Trzeba uważać, kogo pyta się o pogodę


Z reguły boi się wszystkiego, co nieznane. Bała się też swojej pierwszej podróży do Tunezji. Stereotypy przebadała na własnej skórze oraz w pracy naukowej. O związku na odległość, życiu pomiędzy dwiema kulturami, nauce cierpliwości oraz stereotypach opowiada Dominika Khechine.

Julia Parkot: „Pomiędzy dwiema kulturami”. Takie stwierdzenie widnieje w opisie Twojego Instagrama. Pomiędzy Polską a Tunezją. Jak to się stało, że masz męża Tunezyjczyka?

Dominika Khechine: Trzeba uważać, kogo pyta się o pogodę (śmiech). Bo tak poznałam swojego męża, Anisa. Spotkaliśmy się w 2019 roku w Tunezji, dokąd pojechałam z mamą. To był jej prezent z okazji 50 urodzin. Przedstawiliśmy się sobie, ale nie rozmawialiśmy zbyt wiele. Byłam nieśmiała, wymienialiśmy spojrzenia z ukrycia. Tuż przed wyjazdem Anis życzył nam dobrego lotu do domu i podał mojej mamie numer swojego telefonu, gdybyśmy kiedyś czegoś potrzebowały. Wchodząc na lotnisko o świcie, miałam przeczucie, że jeszcze tu wrócę.

Przed tą podróżą sama nie byłam wolna od stereotypizujących myśli.

O czym myślałaś?

W samolocie pytałam samą siebie, dlaczego tam lecimy. „Boże, a jak mi się coś stanie” – mówiłam w myślach. „Zwariowałaś? Dwie kobiety do Tunezji?” – słyszałam, gdy ktoś pytał mnie o to, gdzie się wybieramy. Dotarłyśmy do Susy, miasta nad Morzem Śródziemnym. Kurortu, gdzie w 2015 roku doszło do zamachu, do którego przyznało się tzw. Państwo Islamskie. Nasz hotel był stosunkowo niedaleko tego miejsca.

Moje pierwsze dni to nie był strach i przerażenie, unikałam kontaktu z innymi jak ognia. Dziś, gdy o tym myślę, łapię się za głowę (śmiech). Z każdym dniem czułam się coraz lepiej i po licznych obserwacjach uznałam, że stereotypy, które słyszałam, nie są prawdziwe. Dziś jest mi okropnie wstyd za to, że miałam tak złe zdanie o świecie arabskim czy krajach z większością muzułmańską. Do Polski wracałyśmy zafascynowane. Pomyślałam, że może warto wrócić do Tunezji z okazji moich urodzin w październiku.

Piszemy dla Ciebie, dzięki Tobie

W obliczu rosnących migracji spowodowanymi zmianami klimatycznymi, konfliktami zbrojnymi i czystkami etnicznymi, zapewnienie dostępu do rzetelnych informacji staje się kluczowym wyzwaniem. Nasze dziennikarstwo w Salam Lab jest konstruktywne, inkluzywne i wolne od uprzedzeń. Dostarczamy różnorodne perspektywy, wykraczając poza główny nurt mediów, bez wpływu korporacji czy powiązań politycznych.

Nasze działania zależą od Twojego wsparcia. Każda złotówka pomaga nam kontynuować misję dostarczania rzetelnych informacji. Twój wkład to klucz do naszej niezależności.

Wróciłaś?

„Dominika, październik? Tam już chyba będzie zimno!” – tak na mój plan zareagowała mama. „A może napiszemy do tego chłopaka, który podał Ci swój numer, i zapytamy, jaka jest pogoda w październiku?” – zaproponowałam i chwilę później napisałam do niego. Dodałam, że myślimy o przyjeździe w październiku. Anis odpowiedział i potwierdził, że w październiku nadal jest słonecznie. Dziś zamiast kogoś zapytać o pogodę, sprawdziłabym to po prostu w aplikacji (śmiech). Nie wiem, co mną kierowało. Wymieniliśmy parę wiadomości odnośnie planowanego przyjazdu i okazało się, że obchodzimy urodziny dzień po sobie, ja 17-tego, a Anis 18-tego października. Jaka była moja pierwsza myśl? Niemożliwe. Albo to przeznaczenie albo coś tu jest nie tak. Od razu zaczęłam doszukiwać się drugiego dna. 

Swoje urodziny faktycznie spędziłaś w Tunezji?

Tak. Rozmawialiśmy z Anisem przez całe lato. Pierwszą rozmowę telefoniczną odbyliśmy dopiero w sierpniu, bo bałam się i stresowałam, nie jestem dobra w tzw. small talki po polsku, a co dopiero po angielsku. Kiedy wróciłam do domu, mama zapytała mnie, jak poszła nasza pierwsza rozmowa. Byłam tak czerwona, że powiedziałam jej, że jeśli Anis odezwie się do mnie jeszcze raz, to znaczy, że nie było tak źle. W październiku poleciałam do Tunezji, sprawy nabrały tempa.

Spędziliśmy wspólnie urodziny i bardzo dużo rozmawialiśmy. Omawialiśmy swoje potrzeby, oczekiwania od życia czy drugiej osoby. Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona jego wartościami, manierami i uważnością. Pomyślałam, że nie poznałam nigdy osoby, która jest tak ukierunkowana i zasadnicza. Zdecydowaliśmy, że chcemy być razem. I to w ostatniej chwili, ponieważ parę miesięcy później, w 2020 roku, wybuchła pandemia i na dziewięć miesięcy wszystkie nasze plany zostały wstrzymane, w tym te o wspólnych wakacjach w Turcji. Musieliśmy nauczyć się nowej sytuacji, nowej rzeczywistości. Przepłakaliśmy wiele nocy, ale to doświadczenie pokazało nam, że nie ma rzeczy niemożliwych i że razem jesteśmy silniejsi. Wspieraliśmy się nawzajem i podnosiliśmy na duchu w trudnych chwilach. Stworzyliśmy nasz mały świat, w którym czujemy się dobrze i bezpiecznie.

Czyli nie widzieliście się przez kilka miesięcy?

Przetrwaliśmy pandemię, na świecie wydarzyło się tyle tragedii, a my nadal trwamy w tej relacji. Choć właśnie z powodu COVID-19 nie widzieliśmy się przez dziewięć miesięcy. Na dzień dzisiejszy w Tunezji byłam ok. 15 razy i staram się przyjeżdżać regularnie mniej więcej co trzy, cztery miesiące.

A jak na Wasz związek zareagowała Twoja rodzina czy znajomi?

Pojawiały się złośliwości, wymowne spojrzenia i głupie pytania, głównie ze strony dalszych „znajomych”. „Czy Ty wiesz, co robisz?”, „czy jesteś tego pewna?”, „czy dobrze go poznałaś?”, „czy się nie boisz?”. A ja z reguły boję się wszystkiego. I to zawczasu (śmiech). Bałam się także związków. Obawiałam się, że nigdy się nie zakocham. „Dominika, musisz się troszkę otworzyć” – powtarzała mi mama, wiedząc, że rozmawiamy. Spróbowałam to zrobić. Stopniowo. Miałam wrażenie, jakbym powoli uchylała drzwi do swojego serca dla Anisa. A on na każdym kroku udowadniał, że mogę na nim polegać. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia, wszystko rozwijało się w swoim tempie w komfortowy dla obydwu stron sposób. Dla mnie te pierwsze lata poznawania się były trochę jak terapia, wszystko w swoim tempie.

Ale pytania pojawiały się nadal. Na przykład o to, czy przejdę na islam, czy będę chodzić w chuście i czy nie boję się, co będzie po ślubie. A czy w Polsce podczas zwykłej rozmowy przy kawie ktokolwiek ośmiela się zapytać: „czy Twój mąż Polak Cię bije?”. W przypadku par mieszanych, zwłaszcza z osobami z Afryki czy Azji, takie niestosowne pytania pojawiają się z kolei bardzo często. Dalej się we mnie gotuje, kiedy je słyszę, ale umiem już udzielić konstruktywnej odpowiedzi i walczyć nie tylko o siebie, ale też o inne pary w związkach mieszanych. Moja mama, która zawsze bardzo mnie wspiera, powtarza, że ludzie zawsze będą mieli coś do powiedzenia.

Co w takim razie z rodziną Anisa?

Rodzina Anisa przyjęła mnie bardzo dobrze. Czasem śmieję się, że traktują mnie jak jego młodszą siostrę, a nie żonę. Panuje przekonanie, że kobieta w niektórych krajach czy kulturach powinna umieć gotować, a ja jestem tego dokładnym przeciwieństwem. Umiem zrobić płatki z mlekiem albo naleśniki. Mogę przygotować herbatę, ale tak, jak robimy to w Polsce, a nie w Tunezji, gdzie parzy się liście, przelewa napar i żongluje szklaneczkami. Choć przyznam, że uwielbiam sprzątać, to bardzo mnie odstresowuje. Mamy trochę inny podział obowiązków, to Anis lubi gotować.

Bliscy Anisa mogli mu powiedzieć: „Boże, co Ty robisz?!”. Mógł mieć żonę z Tunezji. Muzułmankę. Byłoby zupełnie inaczej. Na szczęście on lepiej radzi sobie z konfrontacją ze złośliwymi komentarzami niż ja, a jego najbliżsi najszczerzej nam kibicują. Każdemu życzę tak wspaniałego przyjęcia i kontaktu z rodziną swojego wybranka lub wybranki.

Zaczęłaś uczyć się arabskiego, by móc się z nimi porozumieć?

Wielokrotnie pojawiała się myśl, aby rozpocząć naukę tego języka. Miałam nawet zajęcia z arabskiego na studiach z dr Magdaleną El Ghamari, którą pozdrawiam. Bardzo dobrze je wspominam. Rok temu zapisałam się na trzymiesięczny wakacyjny kurs arabskiego. Znam też trochę zwrotów w dialekcie tunezyjskim. Ale po pierwsze, to trudny język, a po drugie, muszę przyznać, że nigdy nie miałam głowy do nauki języków obcych, to nie jest moja mocna strona. W zrozumieniu kultury i zwyczajów od zawsze pomagał mi Anis, to on często do późna tłumaczył mi najróżniejsze rzeczy. Przyczynił się do tego, że dziś patrzę na świat w inny, lepszy sposób, za co jestem mu bardzo wdzięczna.


Wspomniałaś, że jesteście już małżeństwem. Jak wyglądało Wasze tunezyjskie wesele?

Szaleństwo. Byliśmy na nogach przez 24 godziny. Cała organizacja zarówno ślubu, jak i wesela, była w rękach Anisa. To było dla mnie coś nowego, bo lubię mieć nad wszystkim kontrolę, a tutaj przyleciałam „na gotowe”. Zapytałam Anisa, ile osób będzie na weselu. Powiedział, że niedużo. Okazało się, że to niedużo to 250 osób. Wzięliśmy ślub cywilny. Spełniłam swoje marzenie i do ślubu poszłam w różowym tunezyjskim kaftanie. W sumie miałam pięć sukienek, w których czułam się wspaniale.

Po przyjeździe do Tunezji okazało się, że w nocy przed ślubem i weselem odbywa się ponadto tradycyjna impreza dla bliskich. Miałam kilka sukienek, które co chwila zmieniałam. Pełny makijaż, fryzura, perfumy – istne szaleństwo. Wszystkie kuzynki dosłownie nie opuszczały mnie na krok. Były wspólne rodzinne tańce, świętowanie i mnóstwo radości. Każdy z nami tańczył, nawet 98-letni dziadek Anisa. Wspaniale wspominam ten czas.

Nadal czekamy też na nasze polskie wesele. Anis nie był jeszcze w Polsce, więc część druga dopiero przed nami.

Czyli od czterech lat żyjecie w związku na odległość?

Dokładnie. A taka relacja jest kolejnym pretekstem do stereotypowego myślenia. Pamiętam do dziś, jak jedna z koleżanek popatrzyła na mnie z przekąsem i powiedziała mi, że ona by tak nie mogła, a następnie jako „ekspertka” przedstawiła wszystkie problemy, jakie mogą wyniknąć z takiego związku.

Dawniej związek na odległość wydawał się abstrakcją także dla mnie. Dziś widzę, że to przede wszystkim nauka cierpliwości i słuchania drugiego człowieka. Takie relacje wymagają wielu kompromisów, odpowiedzialności i wychodzenia z własnej strefy komfortu, co nie każdy chce robić.

Gdy jest się w związku z kimś, kto mieszka w tym samym kraju, a nawet okolicy czy domu, wszystko staje się naturalne. To, że widzimy się na przykład co drugi dzień, że zasypiamy koło siebie, że regularnie chodzimy razem na spacer, idziemy do kina czy restauracji. Wszystko jest pewnikiem. Tymczasem kiedy Anis i ja nie widzimy się czasem przez kilka miesięcy i w końcu możemy pobyć razem, to jest święto. Wówczas celebruje się nawet zwykły wspólny posiłek, zakupy spożywcze czy spacer.

Powtarzam znajomym, którzy żyją w standardowych związkach, że nawet nie wiedzą, jakie mają szczęście, że mogą wrócić do domu i pobyć z ukochaną osobą nawet przez 30 minut. Te 30 minut, wydaje się „niczym”, a ja uważam, że to bardzo dużo. Dałabym wiele, aby pobyć z Anisem przez pół godziny każdego dnia.

Regularnie wracasz do Tunezji. A co pokochałaś w tym kraju?

Uwielbiam tunezyjską ceramikę, pogodę i słońce. Lubię otwartość i gościnność Tunezyjczyków i Tunezyjek. Nie pamiętam, abym gdziekolwiek indziej na świecie czy w Polsce została przyjęta tak ciepło jak w Tunezji. Gdy pierwszy raz pojechałam do rodziny Anisa, wszyscy mnie wyściskali. Pamiętam, jak jego mama kroiła mi pomarańcze. Tak samo, jak moja mama jakieś 15 lat temu (śmiech).

Mieszkasz w Polsce, pracujesz w mediach społecznościowych i e-commerce, napisałaś też pracę magisterską na bardzo ciekawy i ważny temat – nie tylko w kontekście polskich nastrojów, ale też Twoich osobistych doświadczeń.

Ukończyłam studia licencjackie na kierunku dziennikarstwo i nowe media. Jako kierunek studiów magisterskich wybrałam socjologię i nowe media. Pomyślałam, że fajnie byłoby napisać pracę na temat społeczny, aktualny i ważny. Ponieważ sama kierowałam się stereotypami, a później ich doświadczyłam, mam w sobie ogromną misję, aby uświadamiać innych, że nasz tzw. europejski model życia nie jest jedyny na świecie.

Pewnego wieczoru razem z moim mężem zastanawialiśmy się, o czym warto napisać. Anis rzucił wtedy: „Dominika, a może stereotypy?”. Stwierdziłam, że to bardzo dobry pomysł. Stereotypy to w końcu coś, z czym stykamy się przez cały czas. W swojej pracy piszę o stereotypach płci w islamskiej przestrzeni publicznej.

Bardzo zależało mi na tym, by obalić stereotyp muzułmanki, która jest ubezwłasnowolniona, zniewolona w domu przez męża i zasłonięta od stóp do głów. Noszenie zasłony to bardzo indywidualna kwestia. Na przykład mi, osobie żyjącej w Polsce, trudno byłoby wyjść na ulicę w krótkim topie. Czasem chodzę spać ubrana bardziej niż wiele kobiet chodzi ubranych na co dzień. Ubiór nie ma nic wspólnego z istotą islamu. Sama religia jest moim zdaniem również bardzo indywidualną kwestią.

Nie powinno się pytać innych o to, jaką religię wyznają, tak samo, jak nie pyta się o to, jaką bieliznę ktoś ma na sobie.

Te wszystkie stereotypy prowadzą do nienawiści i przemocy. Do islamofobii. A skąd one wynikają? Z czystej niewiedzy. W wolnym czasie dalej zgłębiam tematy tabu, np. tzw. Państwa Islamskiego, organizacji uznawanych za terrorystyczne, islamu. Staram się ciągle odkrywać coś, czego jeszcze nie wiem. Gdy widzę na ulicy w Polsce kobietę w hidżabie, podziwiam ją za to, że ma odwagę robić to, co chce. Ale takie podejście nie jest w naszym kraju normą. Udowodniły to m.in. ostatnie ćwiczenia wielkopolskiej policji. Jest mi bardzo przykro z powodu tego, że muzułmanie i muzułmanki są tak dyskryminowani w Polsce.

Jeszcze nie obroniłam swojej pracy, ale mam nadzieję, że ocena końcowa będzie pozytywna. Trzymajcie kciuki.


Jako Salam Lab jesteśmy częścią wyjątkowego grantu i projektu edukacyjnego EMPATHY (Let’s Empower, Participate and Teach Each Other to Hype Empathy. Challenging discourse about Islam and Muslims in Poland), który zakłada kompleksowe i intersekcjonalne podejście do przeciwdziałania islamofobii w Polsce. Więcej na jego temat przeczytasz na naszej stronie salamlab.pl/empathy.

Projekt jest dofinansowany przez Unię Europejską. Wyrażone poglądy i opinie są jednak wyłącznie poglądami autora_ki lub autorów i nie muszą odzwierciedlać tych zamieszczonych w przepisach Unii Europejskiej lub Komisji Europejskiej. Unia Europejska oraz organ udzielający wsparcia nie mogą ponosić za nie odpowiedzialności.



Najnowsze publikacje