„W Muzeum Unii Europejskiej widziałam zdjęcie, na którym hitlerowiec sprawdza wygląd drugiego mężczyzny, by ustalić, czy ten jest Żydem, czy nie. Skojarzyło mi się to ze spotkaniami ze służbami na Podlasiu. Czasem samochód zatrzymywany jest tu przez policję z pytaniem: »biali?«”. Rozmawiamy z Joanną Sarnecką – antropolożką, artystką, aktywistką
Inicjacje i instalacje
Jestem na granicy. Tak jak w zeszłym roku po zimie, która była spokojniejsza, teraz znowu się zaczyna. Coraz więcej osób potrzebuje naszej pomocy. Zanosimy im jedzenie i suche ubrania. Udzielamy podstawowej pomocy medycznej. Teraz rzeki wylały i bagna są głębokie, na łąkach jest dużo wody. Ludzie są przemoczeni, a noce jeszcze zimne. Czasem znajdujemy ich w takim stanie, że musimy wzywać karetkę. Pomagamy wtedy medykom dotrzeć do osób, które potrzebują transportu do szpitala. Przedzieramy się z nimi przez bagna. Zdarza się, że osoby, do których idziemy, nie doczekują naszego przyjścia.
Do Grupy Granica dołączyłam w grudniu 2021 r. Starałam się najpierw pomagać zdalnie. Początkowo nie chciałam dołączyć bezpośrednio do działań humanitarnych przy granicy, byłam jeszcze zmęczona Strajkami Kobiet. Miałam poczucie, że w tym kraju zawsze dzieje się coś złego. Potem przyjechała na granicę moja córka, a za nią ja.
Przecięcie światów
Jestem antropolożką, współpracuję z grupą Badaczki i Badacze na granicy.
Oscyluję pomiędzy sztuką, nauką i patrzeniem na rzeczywistość przez antropologiczne okulary. Gdy dołączyłam do działań granicznych, byłam poruszona przykładem mojej córki, która w wieku 19 lat rzuciła wszystko, pojechała na granicę i z pełnym oddaniem działa tutaj do dzisiaj. Dużo młodych ludzi dokonuje tego wyboru i to naprawdę formuje ich życia. Może coś tracą z tej miłej, przyjemnej rzeczywistości młodego człowieka, ale zyskują bardzo ważne doświadczenie i wiele umiejętności.
Byłam ciekawa tej inicjacji, jak młodzi ludzie przeżywają bezpośredni kontakt ze śmiercią. Niedaleką i możliwą. W szczególności w kontekście lasu, styku natury z działalnością człowieka. Na stronie Badaczek i Badaczy na granicy znajdują się moje teksty na ten temat. Jako antropolożkę zainteresowały mnie ślady po ludziach w drodze, przedziwne instalacje z ich ubrań i pozostawionych śmieci, kompozycje z natury i kultury, świadectwa przemocy, zła granicznego reżimu. Poprzez te przedmioty można opowiadać historię ludzi, skomunikować się z nimi w namacalny sposób. Ten przedmiot dotykał tego człowieka, ten człowiek miał w ręku ten przedmiot. W ten sposób nawiązujemy ze sobą kontakt.
Doświadczenie pierwszego wyjścia do lasu i spotkania ludzi w krytycznym stanie zmienia wszystko. Postanowiłam zostać i pomagać dalej.
W lesie trzęsące się ciało to dobry znak
Pamiętam swoje pierwsze wyjście do lasu. Dostaliśmy informację, że w okolicy domu, w którym pozostawałam wraz z moimi miejscowymi znajomymi, znajdują się ludzie potrzebujący pomocy. Nie znaliśmy szczegółów, nie wiedzieliśmy też, jakiej dokładnie pomocy potrzebują. Wzięliśmy herbatę, coś do jedzenia, koc NRC i poszłyśmy, ja i dwie koleżanki. Po drodze musiałyśmy się chować, zakradać, wymyślać przykrywki, żeby w razie spotkania ze służbami jakoś je zmylić. Miałam poczucie, że jesteśmy ścigane. Po pewnym czasie dotarłyśmy do torów, przez które musiałyśmy przejść. Były odsłonięte i oświetlone. By pozostać niezauważone, przeczołgałyśmy się przez nie. To było surrealistyczne doświadczenie. W końcu żyjemy w wolnym kraju, nie dzieje się u nas żadna wojna ani inna szczególna okoliczność, a i tak musiałyśmy się ukrywać przed służbami.
Po półtorej godziny szukania znalazłyśmy ich. To był grudzień, temperatura ujemna. Starszy mężczyzna i młody chłopak leżeli na ziemi. Zobaczyłam w chłopaku swojego syna, był w podobnym wieku. Trzęśli się zimna. Dziś już wiem, że to dobry znak: oznacza, że nie nastąpiła jeszcze głęboka hipotermia. Trudno było nam się zrozumieć. Byli z Syrii. Relacja z obcym, stała się relacją z bliskim. Podczas interwencji humanitarnych przekracza się pewne granice bliskości, pomaga z ubieraniem, czasem podnosi, dotyka, żeby sprawdzić, co boli. Podczas niedawnej interwencji ogrzewałam w dłoniach stopy chłopaka z Somalii. Musimy na chwilę przełamać dystans i sobie zaufać. Wracając pamięcią do pierwszego spotkania z osobami w drodze, mam w pamięci przebłyski z tego dnia: piękny las, nocna podróż, poczucie odrealnienia i zmarzniętych Syryjczyków. Poczucie, że trzeba się ukrywać. Świadomość, że jeśli zostaną złapani, nikt im nie pomoże, tylko ich wyrzucą na Białoruś. Dziś ci panowie są już bezpieczni.
Nie zdaliśmy egzaminu jako katolicki kraj
Od grudnia 2021 roku towarzyszyłam telefonicznie pewnemu chłopakowi z lasu podczas kolejnych pushbacków. Słyszałam, jak znajduje czyjeś ciało na Białorusi. Byłam z nim przy próbie przejścia granicy, starałam się udzielić mu pomocy. W którymś momencie jego telefon przestał działać. Myślałam, że ten człowiek już nie żyje, że cała grupa, która mu towarzyszyła, przepadła na bagnach. Po jakimś czasie odezwał się, że jest już bezpiecznie za granicą. Co pewien czas do mnie pisze, opowiada, co u niego słychać. Nawet jeżeli nie mam tyle czasu, by rozwinąć taką relację, to za każdym razem spotkanie z drugim człowiekiem jest niesamowicie wartościowe i ważne. Czuję pewną wdzięczność, że mimo tych strasznych okoliczności, mam okazję spotkać tylu ciekawych ludzi z różnych stron świata i możemy się na krótką chwilę spotkać, wymienić myśli nawet w bardzo prosty sposób.
Jakiś czas temu spotkałam na bagnach trzy osoby z Etiopii. Gdy do nich podchodziliśmy, modlili się. Byli z etiopskiego kościoła ortodoksyjnego, mieli modlitewnik. To był bardzo poruszający widok, zobaczyć na małej wysepce na bagnach w środku nocy trzech rozmodlonych młodzieńców. Miałam wtedy taką refleksję, że ci sami chrześcijanie w pierwszych wiekach byli w stanie za siebie ginąć, nawet w paszczy lwa. A w tej chwili jedni chrześcijanie ścigają innych po lesie i są gotowi skazać ich na cierpienie albo nawet śmierć. Jak to jest możliwe? Chrześcijaństwo w Polsce wobec kryzysu humanitarnego okazało się miałkie. Nie zdaliśmy egzaminu jako tak zwany katolicki kraj.
Wymagane: gaśnica, trójkąt, biały kierowca
Reakcje służb na nasze wezwania są różne. Zdarzają się wspaniali lekarze, którzy wiedzą, że wzięcie osoby do szpitala i objęcie jej opieką może zabezpieczyć ją przed pushbackiem, bo tam działają wolontariusze, którzy będą nad nią czuwać. Ale zdarzają się też obojętni lekarze. Pamiętam dwóch Irakijczyków, do których trzeba było wezwać pogotowie, bo jednemu z nich wypadał mu dyski i tak cierpiał z powodu bólu pleców, że nie był w stanie dalej iść. Na wezwanie przyjechało pogotowie, i – zgodnie z zasadą – Straż Graniczna. Ratownicy stwierdzili, że temperatura jest prawidłowa, a ciśnienie w normie. „Nic specjalnego mu nie jest” – uznali. Nie byli w stanie skomunikować się z tym chłopakiem. Pozwolili na to, by Straż Graniczna ich zabrała i wywiozła na Białoruś. Przerażające, że lekarz, mając wyobrażenie o tym, co się dzieje w Polsce, pozwala na taką sytuację.
Niedawno wraz z młodzieżą tworzyliśmy performance dotyczący sytuacji ludzi w drodze, który miał miejsce w Parlamencie Europejskim. Przy okazji odwiedziliśmy Muzeum Unii Europejskiej. Widziałam tam zdjęcie, na którym hitlerowiec sprawdza wygląd drugiego mężczyzny, by ustalić, czy ten jest Żydem, czy nie, czy może żyć, czy nie. Skojarzyło mi się to ze spotkaniami ze służbami. Czasem samochód zatrzymywany jest przez policję z pytaniem: „biali?”. Nie wiem, jak jest możliwe zadawanie takiego pytania w XXI wieku, po II wojnie światowej, w Polsce.
Światełka w tunelu
Zdarzają się też światełka w tunelu; osoby, które przywracają nadzieję. Widziałam strażniczkę graniczną, która zmartwiona stanem uchodźcy obiecała, że dopilnuje, by znalazł się w szpitalu. Widziałam też przerażenie i bezradność w oczach jednego ze strażników granicznych w przemyskim ośrodku, gdy powiedziałam mu, że powinien zawiadamiać przełożonych o torturach, których jest świadkiem. Nie chcę ich bronić, bo to są dorośli ludzie, którzy biorą odpowiedzialność za swoje wybory. Oczywiście łatwo powiedzieć, że można zmienić pracę. Wiem, że to nie zawsze jest proste. Ale tu chodzi o ludzkie życie.
Te dobre zjawiska to jednak margines. Jako społeczeństwo przeważnie podążamy za siłą,
Zawsze zajmowałam się sztuką zaangażowaną w sprawy społeczne. Działałam z osobami z przemocą, nakazem. Trudno nam się wyłamać z systemu. Tylko niewielu osobom udaje się wyłamać z tych zbiorowych odruchów i pomyśleć, a czasem też zadziałać inaczej niepełnosprawnościami, osobami w różny sposób wykluczonymi. Początkowo miałam ogromny dylemat. Jak mogę zajmować się sztuką, kiedy ktoś właśnie umiera w moim bezpośrednim sąsiedztwie? Ostatecznie jednak doszłam do wniosku, że trzeba znaleźć jakiś język czy sposób, w jaki opowie się to, co ma się w sercu.
Przestrzeń spotkania i dzieci w drodze
Sztuka też może być językiem komunikacji w świecie podzielonym. Językiem dotarcia do osób, które ulegają propagandzie, które nie chcą uruchomić swojego serca i wyobraźni wobec kryzysu humanitarnego, tylko posłusznie idą za tłumem. Pierwszym moim działaniem tego rodzaju była instalacja „Granica — przestrzeń spotkania” w Krośnie w grudniu 2021 r., zrealizowana razem z osobami zaangażowanymi w Rodziny bez Granic w Krośnie i krośnieńskim Biurem Wystaw Artystycznych. To było dwupokojowe mieszkanie: w jednym znajdował się zwykły salon, a w nim stół wigilijny. Jak to w domu: na ścianach obrazy, szafka, jakaś półka, a na niej książki o tematyce uchodźczej. Przy stole przez cały tydzień rozmawialiśmy, prowadziliśmy warsztaty antydyskryminacyjne, spotkania, wyszywaliśmy makatki.
Można było też w każdej chwili przyjść i porozmawiać o kryzysie humanitarnym, powiedzieć, co się o tym sądzi. W drugiej części mieszkania znajdowała się mikrorekonstrukcja lasu. Puszczaliśmy zapis wideo, który nagrałam z przejścia przez las. Z miejsc, w których znajdowałam osoby, i wywiady z aktywistkami i aktywistami, które opowiadały o swojej decyzji o podjęciu działań na granicy. Znajdowało się tam też zrekonstruowane obozowisko, porzucone rzeczy. Wygląd instalacji wynikał z mojej traumy z pierwszego spotkania z lasem, ale też chciałam stworzyć sytuację połączenia tych dwóch światów: bezpiecznego, domowego i leśnego, pełnego strachu. Była też zbiórka, więc każdy, nawet ten, kto nigdy nie będzie miał możliwości ani ochoty, by iść do lasu pomagać, mógł coś zrobić dla znajdujących się tam ludzi.
Chciałam stworzyć połączenie między potencjalnie każdą osobą a tymi, którzy w lesie potrzebują naszego wsparcia. Wydarzenie spotkało się z bardzo dobrym przyjęciem. Przede wszystkim mocno zjednoczyło środowisko, które potem częściowo zaangażowało się do pomocowych działań.
Opowieści
Stworzyłam spektakl-opowieść na podstawie „Wędrówki Nabu” Jarosława Mikołajewskiego, przeniesionej częściowo do Puszczy Białowieskiej. Z tą opowieścią wędrujemy teraz po Polsce z Anią Woźniak, z którą współpracuję. Muzykę do przedstawienia stworzył Paweł Sulik. To jest opowieść o dzieciach w drodze. W każdym miejscu, gdzie wystawiamy sztukę, proponujemy warsztaty oparte na sztuce opowiadania, na poszukiwaniu, analizie źródeł i odnajdywaniu informacji.
Uczestnicy i uczestniczki losują ojczyste kraje osób uchodźczych i mają za zadanie wyszukać o nich informacje. Potem czytają historie dzieci z tego kraju, które musiały wyruszyć w drogę, tworzą zakończenie ich opowieści i prezentują ją, osadzając w kontekście sytuacji w państwie pochodzenia swojego bohatera czy bohaterki.
Myślę, że w celu wyeliminowania uprzedzeń grających rolę w przygranicznym kryzysie, należy poddać gruntownej krytyce i publicznej dyskusji zło, które zostało wyrządzone od czasów tak zwanej wojny z terroryzmem, i kolonializm, który uwikłany jest w myślenie europejskie. To kluczowe, by ta rozmowa nie rozgrywała się w obrębie jednej grupy społecznej, która już i tak jest przekonana i gotowa na przyjęcie takich treści, tylko by ten sposób myślenia się rzeczywiście upowszechniał i docierał do tak zwanego zwykłego człowieka, który wcześniej tego nie rozważał. By miał szansę przemyśleć to i zobaczyć z innej strony. Myślę, że narzędzia i doświadczenia osób, które tu migrują, są niesamowicie cenne, bo wtedy za każdym razem, gdy będziemy mieli do czynienia z jakąś jedyną słuszną ideą, będziemy mieć okazję przyjrzeć się jej z innych perspektyw.
Joanna Sarnecka – antropolożka kultury, etnografka, tancerka, aktorka, bajarka. Prowadzi warsztaty tańców tradycyjnych dla różnych grup wiekowych od przedszkolaków po słuchaczy Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Autorka opowiadań i bajek. Laureatka konkursu Tygodnika Powszechnego na opowiadanie oraz konkursu na prozę kryminalną zorganizowanego przez Międzynarodowy Festiwal Kryminału we Wrocławiu.
Elias Smurzyński – student iranistyki i prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Fan prawa karnego, boksu tajskiego i dziennikarstwa gonzo.
***
Jako Salam Lab jesteśmy częścią wyjątkowego grantu i projektu edukacyjnego EMPATHY (Let’s Empower, Participate and Teach Each Other to Hype Empathy. Challenging discourse about Islam and Muslims in Poland), który zakłada kompleksowe i intersekcjonalne podejście do przeciwdziałania islamofobii w Polsce. Więcej na jego temat przeczytasz na naszej stronie salamlab.pl/empathy.
Projekt jest dofinansowany przez Unię Europejską. Wyrażone poglądy i opinie są jednak wyłącznie poglądami autora_ki lub autorów i nie muszą odzwierciedlać tych zamieszczonych w przepisach Unii Europejskiej lub Komisji Europejskiej. Unia Europejska oraz organ udzielający wsparcia nie mogą ponosić za nie odpowiedzialności.