Potrzeba więcej debiutów takich, jakim okazała się powieść „Bractwo” Mohameda Mbougara Sarra. Senegalski pisarz, migrant, pisząc o fundamentalistycznej organizacji w fikcyjnym kraju, stworzył ponadczasową opowieść o fanatyzmie, wojnie, systemie, wykorzystywaniu religii do własnych celów, kontrolowaniu społeczeństwa i wreszcie człowieku, któremu przyszło w takich realiach funkcjonować
„Bractwo” to książka nieoczywista. Literackie zaskoczenie. Cieniutka książeczka o długości zaledwie 230 stron, niezbyt atrakcyjna okładka bijąca po oczach jaskrawym kolorem i rysunkiem broni. Wiadomo, „nie oceniaj książki po okładce”. Bo „Bractwo” to genialny debiut. Już sam opis z tyłu książki intryguje. Powieść senegalskiego pisarza Mohameda Mbougara Sarra to „niezwykle aktualna i błyskotliwa analiza fundamentalistycznej tyranii i systemowego bestialstwa”. A w moim odczuciu, zwłaszcza patrząc na to, co dzieje się na świecie, wręcz paraboliczna.
Fikcyjne miasto Kalep w fikcyjnym afrykańskim państwie Sumal, do których zabiera nas 33-letni pisarz, to przestrzeń do poruszenia tematów ważnych. W kraju władzę przejęło Bractwo, radykalna organizacja, która rzekomo chce przywrócić najczystszą wersję islamu – wolną od zepsutych innowacji tzw. Zachodu – i „nie zamknie oczu na żaden grzech”. „Ten potężny zgiełk, głos ludzi i automatów, wzniósł się ku Bogu, którego wysławiano i dziurawiono kulami. (…) Po prostu tu byli. Patrolowali ulice, milczący i groźni, jak strachy na wróble. Byli tu w swych turbanach, jeepach, ze swoją bronią. To wystarczyło, by zmrozić ludzkie serce, przestraszyć ludzką duszę, podzielić ludzi”. Bractwo wyłoniło się z pustyni i postawiło sobie za cel oczyszczenie miasta ze wszelkiego zepsucia. I to za każdą cenę.
Mnogość przesłań
Nie trzeba czytać między wierszami, aby odnaleźć w powieści nawiązania do tzw. Państwa Islamskiego. Publiczne egzekucje, tak samo działający aparat propagandowy, te same idee – opisy Bractwa w powieści przypomniały mi wszystkie opracowania na temat powstania samozwańczego kalifatu, analizy jego działania, działalności medialnej czy przyciągania młodych osób do własnych szeregów, które przeczytałam, gdy naukowo zajmowałam się tą uznawaną za terrorystyczną organizacją.
Warto podkreślić jednak, jak uniwersalne jest główne przesłanie książki. To refleksja na temat radykalizmu w ogóle, nie tylko fundamentalizmu wyłaniającego się w ramach islamu. Przemoc, propagandę, przelewającą się krew niewinnych osób, patriarchalny system, wykorzystywanie religii do własnych celów – to wszystko dzieje się przecież nie tylko w fikcyjnym Kalep w fikcyjnym państwie. Czytając „Bractwo” myślałam o Syrii, Iraku, Jemenie, Afganistanie czy Ukrainie. Myślałam o wszystkich miejscach, gdzie z powodu działalności jednej grupy cierpią całe narody. Przykładu nie musimy szukać daleko – próbę kontrolowania społeczeństwa i politykę strachu znamy przecież z własnego podwórka. Mnogość przesłań, które niesie ze sobą powieść Sarra, wręcz przytłacza. Pozostawia z natłokiem myśli i gorzkim poczuciem niesprawiedliwości.
W tym wszystkim są jeszcze zwykli ludzie. Ludzie „winni miłości”. Ludzie, którym bojownicy Bractwa wymordowali psy, ludzie uciszani i prześladowani. Starający się przeżyć w martwym świecie, martwiący się o swoich bliskich, opłakujący egzekucje własnych dzieci. Czasem patrzący, jak ich synowie, zagubieni w kulcie toksycznej męskości, decydują się na dołączenie do Bractwa. Meandrujący między pojęciami religii, wiary i Boga. Zadający pytanie „Bóg każe panu zabijać? Kim jest ten Bóg?” jednemu z oficerów Bractwa. Ludzie, których bezsilne ciała i serca zdobią blizny powstałe z rąk bojowników radykalnej organizacji. Zmuszeni, by dorosnąć, choć wciąż są dziećmi. „Ta ziemia wymiotuje krwią niewinnych. Nie wystarczy przez cały dzień mówić o Bogu, by stała się ziemią świętą”.
Marząc o wolności
W mnogości przesłań wyłania się też pojęcie wolności. W Kalep, mieście wymiotującym krwią niewinnych, zebrała się grupa ludzi, która postanowiła stworzyć podziemną gazetkę, by nakłonić ludność do sprzeciwu wobec Bractwa. Tytuł miał być niemym powiedzeniem „nie” radyklanej organizacji. Grupa postanowiła działać, mimo że za walkę o wolność przyszło im zapłacić najwyższą cenę. „Zadecydować, że podejmiemy walkę, i przeobrazić strach – to najważniejsze i, naturalnie, najtrudniejsze dla człowieka, który nie jest wolny i marzy o swej wolności”.
Choć książka momentami jest brutalna, wydarzenia, o których nie śnimy nawet w najgorszych koszmarach, Sarr okrywa poetyckim woalem. Pisze o Kalep, które dygocze. Mojej lekturze towarzyszyły nieustanne skojarzenia z wrażliwym piórem Jarosława Mikołajewskiego i Tahara Ben Jellouna w „To oślepiające, nieobecne światło”. Kto mnie zna, ten wie, że to pisarze, których książki zajmują ważne miejsce w mojej biblioteczce i moim sercu książkoholiczki.
Podobają Ci się nasze treści? Wesprzyj nas finansowo!
„Było w tym mieście coś, czego Bractwo, pomimo swoich wysiłków, nie zdołało i nigdy nie zdoła zabić: jego pamięć. Pamięć miasta, na którą składało się to, czym kiedyś było, jego dawny zgiełk, szum deszczu sprzed pięciu lat, śmiechy, które się tu rozlegały, unoszące się w powietrzu wonie. (…) Każda wojna jest wojną o pamięć. Wojna to nawracająca nieustannie próba wymazania przeszłości, proces niszczenia nie tylko miast, ale też czegoś, co w człowieku jest znacznie ważniejsze: wspomnienia tego, co było, odczuwanych radości, nadziei, szczęśliwych dni. Właśnie tego nigdy nie wolno zapomnieć. A nie zapomnieć znaczy spróbować zobaczyć to znowu, poszukać, odnaleźć, w ciszy i szarości, miejsca tej pamięci, obecnej w uliczce czy na jakiejś ławce, na chodniku, placu targowym”.
„Bractwo” to głos, którego należy wysłuchać
Patrząc na to, co dzieje się na różnych szerokościach geograficznych, także na naszej wschodniej granicy, w kontekście walki o wolność ważne jest też pojęcie obojętności. Tzw. Zachodu odwracającego oczy. I na nie zwrócił uwagę Mohamed Mbougar Sarr w swojej powieści. Kolonizatorzy niechętnie wspierają kraje, w których dziejach niegdyś namieszali. Tak samo jak tzw. Państwo Islamskie, Bractwo Sarra niszczy dziedzictwo kulturowe, które jest „niezgodne z islamem”. Jego bojownicy spalili m.in. bibliotekę w fikcyjnym mieście. Codou, jeden z bohaterów powieści i współzałożyciel podziemnej gazety zauważył pewną gorzką prawdę. „Zachód interweniuje. Dopóki umierali ludzie, wystarczyło się wzruszać i rzucać oskarżenia. Ale teraz, gdy oprócz ludzi umierają książki, gdy zagrożona jest idea światowego dziedzictwa, gdy się ją depcze i niszczy, Zachód nie może stać bezczynnie. Gdy zginie paru ludzi, to jeszcze nic takiego, przywykliśmy do tego, ale gdy płoną stare, niemalże święte księgi, to coś znacznie gorszego”.
Przede wszystkim jednak „Bractwo” to głos domagający się wysłuchania. Senegalski pisarz wypowiada się przecież na tematy, wokół których wybrzmiewają dyskusje niewolne od stereotypów i zachodniego punktu widzenia. Niezwykle ciekawy zdaje się też życiorys Sarra. Literat urodził się w Dakarze, stolicy i największym mieście Senegalu, w którym do dziś oficjalnym językiem jest francuski. Dzieciństwo spędził wychowując się w grupie etnicznej Sererów, w której panował matriarchat. Sarr wyjechał do Francji, by rozpocząć studia z filozofii i literatury w Paryżu. Życie migranta zaowocowało trzema powieściami. Senegalski pisarz mieszka i tworzy we Francji, gdzie został uhonorowany Nagrodą Goncourtów. Jego debiutanckie „Bractwo” również odznaczono nagrodami.
I takich debiutów potrzebujemy.
Mohamed Mbougar Sarr, Bractwo, tłum. Jacek Giszczak, Wydawnictwo Art Rage, Warszawa 2022, s. 250.