Jest taki tybetański punkt widzenia, który mówi, że tragedia powinna być użyta jako źródło siły. I nieważne, jak trudne i bolesne jest to doświadczenie. Jeśli stracimy naszą nadzieję, to będzie nasza prawdziwa katastrofa
– On buduje swoją wioskę w lesie – wspomina mi ktoś mimochodem, wskazując na mężczyznę w oliwkowej kurtce.
Irvina poznaję w listopadzie 2021 roku w Zagrzebiu, na szkoleniu organizowanym w ramach inicjatywy Dikh He Na Bister działającej na rzecz zachowania pamięci o Holokauście Romów. W języku romskim, Dikh He Na Bister znaczy Patrz i nie zapomnij. Tam pierwszy raz słyszę jego historię. Słyszę też opowieści o ludziach uciekających przez las w nadziei na dotarcie do bezpiecznego miejsca. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, jak bardzo coś mi to przypomina. Od sierpnia 2021 w Polsce, wzdłuż granicy z Białorusią ma miejsce kryzys humanitarny. Hasła: wojna, las, uchodźstwo, nadzieja, głód, pragnienie, pomoc, zagrożenie kotłują mi się w głowie.
Krok 1: Zdążyć przed odjazdem ostatniego autobusu
– Był kwiecień 1992 r. Wojna stała się faktem i była już u bram Srebrenicy. Zdołaliśmy kupić ostatnie bilety na autobus i drugiego dnia wyjechaliśmy. Wszystko działo się w wielkim pośpiechu. Dzień później nastąpił pierwszy atak na miasto, za którym stała grupa paramilitarna Tygrysy Arkana. Od tamtej pory nikt już nie mógł opuścić miasta ani do niego wjechać.
Irvin pamięta napięcie i nerwowość, jakie towarzyszyły jego rodzinie w trakcie dyskusji na temat wyjazdu. On sam nie chciał wyjeżdżać. Nie chciał zostawiać taty. W ramach protestu uciekł z domu. Ukrył się w lesie. Rodzice znaleźli go po godzinie.
– Prosiłem mamę, żeby pozwoliła mi chociaż zabrać zabawki. Powiedziała, że nie mamy czasu. I że niedługo wrócimy.
Razem z mamą, starszą siostrą i malutkim bratem zdołali uciec z ogarniętego wojną kraju. Irvin jest bośniackim muzułmaninem. W ludobójstwie z lipca 1995 r. stracił ojca i ponad 20 innych członków rodziny. Dziś inspiruje i krok po kroku stara się zmienić świat na lepsze.
Krok 2: „Just keep being positive, even if everything falls around you”
Droga do Tešanj prowadziła terytoriami kontrolowanymi przez armię Republiki Serbskiej. Autobus zatrzymywał się na każdym checkpoincie. Żołnierze wchodzili do środka, zmuszali ludzi do oddawania wszystkich pieniędzy i cennych rzeczy. Mamie Irvina udało się zachować ich część.
W centralnej Bośni rodzinę przyjęli krewni. Oczekiwany spokój nie trwał jednak długo. Po ponad dwóch tygodniach ich miejsce pobytu znalazło się dokładnie na linii frontu. Od tamtej pory bombardowania, strzały i ciągłe ukrywanie się stały się codziennością chłopca. Każdy znak – w tym także dym lecący z komina, równał się z ryzykiem ostrzelania domu. Gotowanie odbywało się więc bardzo szybko, pod osłoną nocy. Codziennie ten sam, prymitywny rodzaj jedzenia. Dostępne były tylko najbardziej podstawowe produkty – mąka, olej.
– Z perspektywy dziecka to wszystko było bardzo nudne. Nie mieliśmy się czym bawić. W ramach rozrywki zbieraliśmy odłamki granatów, a później się nimi wymienialiśmy. Zabawa szybko się skończyła, kiedy pewnego dnia podekscytowany i dumny przyszedłem do domu z całym granatem, który jeszcze nie eksplodował – Irvin w całej tej sytuacji znajduje przestrzeń na żarty. Śmieje się, że był to najlepszy kawałek, jaki udało mu się kiedykolwiek znaleźć.
Krok 3: Pięć tysięcy niemieckich marek za życie
Mijały miesiące i powoli stawało się jasne, że wojna nie skończy się tak szybko, jak się tego spodziewano. Przejścia graniczne dla Bośniaków i Bośniaczek pozostawały zamknięte. Pięć tysięcy niemieckich marek – tyle musiało trafić do kieszeni chorwackich żołnierzy, aby Irvin z rodziną mogli wydostać się z kraju. Chorwaci długo nie pozwalali na przejazd, a kiedy tylko autobus ruszył, zaczęli strzelać w jego kierunku.
– Nie mieliśmy planu. Nie wiedzieliśmy, gdzie pójść i co ze sobą zrobić. Znaliśmy jedynie malutką miejscowość na wybrzeżu. Kiedy zobaczyła nas kobieta, u której zazwyczaj spędzaliśmy wakacje, od razu udostępniła nam mieszkanie. Ona i jej mąż nie chcieli pieniędzy. Naprawdę pomagali nam w każdy możliwy sposób – na tyle, na ile mogli. Ich kraj sam dopiero otrząsał się z wojny. Nie było za dużo pracy. Turystyka nie działała.
Mieszkania nie przystosowano do spędzania w nim zimy, dlatego po sześciu miesiącach, z pomocą chorwackich gospodarzy, rodzina Irvina przeniosła się do obozu dla uchodźców, w którym przebywały kobiety i dzieci z Bośni i Hercegowiny.
Po sześciu miesiącach w obozie to samo chorwackie małżeństwo zorganizowało dla nich nowe dokumenty i zgłosiło do międzynarodowego programu dla uchodźców.
– Mieliśmy wybór pomiędzy Arabią Saudyjską i Włochami – wspomina Irvin.
Krok 4: Przez Morze Śródziemne w Alpy
Problemy zaczęły się jeszcze przed wyruszeniem w podróż. Chorwacka policja zatrzymała bośniackich uchodźców i uchodźczynie, nie chcąc wpuścić ich na pokład. Grozili zniszczeniem dokumentów oraz brakiem możliwości powrotu. Szczęśliwym zrządzeniem losu w łodzi, którą miał płynąć Irvin z rodziną, znajdowała się grupa włoskich pacyfistów, którzy przyglądali się całej sytuacji. Włosi stanęli w obronie uchodźców i uchodźczyń. Pod groźbą zablokowania łodzi zmusili policjantów, aby pozwolili im wejść na pokład. Kilka miesięcy wcześniej ci sami ludzie zorganizowali marsz do oblężonego Sarajewa. Zdołali dokonać niemożliwego, dostać się do odciętego od świata miasta i zostać w nim przez tydzień. To jedyny okres, kiedy nad głowami sarajewian nie było słychać przelatujących pocisków.
Po dopłynięciu do Włoch rodziną Irvina od razu zajęli się pracownicy programu międzynarodowego.
– Dotarliśmy do malutkiej miejscowości w Alpach, położonej na 1100 m n.p.m. Zanim zdecydowano się tam na przyjęcie rodziny z Bośni i Hercegowiny, przeprowadzono referendum wśród mieszkańców i mieszkanek. Na 1500 osób tylko dwie zagłosowały przeciw – Irvin nie kryje zdumienia, jak wiele w temacie podejścia do uchodźców i uchodźczyń zmieniło się w Europie od tamtego czasu.
– Pierwszego dnia spotkało nas coś niesamowitego. Wszyscy ludzie witali nas, stojąc po dwóch stronach ulicy przy akompaniamencie lokalnej orkiestry. Jednak najbardziej surrealistycznym widokiem był przygotowany specjalnie dla nas stół, który uginał się pod ciężarem ogromnej ilości różnego rodzaju jedzenia. Patrzyłem oszołomiony na mamę i pytałem samego siebie w myślach: Czy my naprawdę możemy to wszystko zjeść?
W trakcie wojny jedzenie przestało być oczywistością. Irvin albo nie jadł wcale, albo był zmuszony codziennie jeść to samo. Posiłki, które dostawał później w obozie były bardzo niskiej jakości i nie wystarczały rozwijającemu się dziecku.
Wiele lokalnych mieszkańców i mieszkanek zaangażowało się we wsparcie nowych sąsiadów. Mama Irvina z pomocą włoskich znajomych bardzo szybko znalazła pracę, co pozwoliło rodzinie uniezależnić się i stanąć na nogi. Młodzież pomagała dzieciom w nauce języka włoskiego, inni opiekowali się nimi, kiedy mama była w pracy. Irvin wspomina wspólne oglądanie meczów piłkarskich i zaproszenia na pizzę. Społeczność dołożyła wszelkich starań, aby nowi sąsiedzi czuli się komfortowo. Irvin do tej pory kibicuje AC Milanowi i przygotowuje domową pizzę dla siebie, swoich gości i gościń.
Początek końca
Po śmierci charyzmatycznego architekta i lidera Socjalistycznej Federacji Republiki Jugosławii, Josipa Broza Tito w maju 1980 r., na politycznej scenie dotychczas zjednoczonego kraju zaczęło dochodzić do zmian. Objęcie władzy przez Slobodana Miloševicia w 1989 r. doprowadziło do nierówności w sprawowaniu władzy pomiędzy jednostkami federalnymi wchodzącymi w jego skład. Milošević podporządkował sobie Serbię, Czarnogórę oraz dwie autonomiczne prowincje – Wojwodinę oraz Kosowo. Widząc postępującą tendencję w zawłaszczaniu władzy przez Serbię, poszczególne republiki rozpoczęły dążenia niepodległościowe. Poprzez przeprowadzone referenda ludność niemal jednogłośnie wyraziła chęć odłączenia się od Jugosławii. W Słowenii 88,5% głosujących opowiedziało się za niepodległością przy frekwencji 93%. W Chorwacji było to 93% głosujących przy 83% frekwencji. 25 czerwca 1991 r. dwie republiki proklamowały niepodległość. W obu przypadkach doszło do walk zbrojnych. 1 marca 1992 r. po swoim referendum Bośnia i Hercegowina także ogłosiła niepodległość. 99,7% na 64% głosujących oficjalnie potwierdziło swoją wolę, aby wystąpić ze struktur Socjalistycznej Federacji Republiki Jugosławii. Społeczność międzynarodowa bardzo szybko uznała niepodległość państwa. Nie było to jednak po myśli bośniackich Serbów, którzy utworzyli samozwańczą republikę wewnątrz kraju. Niedługo potem rozpoczęli brutalną agresję przeciwko suwerennej Bośni i Hercegowinie.
Wzdłuż doliny rzeki Driny
Republika Bośni i Hercegowiny dysponowała świeżo utworzonym i niedostatecznie przeszkolonym wojskiem. Dodatkowo nie miała możliwości dozbrojenia z uwagi na wcześniej nałożone międzynarodowe embargo na dostawy broni do państw byłej Jugosławii.
Armia Republiki Serbskiej wspierana przez Belgrad oraz jugosłowiańską armię, jak również przez służby policyjne i struktury bezpieczeństwa Miloševicia, bardzo szybko zajęła wschodnią część Bośni i Hercegowiny, ciągnącą się wzdłuż granicy z Serbią wyznaczonej przez rzekę Drinę. W tamtym czasie były to tereny zamieszkiwane w większości przez Boszniaków, czyli bośniackich muzułmanów. W połowie maja 1992 r. bośniackie siły oporu zdołały wyswobodzić miasto. Srebrenica stała się wówczas jedną z tzw. muzułmańskich enklaw na terenie kontrolowanym przez Republikę Serbską. Od tamtej pory, z pozostałych części terytoriów znajdujących się wzdłuż Driny, do miasta zaczęli przybywać wewnętrzni uchodźcy i uchodźczynie.
(UN)safe zone – operacja „Krivaja-95”
Armia Republiki Serbskiej nieprzerwanie przeprowadzała liczne ataki na muzułmańskie enklawy. Jeden z nich, który miał miejsce w kwietniu 1993 r. został dokonany na młodych ludziach. Spragnieni normalnego życia, rozgrywali turniej piłkarski. Żołnierze serbscy zauważając ich z pobliskiego wzgórza, rozpoczęli ostrzał. Kiedy widzowie ruszyli im na ratunek, bośniaccy Serbowie ponownie otworzyli ogień, zabijając 74 osoby i raniąc pozostałe 100. Większość z nich miała pomiędzy 14 a 20 lat.
Niedługo potem Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła słynną Rezolucję nr 819, która ogłosiła Srebrenicę jedną z sześciu „bezpiecznych stref”.
– W rzeczywistości miasto nie było bezpieczne. Rezolucja istniała, ale było w niej wiele punktów, które nigdy nie zostały wdrożone w taki sposób, jak były określone w dokumentach – tłumaczy Irvin.
Srebrenica, jak się później okazało, była pod ochroną Organizacji Narodów Zjednoczonych jedynie na papierze. Stacjonujący w Potočarach pod Srebrenicą holenderski batalion UNPROFOR (ang. United Nations Protection Force – Siły Ochronne Organizacji Narodów Zjednoczonych), nie mając mandatu na użycie siły, nie powstrzymał upadku miasta, który nieuchronnie miał nadejść 11 lipca 1995 r. Wcześniej, w ramach zapewnienia bezpieczeństwa w Srebrenicy i okolicznych miejscowościach, Boszniakom odebrano broń. W rezultacie pozostawiając ich bezbronnych w obliczu świetnie uzbrojonej Armii Republiki Serbskiej. Sam holenderski oddział UNPROFOR składał się tylko z 400 lekko uzbrojonych żołnierzy. Ratko Mladić – komendant stojący na czele armii Republiki Serbskiej miał wówczas do dyspozycji ponad 10 razy więcej ludzi, którzy okrążyli miasto, kontrolując każdą drogę dojazdową. Mladić sterroryzował zarówno Dutchbat, który pozostał bez żadnego wsparcia ze strony ONZ oraz ludność stłoczoną w małym miasteczku. Miasto od dłuższego czasu było przeludnione, ludzie koczowali na ulicach, panował głód, brakowało środków do życia.
Ambasador Wenezueli przy ONZ Diego Arria odwiedził enklawę wiosną 1993 roku i określił sytuację w Srebrenicy jako „ludobójstwo w zwolnionym tempie”.
Szacuje się, że w tamtym czasie srebrenicka enklawa liczyła około 50 000 osób.
Przed 11 lipca 1995 r. dowódca batalionu holendeskiego, komendant Karremans zgłaszał potrzebę wsparcia powietrznego. Obiecano interwencję, która jednak nigdy nie nadeszła. Srebrenica została sama.
8 372…
Po rozpoczęciu serbskiej ofensywy tłum ludzi w panice zaczął uciekać z miasta. Tysiące mężczyzn, aby uratować swoje życie, było zmuszonych przedzierać się przez las. Ich celem było dotarcie do obszarów, które znajdowały się pod kontrolą armii bośniackiej w okolicach Tuzli, oddalonej od Srebrenicy o ok. 100 km. Wszyscy ci, którzy na tak długą i wyczerpującą wędrówkę nie mieli sił, skierowali się do głównej bazy UNPROFOR w Potočarach. Mieli nadzieję, że otrzymają tam ochronę. Wśród nich znajdowały się głównie kobiety, dzieci, starcy i chorzy. Sytuacja na miejscu była dramatyczna. Zgromadzeni ludzie nie mieli jedzenia ani picia. Brakowało toalet. Lipcowy upał dawał się we znaki. Wybuchła panika. Wystraszeni cywile domagali się wpuszczenia do wewnątrz siedziby Dutchbatu, znajdującej się na terenie dużej fabryki akumulatorów, która działała prężnie przed upadkiem Jugosławii.
Do hali wpuszczono jedynie 5 000 osób, pozostałe 20 000 było zmuszonych pozostać na zewnątrz. Niestety Ratko Mladić ze swoimi żołnierzami szybko przejął kontrolę i nad siedzibą UNPROFOR, kontynuując swój terror.
Kiedy Serbowie zaczęli przeszukiwania bazy, malutka Fatima cały czas płakała. Przeszkadzała Serbom. Została zastrzelona. Przeżyła jeden dzień – Irvin opowiada historię jednego z trzech noworodków, które urodziły się w bazie w nocy pomiędzy 11 a 12 lipca 1995 r.
Serbowie szukali uzbrojonych mężczyzn. Myśleli, że chowają się wśród ludności cywilnej. Nie byli wówczas świadomi, że przez las przedzierała się w tym samym czasie kolumna 15 000 Boszniaków. Kiedy sytuacja stała się dla nich jasna, rozpoczęli polowanie na ludzi.
– To wszystko było łatwe, dopóki armia nie zaczęła przeszukiwać lasu z wojskowymi psami. Możesz schować się przed żołnierzami, ale nie możesz ukryć się przed psami – mówi jeden z ocalałych.
Tak duża grupa stała się łatwym celem. Ostrzeliwano ich z okolicznych wzgórz. Wabiono obietnicami zapewnienia bezpieczeństwa, po czym z zimną krwią rozstrzeliwano.
Relacje świadków przedstawiają dramatyczne sceny, które rozgrywały się równolegle w Potočarach. Niektórzy umierali z wycieńczenia, niektórzy tracili rozum, inni popełniali samobójstwa. Kobiety, a nawet dziewczynki były gwałcone przez serbskich żołnierzy, często na oczach ich rodzin.
W międzyczasie pod bazę w Potočarach nadjechał sznur pustych autobusów. Serbowie rozpoczęli selekcję. Mężczyźni na lewo, kobiety i dzieci na prawo. Chłopiec natychmiast stawał się mężczyzną, jeśli jego wzrost przekraczał 160 cm. Rozdzielaniu rodzin towarzyszyła ogromna rozpacz. Autobusy z kobietami i dziećmi pojechały w stronę Tuzli, do Kladanj. Szacuje się, że ostatecznie deportowano tam około 23 000 osób. Wysadzono je na granicy terytorium kontrolowanego przez wojska Republiki Serbskiej. Dalej, do swoich, miały już iść na piechotę.
Tysiące odseparowanych mężczyzn przetrzymywano w ciężarówkach i zamkniętych magazynach, torturowano, a następnie rozstrzeliwano w masowych egzekucjach. Ponad 8 000 muzułmańskich chłopców i mężczyzn w różnym wieku straciło wówczas swoje życie.
Na tablicy przy wejściu na cmentarz w Potočarach widzę liczbę 8 372 zakończoną wielokropkiem. Wciąż identyfikowane są kolejne ciała, a niektóre rodziny będą musiały pogodzić się z tym, że ich mężowie, synowie, bracia i ojcowie nigdy nie zostaną odnalezieni. To dla nich są te trzy kropki.
11 lipca 2023 r. odbył się pogrzeb kolejnych ofiar. W tym roku było to 31 osób. Najmłodszy miał 15 lat, najstarszy 65. 31 wąskich trumien ułożonych w rzędzie – każda przykryta zielonym materiałem. To kolor symbolizujący społeczność muzułmańską Bośni i Hercegowiny. I kolor nadziei.
Krok 5: Pierwszy raz po 11 latach w Srebrenicy
Po zakończeniu wojny sytuacja w Srebrenicy jeszcze długo pozostawała nierozwiązana. W domach, które wcześniej zmuszeni byli opuścić Boszniacy, żyły rodziny bośniackich Serbów. Dopiero w 2000 roku bośniaccy muzułmanie mieli możliwość powrotu do Srebrenicy. Ogłoszono wówczas wynik rozprawy przeciwko Republice Serbskiej, która dotyczyła własności przejętych i oddanych w ręce Serbów. Po wyroku dziadek Irvina zdecydował się na powrót do domu. Trzy lata później, po raz pierwszy razem z mamą i rodzeństwem do Srebrenicy przyjechał także Irvin.
– Pamiętam, że kiedy tylko wysiadłem z autobusu, nie czekałem na nikogo. Po prostu pobiegłem w stronę domu. Po wejściu od razu skierowałem się do mojego pokoju. Rozglądałem się i sprawdzałem czy moje zabawki nadal tam są.
– I były? – pytam naiwnie.
– Oczywiście, że nie. Miałem wtedy 15 lat. Czułem się zagubiony. To była część mojego dzieciństwa, które byłem zmuszony zostawić, i którego nie da się już przywrócić – nie kryje żalu.
Krok 6: Szukaj
Irvin swoje młodzieńcze lata spędził na uchodźstwie we Włoszech. Od 14 roku życia co roku pracował w sezonie wakacyjnym. Po skończeniu szkoły przeprowadził się do Rzymu, gdzie studiował filozofię i pracował, aby się utrzymać. Po studiach wyjechał z Włoch i przez dwa lata poświęcił się pracy w branży turystycznej w Tunezji i Egipcie. Kolejny rok spędził w Brukseli, gdzie pracował na rzecz walki z dyskryminacją społeczności romskiej i włączania jej w funkcjonowanie europejskiego społeczeństwa.
Wielokrotnie zmieniał swoje miejsce zamieszkania, nigdzie jednak nie czuł się w pełni u siebie. Szybko zorientował się, że pęd wielkich europejskich metropolii nie jest czymś, co mu służy.
Krok 7: Drogą ocalałych, przez las do korzeni
Irvin doskonale pamięta moment, w którym zdecydował się wrócić w swoje rodzinne strony.
– To był 2014 rok. Pracowałem wtedy przy organizacji projektu upamiętniającego ofiary Holokaustu Romów z inicjatywą Dikh He Na Bister. W tamtym okresie spotkania po raz pierwszy odbyły się w trzech lokalizacjach – jak co roku w Auschwitz-Birkenau oraz tym razem dodatkowo w Jasenovacu w Chorwacji i Srebrenicy w Bośni i Hercegowinie. Jedną z aktywności zaplanowanych w Srebrenicy był udział w „Marszu Pokoju” (bosn. Marš Mira).
Marsz odbywa się co roku na odcinku 100 km z Tuzli do Srebrenicy dla uczczenia pamięci ofiar masakry w Srebrenicy. To dokładnie ta sama droga, którą podążała kolumna ludzi uciekających przed czystkami etnicznymi, tylko że w odwrotnym kierunku. Marsz rozpoczyna się 8 lipca i kończy 10 lipca, kiedy tysiące uczestników i uczestniczek wchodzi wspólnie do Srebrenicy.
– To był mój moment powrotu do domu. Wtedy zacząłem odczuwać potrzebę pozostania w moim rodzinnym mieście i zrobienia tu czegoś dobrego.
Od decyzji do faktycznego powrotu minęło kilka miesięcy. Irvin zakończył swój kontrakt w Brukseli i w dniu swoich urodzin w grudniu wrócił na stałe.
Krok 8: Znajdź swój spokój – taka Bośnia ciągle żyje
W Srebrenicy odnalazł oazę spokoju – miejsce, w którym mógł odetchnąć od miejskiego stylu życia, wszechobecnego pędu i pościgu za karierą. To był jego pomysł na początek w Bośni i Hercegowinie – rok dla siebie.
Pracował dorywczo jako dziennikarz dla włoskich i francuskich mediów. W wolnym czasie, a miał go wówczas sporo, chodził po górach i poznawał piękne okolice Srebrenicy. Wybierał się na dłuższe wędrówki – 100, 200, 300 km. Szybko przekonał się, jak piękna natura otacza jego rodzinne strony. Natura, która jest dzika i nietknięta. A pośród niej – wspaniali, gościnni ludzie, którzy widząc wędrowca, zatrzymują go i pytają, czego mu potrzeba, oferują wodę, kawę, jedzenie, nocleg. Zupełnie bezinteresownie. To ludzie, którzy przeżyli wojnę, żyjący w zgodzie z naturą. Tak jak kiedyś – w sposób, który Irvin postanowił zaadaptować do swojego stylu życia.
– Byłem zachwycony. Nawet nie wiedziałem, że istnieje taka Bośnia. Jedyny obraz, który jest przekazywany przez główne media o tym kraju to problemy, skomplikowana sytuacja polityczna, obrazy wojny i smutek. Będąc tam, pomyślałem, że musimy też pokazywać tę drugą stronę – z pasją opowiada Irvin.
Krok 9: Zaprzyjaźnić się z naturą
W tym samym momencie, w Alpach, w miejscu, gdzie dorastał, działała Grupa Przyjaciół Natury, pracująca nad zrównoważoną turystyką. Akurat decydowali o przygotowaniu projektu właśnie w Srebrenicy. Mimo że Irvin spędził we Włoszech 18 lat swojego życia, Sieć Przyjaciół Natury poznał dopiero w Bośni.
– Sieć jest oparta na koncepcie „Domów Natury”, który narodził się w 1894 r. w Wiedniu. Założyciele ruchu zauważyli, że miejskie życie jest formą alienacji od tego prawdziwego. Twórcy zdecydowali się więc opuścić miasto i wrócić w austriackie góry. Odremontowali domy, które były w połowie zniszczone i umożliwili pracownikom fabryk spędzanie w tym miejscu wakacji w bliskim kontakcie z przyrodą.
Krok 10: Budowanie na zgliszczach
Irvin uświadomił sobie, że to idealne rozwiązanie dla Srebrenicy. W myśl zasady: zacznij tam, gdzie jesteś, wykorzystaj to, co masz i zrób to, co możesz – rozpoczął realizację swojego marzenia.
– W tym momencie buduję całkiem nową wioskę, w miejscu wsi, która została kompletnie spalona w okresie wojny, wykorzystując tradycyjną technikę typową dla tego regionu. Ta metoda wyszła z użycia jeszcze przed wojną, więc to jej odrodzenie. W naszej pracy, tam, gdzie to tylko możliwe, wykorzystujemy naturalne materiały i ekologiczne sposoby.
Raz w roku przez miesiąc w budowie pomagają mu wolontariusze – głównie studenci architektury z Niemiec. Poza tym okresem, Irvin wszelkie prace wykonuje samodzielnie, swoimi gołymi rękami.
– Są to małe, proste, drewniane domki. Promujemy ten pomysł jako „nowy-stary sposób życia z naturą”. Nowy, ponieważ dla naszego dzisiejszego społeczeństwa może wyglądać jak coś nowego, ale w rzeczywistości to styl życia ludzi 50, 60 lat temu.
Nie jest łatwo tu trafić. Wioska oddalona jest od Srebrenicy o 12 km. Nie kursują tutaj autobusy. Jedyna opcja to długi spacer lub taksówka. Irvin załatwia mi kierowcę. Ostatni odcinek to nieutwardzona leśna droga, a następnie wąska ścieżka w dół, do doliny. W miejscu, w którym należy skręcić z asfaltowej drogi wisi znak: „Follow the White Rabbit” (pol. Podążaj za Białym Królikiem), który sugeruje, że obierając ten kierunek, dotrzemy do Krainy Czarów i w istocie, tak właśnie jest.
To miejsce kompletnie zagubione w naturze – w środku lasu, otoczone przez wzgórza, ze śpiewającymi ptakami o poranku i tysiącami migoczących świetlików, które wieczorami zaczynają swój spektakl.
Jest szumiący strumyk, kilka kroków dalej płynie rzeka Jadar. Znajdują się tu cztery domy i jeden młyn wodny, mała drewniana kuchnia i długi stół osłonięty wiatą. Są dwa koty, koń i człowiek, który inspiruje.
– Marzę, by to miejsce stało się w przyszłości „Szkołą o naturze” dla wszystkich. Wiele razy wyobrażałem sobie je pełne dzieci, które żyją wszystkie razem, jeżdżą na koniach, strzelają z łuku, kąpią się w rzece. Oczami wyobraźni widzę tu dużo zabawy, wieczorne ogniska i spanie pod gwiazdami.
Krok 11: Żebyśmy mogli wreszcie powiedzieć: „Srebrenica: Lesson Learned”
– Projekt „Srebrenica – City of Hope” (pol. Srebrenica – Miasto Nadziei) rozpoczęła głęboka refleksja na temat tego, jak kultywujemy pamięć po II wojnie światowej, po obozach koncentracyjnych, po Holokauście. Refleksja nad popełnionymi błędami. Naprawdę polegliśmy. Przy okazji obchodów rocznic powtarzamy słowa: „Pamiętamy!”, „Nigdy więcej!”, za którymi nie podążają konkretne akcje. Tych, których upamiętniamy, stawiamy jedynie w pozycji ofiar. Takie postawy doprowadziły nas do sytuacji, w jakiej jesteśmy dziś z ludobójstwem w Rwandzie, ludobójstwem w Srebrenicy, zbrodniami wojennymi w Ukrainie, problemami osób uchodźczych. Kryzys człowieczeństwa wciąż jest niestety aktualny.
Jak przekonuje Irvin, koncept „Srebrenica – City of Hope” jest oparty nie tylko na pasywnym kultywowaniu pamięci, ale także na aktywnym obywatelstwie. To okazja, aby wyciągnąć lekcję z historii i zdobytą wiedzę wykorzystać w praktyce, byśmy mogli wreszcie powiedzieć: „Srebrenica: Lesson Learned”.
Między jednym a drugim podejściem jest ogromna różnica. Wiele lekcji wciąż jest przed nami do odrobienia.
– Jedną z nich jest zwrócenie uwagi na rolę natury. To dzięki niej ludzie zdołali przetrwać w całkowicie oblężonej i odciętej od reszty świata Srebrenicy. Ocaliły ich uprawy rolnicze, polowanie oraz zbieranie tego, co rodzi natura: grzybów, owoców i ziół. Ludzie schronili się w lasach albo jaskiniach.
Irvin pokazuje odwiedzającym miejsce osobom odmienny sposób na życie. Okoliczni mieszkańcy znają go dobrze. Kojarzą go jako zawsze uśmiechniętego, lubiącego żartować, a przede wszystkim tego, który wszędzie chodzi na piechotę.
Kiedy sama poznaję ich w trakcie moich krótkich wędrówek, pytają, ile ma teraz koni i skąd turyści przyjechali do niego tym razem? Są ciekawi. Inicjatywa, którą zapoczątkował, jest dla nich ważna. Przywraca nadzieję. Przyjeżdżają ludzie z różnych krajów. W okolicy coś się dzieje.
W rozmowach z miejscowymi jak mantra pojawiają się słowa: „Nema naroda” – ich sąsiedzi, członkowie rodzin w trakcie wojny zostali zamordowani lub wyjechali za granicę.
– Kto chciałby tu wrócić? – pytają retorycznie – Kiedyś było tu życie: 60 chat we wsi. Teraz jesteśmy tylko my.
Kiedy przechodzę obok domu Sadika i Kadiry, sąsiadów Irvina mieszkających we wsi obok, siedzą przed domem. Wołają mnie do siebie, żebym odpoczęła. Częstują piciem i domowymi ciasteczkami przygotowanymi przez Kadirę.
Sadika uratowała ucieczka do lasu. Wyruszył z dwoma braćmi. Ocalał tylko on. Kadira 11.07.1995 r. była w Potočarach z małymi dziećmi. Razem z innymi kobietami pojechała autobusem do Tuzli. Wspomina, że kiedy Sadik dotarł do nich po siedmiu dniach tułaczki przez las, miał poranione stopy i zapadnięte policzki.
Przy kolejnym spotkaniu Kadira po ukrojeniu dla mnie dwóch sporych kawałków pity, wyciąga z foliówki zdjęcia i kilka niewielkich albumów. Chciała pokazać mi swoją rodzinę. Zatrzymała się, trzymając przed sobą zdjęcie starszego, uśmiechniętego mężczyzny, grającego na sazie – tradycyjnym instrumencie strunowym. To ojciec Kadiry, Mustafa. Leży w Potočarach. Tak samo jak jej młodszy brat.
Krok 12: Zmiana narracji o Srebrenicy i… o nas samych
Kiedy wspominam turystom z różnych stron świata spotkanym w trakcie podróży o Srebrenicy, w jednej chwili na ich twarzach pojawia się grymas. Dzieje się tak dlatego, że to miasto istnieje w świadomości ludzi tylko jako miejsce ludobójstwa. Nie wiedzą, jak piękne przyrodniczo są to okolice i jak wiele mają do zaoferowania.
– Niestety Srebrenica kojarzy się w większości z „dark tourism”. Ludzie przyjeżdżają, odwiedzają cmentarz, muzeum i nawet nie wybierają się do miasta. Nie zostają nawet na jeden dzień. Od razu wyjeżdżają – zauważa Irvin.
W ten sposób miasto traci możliwości rozwoju. Życie w tych okolicach jest bardzo trudne, nie ma możliwości, nie ma pracy.
– Odwiedzenie tego miejsca wywołuje w ludziach wiele pytań. Większość odwiedzających jest kompletnie zszokowanych. Będąc w tak emocjonalnej sytuacji jest się dużo bardziej otwartym na mniej znane tematy. Odczuwa się empatię.
Ludzie, zatrzymując się u Irvina, przekraczają swoją strefę komfortu.
– Żyjemy w społeczeństwie, w którym często napotykając na pierwszy problem, zatrzymujemy się, nie jesteśmy w stanie iść naprzód. Kiedy odwiedzający to miejsce spotykają ocalałych żyjących normalnym życiem, w harmonii ze zwierzętami, żartujących, bawiących się, pracujących w rolnictwie, nie mogą uwierzyć, że to jest możliwe.
Krok 13: Zamień tragedię w źródło siły
– Skąd bierze się ta siła? – pytam.
– Jest taki tybetański punkt widzenia, który mówi, że tragedia powinna być użyta jako źródło siły. I nieważne jak trudne i bolesne jest to doświadczenie. Jeśli stracimy naszą nadzieję, to będzie nasza prawdziwa katastrofa. (14. Dalai Lama) – szybko odpowiada Irvin.
– Wojna to coś naprawdę ekstremalnego. Obnaża to, co najgorsze w człowieku i to, co najlepsze zarazem. Przeżycie wojny pozwala nam zrozumieć, jak ważne jest życie, jak bardzo jesteśmy szczęśliwi, że żyjemy i jak wiele mamy do zrobienia, żeby nikt nigdy nie przeżywał ponownie takiej sytuacji. Siła pochodzi z ekstremalnych doświadczeń: wyobraźmy sobie człowieka, który przeżył trzy lata wojny, obóz koncentracyjny, codzienne bombardowania, później ukrywał się w jaskini przez trzy miesiące, aby ocalić swoje życie czy musiał przejść przez las 100 km, będąc ostrzeliwanym co każde 10 m.
On już w życiu nie boi się niczego, a zwłaszcza śmierci. Broniliśmy się trzy lata przeciwko trzeciej armii w Europie nędznymi narzędziami do polowania. To coś kompletnie pozbawione logiki, ale życie nie jest tylko logiką, życie to też emocje.
Siła płynie także z tego, jak bardzo jesteśmy związani z naszą ziemią. Ta więź przypomina mi o rdzennych ludach Ameryki, które podejmowały walkę, mając jedynie drewniane strzały przeciwko broni palnej przybywających na ich ziemie białych ludzi. Jedyną rzeczą, którą posiadali, była ich ziemia. Dlatego musieli jej bronić.
Krok 14: Natura to sztuka
Czego od miejsca oczekuje Irvin?
– Po pierwsze chciałbym, aby odwiedzający tę przestrzeń mogli znaleźć kontakt z naturą, który pomaga w połączeniu się ze sobą samym. Dopiero to pozwala zrozumieć, że jesteśmy częścią czegoś większego niż tylko nasze ego, nasze społeczeństwo, nasza kariera czy ubezpieczenie.
Po drugie, wierzę w moc wykorzystania sztuki. Sztuka i kultura w momentach kryzysu są często odkładane na bok. Tymczasem stanowią one paliwo ludzkości. Natura to sztuka sama w sobie. Każdy jest zdolny, aby ją zrozumieć.
Krok 15: Stawianie jednego kroku za drugim, to najważniejsze, co robimy
– Historia uczy nas odwagi. Być naprawdę odważnym to znaczy myśleć, że wszystko jest możliwe. Musimy tylko wykonywać krok za krokiem naprzód. Myślę, że odwaga i chodzenie to dwie najważniejsze rzeczy, których trzeba się uczyć. Dzięki chodzeniu przetrwaliśmy. Dzięki stawianiu jednej stopy przed drugą idziemy naprzód. Chodzi tylko o to, aby podążać własną ścieżką.
W Centrum Pamięci w Srebrenicy, na początku wystawy poświęconej osobom, którym udało się przejść przez las oraz tym, którzy z tego lasu nigdy już nie zdołali wyjść, czytam:
„Dotarcie do wolnego terytorium pod kontrolą Armii Bośni i Hercegowiny było jak ponowne narodziny. (…) Tym, którym się udało, przekroczenie lasu dało szansę na nowe życie, aczkolwiek takie, w którym musieli pokonać wiele trudności, w tym traumę, utratę członków rodziny, życie jako uchodźcy i zaprzeczanie ludobójstwu (przez jego sprawców)”.
Przychodzi mi na myśl prof. Władysław Stróżewski i jego notatka:
„Rozmyśla nad złem. Wie, co mówią mędrcy: że zło to brak, znicestwienie dobra. Wymyślił przypowieść o uszkodzonej maszynie. Zepsuła się bardzo dobra maszyna. Co można z nią teraz zrobić? Roztrzaskać do końca i wyrzucić. To zemsta za to, że przestała służyć. Albo próbować naprawić: wymienić uszkodzone części – jak oko za oko, ząb za ząb. Tak w imię sprawiedliwości. Oddać, co jej się należy. Albo zostawić ją w spokoju (może się jeszcze przyda, choćby w muzeum techniki) i skonstruować nową, lepszą. To jest przezwyciężanie zła przez dobro. I to samo zrobić z sobą? Urodzić się na nowo?”
Irvin dokonuje zamiany właśnie w ten sposób. Miejsce swojej osobistej tragedii zamienia w coś nowego, lepszego – coś, co przywraca życie.
Rocznie odwiedza go ok. 1000 osób, jednak jak sam przyznaje, liczby są dla niego najmniej istotne. ,,Ekometa”, bo tak nazwał swoją oazę spokoju, jest miejscem, w którym można poczuć się jak w domu.
Opisana historia to tak naprawdę jedynie jej część. By faktycznie ją poznać, warto spotkać się z nią osobiście i spojrzeć jej w oczy.
Monika Toporek – kiedyś inżynierka, dziś studentka bałkanistyki. Od 7 lat krok po kroku poznaje Bałkany na własną rękę. Zainteresowana wielokulturowością, historią, prawami człowieka i migracjami.