Joanna i Agnieszka – Polki, matka i córka. I Ahmed – Kurd z Iraku, który przyjechał do Polski na studia, a potem do pracy. I przyjaźń, która przełamuje stereotypy: wieku, poglądów, wiary.
Z Ahmedem* spotykamy się na kawę. Za oknem ziąb. W kawiarni ciepło i przytulnie. Ahmed wskazuje palcem na słodkości wystawione w witrynie: „z polskich ciast najbardziej lubię szarlotkę. A najlepszą szarlotkę robi pani Joanna”.
Z Joanną poznali się przez jej córkę, Agnieszkę. Ahmed szukał mieszkania do wynajęcia, ale pokonała go oferta rynku najmu w polskich miastach: absurdalny metraż, ceny z kosmosu i kiepskie lokalizacje. W końcu napisał prośbę o pomoc na swoich mediach społecznościowych. Tam znalazła go Agnieszka.
„Agnieszka przedstawiła mnie swojej mamie. Niedługo później zmarł mąż pani Joanny. Zawiozłem wtedy samochodem Agnieszkę z mamą do ich rodziny w Radomiu. Wkrótce pani Joanna sama zaproponowała mieszkanie u niej, w wolnym pokoju”.
Ahmed pije powoli swoją kawę.
„W Polsce mieszkasz już od wielu lat. Nie tęsknisz za Irakiem?” – pytam.
„Czasem. Gdy orientuję się, że moja przyszłość jest w Polsce, że już tam nie wrócę. Tęsknię za moją rodziną, za miejscem, w którym się wychowałem: na wsi, w górach, pośród zwierząt.
Gdy byłem mały, dostałem pod opiekę dwa kurczątka. Były śliczne i żółciutkie. Od czasu do czasu dostawałem trochę pieniędzy od rodziców na własne wydatki i wszystko wydawałem na lepszą karmę dla moich kurczaczków.
Gdy zacząłem chodzić do szkoły, musiałem się przeprowadzić do dziadków. Z ich domu było mi dużo bliżej na lekcje. Dobrze mi było u nich, ale tęskniłem za kurczętami. Gdy po jakimś czasie odwiedziłem dom rodziców, od razu chciałem je zobaczyć. Zastanawiałem się, jak bardzo zdążyły urosnąć w czasie mojej nieobecności”.
„Swój”
Radości z kurcząt nie było, bo i kurcząt już nie było. Zwierzęta, które były Ahmedowi bliskie jak dla innych pies lub kot, zostały zabite na mięso. Później wydarzyła się podobna historia, tylko z królikiem, którego też dostał pod opiekę. Po śmierci królika nie odzywał się do ojca przez trzy tygodnie. Po tym zdarzeniu tata przyrzekł, że nie zabije już żadnego zwierzęcia, którym Ahmed się zaopiekuje.
„Ale czy to ma jakieś znaczenie?” – Ahmed wzrusza ramionami. „Żadne zwierzę nie powinno być zabijane na mięso, bez względu na to, czy ktoś się nim opiekuje, czy nie”.
W Polsce jest Ahmedowi dobrze. „Wiesz, gdzie czuję się jak w domu?” – pyta mnie. „W kościele katolickim. Naprawdę! Moja rodzina wyznaje częściowo islam, częściowo chrześcijaństwo. W kościołach czuję się swój, znajduję w nich spokój, mimo, że sam jestem niewierzący”.
Swój czuł się też u pani Joanny. Pomagali sobie nawzajem: on nosił jej ciężkie rzeczy, opiekował się psem i woził ją samochodem, a ona chodziła z nim do lekarza, pilnując, czy zrozumiał zalecenia po polsku albo załatwiała późniejsze wizyty, gdy czegoś nie dosłyszał. Nie przeszkadzała mu różnica wieku, poglądów czy religii. Był u siebie.
Liczna rodzina
Na pytanie, dlaczego zaprosiła do siebie młodego człowieka z Iraku, pani Joanna odpowiada po prostu:
„Po śmierci mojego męża moja córka Agnieszka powiedziała mi, że jest taki chłopak, który tuła się po hotelach. Pracuje i studiuje. Miałam wtedy wolny pokój, w którym nikt już nie mieszkał, i który tylko straszył. Więc zaprosiłam go do siebie. I tak to się zaczęło.
Gdy się do mnie wprowadził, stopniowo mieliśmy okazję nawzajem się poznać. Dowiedziałam się, że sam musiał dojść do wszystkiego w Polsce, że był bardzo dzielny. I dowiedziałam się też, z jak licznej rodziny pochodzi”.
Pauza w jej głosie mnie zastanowiła. „Jak licznej?” – pytam.
„Ahmed ma trzynaścioro rodzeństwa, nie wiedziałaś?” – dziwi się Joanna.
„To prawda” – mówi mi w kawiarni Ahmed. „Wiesz, jakie to jest zamieszanie, mieć tyle sióstr i braci? Nikt nie pamięta swoich urodzin, jest kolejka do stołu, daj spokój” – macha ręką.
„A którym dzieckiem z kolei jesteś?” – pytam z zaciekawieniem.
„Jestem ósmy!” – mówi Ahmed i wybucha śmiechem.
„Jak ma się tyle rodzeństwa, wiadomo, że pomaga się wspólnie rodzicom. U nas w domu co rano trzeba było wydoić kozy i owce. To było mleko, które piliśmy na śniadanie, albo z którego mama przygotowywała później sery. Po wydojeniu, otwieraliśmy bramę owczarni i wpuszczaliśmy tam dzieci zwierząt: malutkie koźlątka i jagniątka, żeby też mogły zjeść swoje śniadanie.
Któregoś ranka małe bardzo płakały. Sam byłem dzieckiem i było mi ich żal, więc wpuściłem zwierzęta do ich mam. Nie rozumiałem jednak, że w ten sposób pozbawiam własną rodzinę śniadania! Dostałem wtedy straszną burę od brata” – wspomina Ahmed.
Mój tułaczu
„Ahmed opowiadał mi, że dorastał w górach, nie znał języka arabskiego, musiał się go uczyć, kończyć szkoły w Iraku” – ciągnie swoją historię Joanna.
„Żal mi go było, wiesz? Taki dobry chłopak, ciekawy świata, skromny, grzeczny. A bez rodziny, bez ojczyzny” – wzdycha, nawiązując do sytuacji Kurdów i Kurdyjek, którzy są narodem bez państwa. „Wyobrażasz sobie? Porozsiewani po czterech krajach, a nie mają własnej ziemi. Mówiłam Ahmedowi nie raz, że ja rozumiem, co on czuje, że mój własny kraj przecież też nie istniał przez 123 lata, to musiało być okropne. Chociaż oczywiście nie było mnie jeszcze wtedy na świecie” – uprzedza mnie Joanna. „Dlatego mówię do niego czasem «mój tułaczu»” – dodaje.
Na pytanie, czy nie czuła się samotna, gdy po dwóch latach wspólnego mieszkania Ahmed się wyprowadził, Joanna tylko macha ręką.
„Samotna? Wokół mnie jest mnóstwo osób! Gdy Ahmed się ode mnie wyprowadził, zaprzyjaźniłam się z sąsiadem z mojej klatki, Bartkiem. Z nim zaczęło się bardzo prosto: na mojej klatce mieszkają sami studenci i młodzież, poza ośmioma starymi babami, wliczając mnie” – pani Joanna wskazuje na siebie palcem. „I wszyscy sobie jakoś pomagamy. Jeszcze przed pandemią zapukał do mnie chłopak. Otwieram, on mi się kłania, i pyta mnie, czy mam igłę i nitkę, bo musi zacerować sobie torbę. Ja oczywiście na to, że mam. Spojrzałam na tę torbę, potem na niego, i zaproponowałam, że może jednak sama ją naprawię. I naprawiłam. Tak zaczęła się nasza znajomość.
Przyjaciele z Uzbekistanu i Ukrainy
„Latem przyniósł mi maliny z przydomowego ogródka swojej mamy. Wiesz, że ona też była nauczycielką, jak ja?” – pani Joannie błyszczą się oczy. „Bartek pomagał mi też w zakupach w czasie covidu, a ja w zamian za to gotowałam mu obiady. Bardzo lubię częstować innych tym, co sama ugotuję”.
„Wiem” – myślę i gładzę się po brzuchu. Pani Joanna gości mnie u siebie w domu. Przed rozmową dostałam barszcz i naleśniki z serem.
„To prawda, mama ma łatwość w nawiązywaniu kontaktów” – mówi mi przez telefon Agnieszka, córka Joanny. „Całkiem niedawno opowiadała mi podekscytowana, że spotkała na klatce młodego, sympatycznego człowieka z Uzbekistanu. Do teraz nie wiem, w jakim języku rozmawiali, bo mama zna tylko polski. Ale musieli się polubić, bo gdy się wyprowadzał z jej bloku, podarował jej magnes na lodówkę” – śmieje się Agnieszka.
„Kiedyś, stojąc na przystanku, mama zagadnęła kogoś, czy jej autobus już odjechał. Zapytana kobieta nie umiała odpowiedzieć, bo nie mówiła po polsku. Okazało się, że jest uchodźczynią z Ukrainy. Zaprzyjaźniły się. Od tamtej pory Anna pojawia się u niej regularnie. Mówiła mi, że moja mama była pierwszą osobą, z którą zawarła w Polsce znajomość po ewakuacji z kraju. To było dla niej ważne, że ktoś po prostu się nią zainteresował jako człowiekiem, a nie tylko uchodźczynią”.
Kurdyjski anioł
„Jak zareagowałaś, gdy dowiedziałaś się, że Twoja mama przyjmuje pod dach osobę, którą ledwo co zna?” – pytam Agnieszkę.
„Mama mnie zszokowała. Już wcześniej rozmawiałyśmy, żeby wynajęła komuś ten pokój, żeby nie była sama, albo żeby ktoś czasem pomógł jej z ciężkimi zakupami. Myślałam, że to będzie jakaś studentka albo inna młoda osoba. Nie spodziewałam się jednak, że mama będzie gotowa zamieszkać z Kurdem, z którym nawet nie może się porozumieć po polsku!”
„Mama od razu zapałała do Ahmeda sympatią i obdarzyła go dużym zaufaniem. On nie był dla niej jak obcy. Mama mówi o nim czasem, że jest dla niej jak anioł. Skarżyła się tylko, że za mało je”.
Nie tylko mama Agnieszki widziała w Ahmedzie anioła. Zapewne zgodziłaby się z nią Kurdyjka, która przekroczyła w tym roku granicę białorusko-polską i trafiła do szpitala z powodu złego stanu zdrowia. Z ramienia Polskiego Forum Migracyjnego Ahmed wolontaryjnie tłumaczył z arabskiego jej dolegliwości polskim lekarzom.
Nie ma, że obcy
„Ale żeby przyjąć pod swój dach osobę, która wygląda inaczej niż my i mówi inaczej niż my, trzeba mieć jednak otwartą głowę” – zauważam.
„Dla niej to było bardzo naturalne. Mama ma 88 lat. Całe swoje życie przyjmowała u siebie osoby, które nie miały gdzie się podziać. Zawsze było u nas dużo gości, prowadziła otwarty dom. Dla niej kontakt z cudzoziemcami był oknem na świat. Nie jeździła dużo za granicę, to osoby z zagranicy przyjeżdżały do niej i opowiadały, czym ich życie różni się od polskich realiów. Bywały u nas osoby z Niemiec i z innych krajów. U nas nie było, że obcy, czy nie obcy. Była osoba, którą trzeba było ugościć, i już”.
„A teraz będzie zaskoczenie” – zawiesza głos Agnieszka. „Może pomyślisz sobie, że skoro moja mama jest taka otwarta, to ma poglądy liberalne. Nic bardziej mylnego: mama jest raczej konserwatywna, no i bardzo wierząca. To dosyć paradoksalne”.
Nie jestem naiwna. Wiem, jak działa świat. Lewica przyjmuje uchodźców i uzasadnia swoją postawę argumentem z „emocji” („po prostu, bo tak trzeba”). Prawica nie chce uchodźców i uzasadnia swoją postawę argumentem z „rozsądku” („zabiorą nam pracę i bezpieczeństwo”). A pani Joanna gwiżdże na te podziały i idzie pod prąd.
Siedziałam z telefonem przy uchu, zaskoczona, że nagle, ni z tego, ni z owego, to ja okazałam się osobą myślącą zgodnie z dominującymi stereotypami. Pani Joanna nie chodzi na marsze KODu, a tułaczy przyjmuje. Nie wypisuje się z Kościoła, a otwiera serce na inność. Starałam się pojąć tę logikę.
Oto lekcja dla mnie: otwartość na innych i dobre serce nie ogranicza się do grupy popierającą jedną partię polityczną czy wyznającą jeden zestaw wartości.
Ulubiony król
„Ahmed złości się czasem na Irak, na procedury. Gdy był szczególnie zirytowany, mówił do mnie «wiesz, jaki jest mój ulubiony polski król»?” – pani Joanna zawiesza głos, jakby oczekując, że sama zgadnę.
„Jan III Sobieski!” – wykrzykuje w końcu.
„Dlaczego?” – pytam, krztusząc się ze śmiechu.
„Bo pogonił muzułmanów pod Wiedniem!”.
*imiona zmienione.
Tekst opublikowany w ramach projektu Migration & Media współfinansowanego ze środków Humanity in Action oraz Landecker Foundation.