„Przyjeżdżał do mnie na lekcje angielskiego do centrum greckiego miasteczka. Przez chwilę wydawało się, że jest normalnie. Spędzaliśmy razem czas, śmialiśmy się. Po godzinie uczeń wracał autobusem do obozu dla uchodźców”
Ewelina Kaczmarczyk: Czym zachwycił Cię język perski?
Kaja Pogorzelska, iranistka: Uwielbiam jego brzmienie i melodyjność. Językiem perskim mówi się m.in. w Iranie, Afganistanie i Tadżykistanie. Teraz pracuję z Afgankami i Afgańczykami, którzy posługują się dari. Brzmi zupełnie inaczej, choć gramatycznie jest taki sam. Występuje w nim sporo dialektyzmów, więc dla mnie mówienie w nim to wyzwanie.
Zdania w perskim są niezwykle długie, a czasownik występuje dopiero na samym końcu. Wyobraź sobie początek zdania: „Mężczyzna o 5 rano w Teheranie…”. Dopóki nie przeczytasz całego zdania, które ma pięć linijek, nie dowiesz się, czy ten mężczyzna uciekł, przeczytał książkę czy coś zjadł.
Jak wyglądała Twoja nauka tego języka?
Na pierwszym roku iranistyki uczyliśmy się perskiego przez 4 godziny w tygodniu. Można powiedzieć, że zostaliśmy rzuceni na głęboką wodę: nasza nauczycielka od pierwszych zajęć mówiła do nas jedynie po persku i musieliśmy próbować jakoś na to odpowiedzieć. Na początku była to nauka mówienia poprzez powtarzanie. Po ćwiczeniach ustnych przeszliśmy do alfabetu. Choć jest on zupełnie inny niż nasz, nie miałam problemów z jego przyswojeniem. Trudnością okazało się to, że w języku perskim pisanym nie występują samogłoski krótkie, np. krótkie „a”. Na początku więc czytanie nie było proste.
Dlaczego zdecydowałaś się na studiowanie iranistyki?
Zawsze bardzo szybko uczyłam się języków. Język perski wydawał mi się kuszący, bo jest nietypowy. W liceum znałam już dwa nowożytne języki europejskie i ciągnęło mnie, by nauczyć się czegoś innego. Wcześniej nie interesowałam się kulturą Iranu, ta fascynacja pojawiła się dopiero w trakcie studiów. Odwiedziłam w tym okresie Iran trzy razy i zjechałam kraj wzdłuż i wszerz. Niesamowite jest to, jak bardzo możemy zainteresować się czymś z czystego przypadku.
Czego dowiedziałaś się podczas podróży?
Iran to kraj sprzeczności. Rząd a zwykli obywatele i obywatelki to zupełnie dwa światy. Dzięki temu, że podróżowałam wyłącznie autostopem, miałam zupełnie inny ogląd rzeczywistości niż gdybym przemieszczała się pociągiem. Mogłam dotknąć jej bliżej. Rozmawiałam z Irankami i Irańczykami, spałam w ich domach dzięki portalowi couchsurfing.
Irańczycy i Iranki są niesamowicie gościnni i pomocni. Karmią, dają nocleg i nie możesz im odmówić, bo odmowa jest dla nich przykra. Czułam się tam jak w drugim domu. Często pytali mnie też o to, co w moim miejscu zamieszkania mówi się o Iranie. Obywatele Iranu mają ogromną świadomość tego, jak ich kraj przedstawiany jest w mediach. Bardzo chcieliby to zmienić, choć to tak trudne z ich pozycji.
Mężczyźni traktowali mnie tam z niesamowitym szacunkiem. W tej kulturze nie dotyka się kobiet, z którymi nie jest się w jakimś związku. Nigdy więc nie czułam się tu zagrożona, co pokazuje, że duże zagrożenie atakami na tle seksualnym wobec kobiet to kolejny stereotyp, z którym Iran jest utożsamiany.
Coś jeszcze cię zaskoczyło?
Bezpośredniość. Ludzie często zaczepiają innych na ulicy. Są ciekawi, co robi tutaj konkretna osoba, chcą porozmawiać. U nas pewnych pytań się nie zadaje, podczas gdy w Iranie – jak najbardziej. Często słyszałam pytania: Kim jest chłopak, z którym podróżujesz? Ile ma lat? Czy to Twój brat? Czy jesteście po ślubie? Jak długo się znacie? Skąd masz pieniądze na podróże? A ja powinnam odpowiadać, bo przecież jestem u nich.
A co Cię zafascynowało?
Irańczycy hołubią poezję, a duchowość jest dla nich niezwykle ważna. Poezja irańska jest romantyczna i uduchowiona. Często gdy już mówiłam, że studiuję iranistykę, pytano mnie na ulicy o to, jakich znam poetów i czy mogę zacytować jakiś wiersz. Już nasi wykładowcy i wykładowczynie przestrzegali, byśmy uczyli się na pamięć poezji, bo w Iranie na pewno będą nas o nią pytać.
Mój znajomy z Iranu też często pytał mnie o poezję i chciał, bym cytowała mu wiersze Wisławy Szymborskiej.
Najsłynniejszych poetów i pisarzy znają tu wszyscy, a ich utwory recytują z pamięci. W Szirazie w Mauzoleum Hafiza – jednego z najbardziej znanych poetów perskich – codziennie wieczorami gromadzą się ludzie i czytają jego poezję. To jest coś takiego, co w Polsce się nie zdarza. Zafascynowało mnie to, bo to pokazuje, jak ważna jest dla Irańczyków kultura, a jak my niewiele o tym wiemy.
Kiedy zacytujesz dwa wersy, osobie z Iranu zaświecą się oczy. Gdy ja recytowałam, zawsze druga osoba dokańczała jakiś utwór. Recytacja wiąże się z określonym rytmem. Dla nas brzmi on nieco nienaturalnie, tymczasem dla nich odpowiednie tempo jest kluczowe.
Masz swojego ulubionego perskiego poetę?
Hafiz. Jego poezja jest bardzo barwna, choć trudna do zrozumienia, bo pochodzi z XIV wieku. A jeżeli ktoś chce poznać irańską duszę, odsyłam go do docenianego na świecie irańskiego kina. Mrocznego, bo w Iranie nie jest kolorowo. „Rozstanie” Asghara Farhadiego z jego kontekstami kulturowymi dla nas może być zadziwiającym dziełem pokazującym wewnętrzne konflikty bohaterów. To kino nie jest dla każdego, nie jestem jego wielką fanką, ale myślę, że warto je poznać.
A jakie miejsca zachwyciły Cię w Iranie?
Większość miast, które zwiedziłam, były wspaniałe. Szczególnie podobały mi się irańskie parki. Iran to kraj pustynny i bardzo dużą uwagę zwraca się na zieleń. Parki są ogromne, znajdują się w prawie każdym mieście. W Teheranie, Szirazie czy Isfahanie jest ich kilka. Irańczycy uwielbiają piknikować i zwyczaj ten silnie zakorzenił się w ich kulturze.
Żyjesz irańskimi protestami?
Śledzę wydarzenia, czytam wiadomości ze strony BBC Farsi. Widzę, że społeczeństwo czuje zmęczenie. Początkowo wydawało się, że protesty zainicjowane we wrześniu ubiegłego roku mogą być kolejnym przełomem, niosącym dużą społeczną zmianę, jak rewolucja z 1979 roku. Niestety tak się nie stało. Po wielkim zrywie, w który włożono sporo pracy i emocji, i który nie przyniósł dużych rezultatów często przychodzi uczucie rozczarowania oraz rezygnacji. Chciałabym, żeby w Iranie przestrzegano praw człowieka. By Irańczycy i Iranki chodząc po ulicach czuli się wolni. Niestety obawiam się, że w najbliższym czasie nie będzie to możliwe.
Pracę w korporacji zamieniłaś na Salam Lab. Jak to się stało?
Jeszcze w trakcie studiów pracowałam w dziale HR w korporacji, dokładnie przez 5 lat. Gdy wybuchła wojna w Ukrainie stwierdziłam, że czas na zmiany. Wzięłam 9-miesięczny bezpłatny urlop od pracy i wyjechałam do obozu dla uchodźców w Libanie, gdzie przeważali Syryjczycy i Syryjki. Spędziłam tam miesiąc. Byłam tam wolontariuszką i uczyłam języka angielskiego zarówno dzieci, jak i dorosłych. Prowadziłam też zajęcia artystyczne i sportowe.
Po tym projekcie wyjechałam na dwa miesiące do Grecji, również do obozu dla uchodźców, w którym znajdowało się wiele Afgańczyków i Afganek. Działałam tam głównie jako tłumaczka i nauczycielka angielskiego. Bardzo zżyłam się z niektórymi ludźmi dzięki temu, że mówiłam po persku. Niejako wpuścili mnie oni do swojej społeczności, bo nie było między nami bariery językowej. Bardzo cieszyli się, że w końcu jest ktoś, kto ich rozumie i kogo mogą o coś bezpośrednio zapytać. W ostatnim dniu mojego pobytu przygotowali dla mnie wyjątkowe pożegnanie: każdy coś ugotował lub przyniósł. Inni wolontariusze powiedzieli mi potem, że takie przyjęcie zostało zorganizowane tu po raz pierwszy. To właśnie ten pobyt umocnił mnie w przekonaniu, że chciałabym zawodowo zajmować się pomocą osobom uchodźczym.
Czym różniły się od siebie obóz grecki i libański?
Te obozy to dwa różne miejsca, zarówno jeśli chodzi o to, kim są mieszkający w nich uchodźcy i w jakich warunkach żyją. W Libanie obozy nie są ustrukturyzowane, to po prostu namioty UNHCR. Kiedy jedzie się przez ten kraj, można dostrzec je na polach. Dzieci w obozie nie przychodziły się do nas uczyć; chciały po prostu wyrwać się z obozu. Nie mogliśmy więc spełnić swojej roli jako nauczyciele. Zapewnialiśmy im po prostu rozrywkę. Była we mnie więc frustracja, ale na wadliwy system. W Libanie dostęp do edukacji jest utrudniony. To kraj na skraju załamania, o bardzo trudnej sytuacji ekonomicznej. Spory odsetek populacji żyje na skraju ubóstwa.
Natomiast w Grecji funkcjonował system, który faktycznie zapewniał uchodźcom pomoc. Był jeden obóz i osoby uchodźcze miały okazję wnioskować o greckie obywatelstwo. Niestety czasem na decyzje czeka się latami. Niektórzy z moich uczniów i uczennic doczekali się ich podczas mojego pobytu.
Czy jakaś historia szczególnie utkwiła w Twojej pamięci?
Między wolontariuszami a osobami uchodźczymi w Grecji nawiązały się fantastyczne relacje. Spotkałam chłopaka i dziewczynę, którzy mieli mniej niż 18 lat i przepięknie malowali. Czułam, że są do mnie podobni, a równocześnie obserwowałam systemowe przeszkody, które ich ograniczały. Widziałam, że te osoby intelektualnie marnowały się w zamknięciu. Wspomnianego chłopaka przygotowywałam do certyfikowanego egzaminu z angielskiego na poziomie B2. Był niezwykle mądry, ambitny i świetnie mówił po angielsku.
Przyjeżdżał do mnie na lekcje do centrum miasteczka. Przez chwilę wydawało się, że jest normalnie. Spędzaliśmy razem czas, uczyliśmy się, śmialiśmy się. Było fajnie. Po godzinie uczeń wracał autobusem do obozu. Okazywało się, że pochodzimy z zupełnie różnych światów. To była dla mnie niesprawiedliwość w czystej postaci. Jak już wspomniałam, osoby uchodźcze w Grecji mogą się ubiegać o obywatelstwo greckie, tym samym otrzymując prawa związane z członkostwem w Unii Europejskiej i możliwość opuszczenia obozu oraz jechania dalej. W wypadku tego chłopca wniosek został odrzucony wielokrotnie. On i jego rodzina po prostu utknęli w zamknięciu.
Po powrocie z Grecji trafiłaś do projektu „Żyj w Krakowie”.
Będąc jeszcze w Grecji aplikowałam na stanowisko nauczycielki polskiego i angielskiego dla osób uchodźczych posługujących się dari. W projekcie długoterminowego wsparcia osób uchodźczych Salam Labu „Żyj w Krakowie” jestem specjalistką od edukacji i uczę języka polskiego. Zajmuję się pod kątem edukacyjnym wszystkimi dziećmi w naszym projekcie, których jest ok. 50. Odpowiadam za zapisy do szkół, rozmowę z dyrektorami, wywiadówki, sprawdzanie wyników w nauce. Chodzę też na lekcje języka polskiego do klas, gdzie uczą się dzieci afgańskie i jestem tam asystentką międzykulturową i tłumaczką. Odwiedzam takie lekcje dla 14- i 15-latków, bo dzieci w przedszkolu radzą sobie już z polskim bardzo dobrze. Bywam też w domach podopiecznych, romskich i afgańskich, gdzie udzielam dzieciom i dorosłym korepetycji. Uczę wszystkiego, czego potrzebują, nawet matematyki. W wypadku wielodzietnej rodziny afgańskiej, którą się opiekuję, uczymy się w parach z rodzeństwem o podobnym wieku.
To bardzo rozbudowany zakres obowiązków, ale i pewnie praca, która daje satysfakcję.
Bardzo cieszę się, że afgańskie dzieci mają taką pomoc, bo w Krakowie nie ma specjalnego centrum dla obywateli i obywatelek Afganistanu, a polska szkoła nie jest przystosowana do nauczania dzieci o odmiennej kulturze. A tym dzieciom bardzo trudno jest zaaklimatyzować się językowo. Dari to zupełnie inny język niż polski, więc takie osoby potrzebują więcej czasu i osobistego podejścia. Jako asystentka międzykulturowa zastępuję im szkołę. Mamy wielu asystentów dla dzieci ukraińskich, a dla innych beneficjentów już nie. Nie chcę brzmieć egzaltowanie, ale po pracy w korporacji projekt „Żyj w Krakowie” nadał mojemu życiu sens. Cieszę się, że mogę pomagać i równocześnie się realizować. Każdego dnia uczę się nowych rzeczy.
Wesprzyj rodziny uchodźcze w Krakowie, wpłać na zrzutkę >>>
Co jest w Twojej pracy najtrudniejsze?
W wypadku dzieci, które bardzo dobrze mówią po polsku, wyzwaniem jest po pierwsze utrzymanie ich uwagi. Po drugie, trudne jest podtrzymanie ich motywacji do nauki. Ale to chyba kwestie uniwersalne, z którymi zmaga się wielu nauczycieli i wiele nauczycielek. Takie problemy przejawiają niemal wszyscy uczniowie, nie tylko ci z Afganistanu.
Gdy pojawia się spadek motywacji, kluczowa jest dla mnie jako dla nauczycielki postawa: „zachęcać, a nie zniechęcać”. Staram się nie krytykować, a raczej budować, chwalić i wzmacniać. Być cierpliwa.
Jakie są Twoje marzenia?
Dzieci, którymi się opiekuję, ale i inne, z Egiptu, Afganistanu czy Pakistanu są w szkole często bardzo wycofane, nie mają przyjaciół, siedzą same. Trudno im się zaaklimatyzować, jeżeli nikt nie wyciąga do nich ręki. Szkoła nie może im pomóc, bo nie ma na to przestrzeni, czasu i pieniędzy. Boli mnie to, że ogromny potencjał dzieci jest kompletnie marnowany tylko przez to, że nie mówią one po polsku. Chciałabym dla nich stworzyć bezpieczną przestrzeń edukacyjno-integracyjną i organizować dla nich specjalne zajęcia. Myślę, że Salam Lab byłby do tego dobrą przestrzenią. To takie małe marzenie, które może nie być zbyt trudne w realizacji.
Poza tym moim wielkim marzeniem jest stworzenie centrum propagującego i pokazującego kulturę Iranu i Afganistanu. Afgańczycy czują się odrębni, mimo że językowo i kulturowo przynależą do krajów irańskich, w których skład wchodzi Iran, Afganistan i Tadżykistan. Jest to delikatny temat dla osób z Afganistanu i Tadżykistanu, bo uruchamia się tutaj kwestia etniczności i pochodzenia dorobku kulturowego. Nie dziwię się. Każdy próbuje chronić swoje dziedzictwo. Jestem iranistką, nie afganolożką, ale przez wspólny rdzeń kultur osoby z Afganistanu są mi równie bliskie. To od nich uczę się dziś bardzo wiele.
Kaja Pogorzelska – iranistka, w Salam Lab asystentka rodzin programu „Żyj w Krakowie”, podczas którego 20 rodzin z doświadczeniem uchodźczym otrzymuje systemowe wsparcie przez 12 miesięcy.
***
Jako Salam Lab jesteśmy częścią wyjątkowego grantu i projektu edukacyjnego EMPATHY (Let’s Empower, Participate and Teach Each Other to Hype Empathy. Challenging discourse about Islam and Muslims in Poland), który zakłada kompleksowe i intersekcjonalne podejście do przeciwdziałania islamofobii w Polsce. Więcej na jego temat przeczytasz na naszej stronie salamlab.pl/empathy.
Projekt jest dofinansowany przez Unię Europejską. Wyrażone poglądy i opinie są jednak wyłącznie poglądami autora_ki lub autorów i nie muszą odzwierciedlać tych zamieszczonych w przepisach Unii Europejskiej lub Komisji Europejskiej. Unia Europejska oraz organ udzielający wsparcia nie mogą ponosić za nie odpowiedzialności.