdalne żądania zaprzestania rozszerzania strefy wpływów NATO na wschód, dawała mi do zrozumienia, że Ukraina była zawsze w strefie wpływów rosyjskich i tam powinna pozostać. Nie przychodziło jej do głowy, że Ukraińcy nie są tylko obiektem czyichś wielkich rozgrywek, że mają prawo do własnego zdania, do samostanowienia.

Początkiem maja pojechałam na stypendium do Hamburga. Pierwszego dnia pobytu w domu dla pisarzy inna niemiecka autorka zaczęła mowę o wysłuchaniu obu stron konfliktu. Miałam wrażenie, że dalej nie ma już o czym z nią rozmawiać. Czy w wypadku, gdy napastnik atakuje bezbronnego człowieka z nożem, będziemy chcieli słuchać głosu napastnika?

Potrzeba dekolonizacji rosyjskiej historii, kultury i literatury wydaje się w obliczu tego, co Pani mówi, niezwykle istotna. Jak obecnie wygląda ten proces?

Cieszę się, że teraz cały świat o tym mówi, że odbywają się konferencje naukowe, publikowane są polemiczne artykuły w znanych mediach, np. w New Yorkerze niedawno ukazał się bardzo interesujący tekst Elif Batuman. Z drugiej strony, na spotkaniach autorskich dostaję pytania w rodzaju: czy wyrzuciła już Pani pozycje z literatury rosyjskiej ze swojej półki? Takie pytanie usłyszałam od Polki w Dreźnie. 

Rzecz jasna, nie zamierzam wyrzucać żadnych książek, musimy po prostu zacząć czytać znane utwory na nowo. Zaimponowało mi kiedyś zdanie pewnego opozycyjnego publicysty rosyjskiego: „Zwalczaliśmy komunizm, zapomnieliśmy o rosyjskim imperializmie”.

Właśnie przez taki filtr dobrze byłoby przeczytać znane dzieła literackie, i to się po części dzieje teraz. Nie pierwszy raz, przecież na przykład Anglicy już się tym zajmowali i zajmują.

Kultura bez etyki

To tyle o uczciwej pracy intelektualnej, czym innym zaś jest kwestia kultury rosyjskiej, „wjeżdżającej” do różnych krajów na czołgach, kultury jako narzędzia rosyjskiej narracji imperialnej. Ostatnio na spotkaniu autorskim w Bremie jakiś pan z widowni trzy razy powiedział mi o tym, że nie należy „wymazywać” kultury rosyjskiej, choć już za pierwszym razem dokładnie mu wytłumaczyłam, że tej kulturze nic nie grozi, zaś swoją uwagę powinien teraz skierować na ukraińskie dzieci ginące pod rosyjskimi bombami czy siedzące bez światła w schronach. Ten pan mógł przebywać pod wpływem kolejnej, jak widać z sukcesem wdrażanej na Zachodzie „aktywnej operacji” rosyjskich służb specjalnych.

Inna haniebna historia to wypowiedzi intelektualistów rosyjskich, ironicznie nazywanych „choroszyje russkije”, którzy teraz biadolą o tym, że należy oddzielać wojnę od kultury. Tę złą wojnę od „wielkiej” kultury rosyjskiej – dobrze znam ten wyraz ze szkoły, chodziłam do rosyjskiej – tam wszystkie kultury to były po prostu kultury, ale jedna jedyna rosyjska była ściśle zespolona z przymiotnikiem „wielka”. Ich zdaniem wojna to Putin, oni się z nią nie utożsamiają, a kultura istnieje jako coś odrębnego od bieżących wydarzeń, tak jakby w próżni. Ale jeśli kultura istnieje w oderwaniu od etyki i sprawiedliwości, to przecież niewiele jest warta. 

Oprócz tego teraz, w czasie wojny, można też poświęcić więcej czasu na poznawanie i odkrywanie kultury ukraińskiej; na przykład, przeczytać ze zrozumieniem, przetłumaczyć na języki obce powieści Iwana Bahrianoho, napisaną w tym samym czasie i na podobny temat co „Archipelag Gułag” Sołżenicyna, ale o niebo lepszą literacko.  

Pani książka „Owwa”, która ukazała się w październiku 2022 roku, to świetny przewodnik dla dzieci i nastolatków – choć nie tylko – o sztuce i historii Ukrainy. To też fantastyczny krok w stronę ukazania odrębności kultury ukraińskiej. Skąd ten pomysł? Czy narodził się jeszcze przed rosyjską inwazją?

Wydawnictwo Dwie Siostry zgłosiło się do mnie z propozycją napisania książki w serii „Świat dla dociekliwych” jeszcze w czasie pandemii, wtedy też została napisana. Była gotowa w momencie wybuchu wojny, niestety, przed wydaniem potrzebne było jej zaktualizowanie – przerobienie rozdziału o pełzającej wojnie, która zaczęła się w 2014 roku, również fragment o największym samolocie świata An-225 Mrija, który przestał istnieć, musiał zostać zmodyfikowany. 

Czy pracuje Pani teraz nad jakąś książką?

Kończę trzecią powieść, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Znak. To historia przygodowa z Afryką Południową, Polską i Ukrainą w tle. 

Jak wspomniałam, polski rynek wydawniczy obfituje w ukraińskie premiery, zwłaszcza współczesnej literatury ukraińskiej. Czy widzi tutaj Pani jakąś lukę? Na publikację jakich ukraińskich utworów czeka Pani szczególnie?

Czekam na książki, które są jeszcze nienapisane i nawet nie wiem, czy ktoś już w tym kierunku myśli. Zacznijmy od non-fiction. Ciągle powtarzam, że ten piękny zryw emocjonalny, który przeżyli i nadal przeżywają od lutego zeszłego roku Polacy z Ukraińcami to jeszcze nie wszystko. Emocje mają tendencje, by się rozwiać bez pozostawienia po sobie śladu. Trzeba przepracować trudne tematy historyczne, szczególnie te, które w tej chwili funkcjonują w postaci memów, jak Wołyń i Bandera, i te, które są tematami tabu, jak Akcja Wisła. Pojednanie ma się opierać na dwóch filarach: pokojowe współżycie i wzajemne zrozumienie w teraźniejszości są jednym z nich. Drugi to wspólna praca intelektualna, szczególnie w zakresie niewygodnych kwestii, niewyleczonych ran, nienazwanych fenomenów z przeszłości. Jednak narracja jest taka, że teraz nie jest na to najlepszy czas, bo najbardziej liczy się zwycięstwo. Ale na uczciwe, głębsze myślenie nigdy nie ma czasu, i to zazwyczaj ma fatalne skutki. 

Czekam na dobrą literaturę, która zajmie się wspólną historią Polaków i Ukraińców i ją zgłębi. Że powstanie kilka, polemizujących ze sobą pozycji na temat działalności UPA, że jedyne napisane prace naukowe na temat Akcji Wisła czy obozu w Jaworznie będą do zdobycia.

Że ktoś napisze biografie ważnych, ciekawych postaci z pogranicza polsko-ukraińskiego, na przykład Andrzeja Szeptyckiego, wnuka Aleksandra Fredry. 

Jeśli chodzi o literaturę piękną, to zawsze czekam na nowe, ciekawe głosy. 

A czy czeka Pani na jakieś przekłady? 

Bardzo cieszę się z powstającego tłumaczenia „Dziadów” Mickiewicza na ukraiński – między innymi z tego powodu, że ukraińskie dzieci, które uczą się w polskich szkołach, nie od razu są w stanie czytać lektury w oryginale. Przygotowuje je znakomita poetka Marianna Kijanowska.  

Instytut Literatury uruchomił internetowe, ukraińskojęzyczne czasopismo literackie, „Posestry”, co po polsku oznacza „Siostry w walce”: dwie siostry, Polskę i Ukrainę. Pojawia się tam sporo tłumaczeń ważnych polskich dzieł na ukraiński, często tylko we fragmentach.

Jeśli chodzi o tłumaczenie w drugą stronę, to „Słownik wojny” Ostapa Śliwińskiego powinien być interesującą pozycją, zresztą oprócz polskiego ma się ukazać naraz w piętnastu językach. Jeszcze nie wiem, czy to jest zbyt daleko idące porównanie, ale pomysł kojarzy mi się z dziennikami Victora Klemperera, w których sporo jest o języku, przecież wojna zawsze ma wpływ na to, jak ludzie piszą i mówią, i filolodzy powinni to obserwować. 

Żanna Słoniowska – polska pisarka ukraińskiego pochodzenia. Za książkę „Dom z witrażem” nominowana do Nagrody Literackiej Nike 2016. Laureatka Nagrody Conrada za tę samą powieść. Mieszka w Krakowie.

Ewelina Kaczmarczyk – redaktorka Salam Lab i autorka tekstów, ukończyła filologię polską antropologiczno-kulturową na UJ. Zainteresowana współczesną literaturą migracyjną.

#



Najnowsze publikacje