Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek wyląduję poza Polską. Mój mąż jest Jordańczykiem i kiedy po zaręczynach zaczęliśmy planować wspólną przyszłość, uznaliśmy, że wyjedziemy do jego kraju. Dziś na śniadanie jemy arabski hummus i popijamy go polską kawą Inką
Trzy języki
Na co dzień z moim mężem porozumiewamy się w trzech językach. Zazwyczaj używamy angielskiego, ale lubimy wtrącać słówka po polsku albo po arabsku. Kiedy się zdenerwuję, rozkładam ręce i mówię do męża „ja zalama” (czyli w luźnym tłumaczeniu „ej człowieku/ej facecie”). Z kolei mój mąż, szukając wieczorem swoich kapci, pyta mnie po polsku: „gdzie są moje ciapki?”. Na śniadanie jemy hummus i popijamy go kawą Inką. Gotuję zarówno polskie, jak i arabskie obiady, ale też włoskie, indyjskie, tajskie czy chińskie. A mój mąż słucha zespołu Maanam, tak samo jak i popularnej arabskiej muzyki.
Jak mi się żyje w wielokulturowej rodzinie? Dobrze mi się żyje. Od pierwszego dnia, kiedy tu przyjechałam, czułam się swoja. Na początku bardzo się tym stresowałam. Bałam się, że będę odstawać, jakbym była z kompletnie innej planety. Ale nie. Rodzina mojego męża szybko mnie zaakceptowała, zarówno ta bliższa, jak i dalsza. Nigdy nie dali mi odczuć, że tu nie pasuję, że jestem inna. Teraz, kiedy chodzimy na imprezy rodzinne, na przykład wesela, wszyscy razem tańczymy i świetnie się bawimy. Mam z nimi bardzo dobry kontakt. Cieszę się też, że mój mąż został zaakceptowany przez moją rodzinę i nie musi czuć się przy nich skrępowany. Kiedy wspólnie przyjeżdżamy do Polski zawsze odwiedzamy po kolei wszystkich członków mojej rodziny.
To, co słuszne
Jak to się stało, że przeszłam na islam? Wszystko zaczęło się od mojej pracy magisterskiej na temat kobiet w islamie. Jeden z jej rozdziałów dotyczył pozycji prawnej kobiet w tej religii. Podczas researchu i badań równolegle z Koranem czytałam Biblię. Zaczęłam widzieć pewne podobieństwa. Jednak coraz częściej dochodziłam do wniosku, że bardziej zgadzam się z islamską wykładnią wiary. Muzułmański system wartości był naprawdę bardzo podobny do tego, co sama uznawałam za słuszne.
Zawsze byłam osobą wierzącą, ale tak, jak większość konwertytów, miałam różne wątpliwości. Widziałam pewne nieścisłości w wierze chrześcijańskiej, np. w kwestiach dotyczących Trójcy Świętej. Historia Jezusa z perspektywy islamu miała dla mnie zdecydowanie więcej sensu. Powolnymi krokami doszłam w końcu do przekonania, że to jest to. Że oszukiwałabym samą siebie, gdybym nie podążyła tą ścieżką. I tak, dzień po obronie mojej pracy magisterskiej, wypowiedziałam szahadę. To był długi proces stopniowego odkrywania religii, w którą tak naprawdę od początku wierzyłam.
Kiedy przeszłam na islam, moi bliscy na początku bardzo się obawiali. Szczególnie moja mama. Podczas całego procesu dużo z nią rozmawiałam. Miałam wiele pytań odnośnie religii i aspektów wiary, nad którymi wspólnie się zastanawiałyśmy. Kiedy w końcu powiedziałam jej, że jestem muzułmanką, na początku była przerażona. Bała się, tak jak każdy w mojej rodzinie, że się zmienię. Że już nie będę taka sama, że może będę chciała się odciąć. To było dla nich coś niezrozumiałego, tak naprawdę nie wiedzieli do końca, na czym polega bycie muzułmanką.
Razem raźniej
Z perspektywy tych 9 lat widzę, że po prostu się przyzwyczaili. Pamiętam, że początkowo bardzo bałam się przy nich modlić. Wydawało mi się, że będą się czuć niekomfortowo. Ale teraz nikt nie ma już z tym problemu. Ostatnio kiedy mój bratanek zobaczył mnie podczas modlitwy, porównał mnie do mamy Jezusa. Cieszę się, że po latach to, jak się zachowuję i jak żyję, jest już dla nich zupełnie normalne.
Zanim przeniosłam się do Jordanii, jako muzułmanka w Polsce, spotykałam się z różnymi reakcjami. Niektóre z nich były bardzo niekomfortowe czy wręcz szokujące. Szczególnie utkwiły mi w pamięci dwie historie, które w dodatku wydarzyły się tego samego dnia.
Któregoś razu odwiedziła mnie moja koleżanka, również Polka i muzułmanka. Stwierdziłyśmy, że skoro już jesteśmy we dwie, to będzie nam raźniej założyć hidżab. Mieszkałam wtedy w Warszawie, była majówka, więc poszłyśmy do parku Saskiego. Pogoda była cudowna, a po alejkach kręciło się mnóstwo spacerowiczów. W pewnym momencie zatrzymała nas dwójka młodych ludzi. Chłopak i dziewczyna, mogli mieć dwadzieścia parę lat. Zaczęło się bardzo pozytywnie, dziewczyna zachwyciła się naszymi chustami, więc uśmiechnęłyśmy się i podziękowałyśmy za komplement. Ale zaraz po tym dziewczyna przeszła do ataku. Zaczęła wypytywać nas, co myślimy o tym, że prorok był z A’iszą, co my myślimy o innej kwestii. Była bardzo agresywna. Brzmiało to tak, jakby miała dokładnie przećwiczone te pytania i jakby specjalnie chciała nas przyprzeć do muru. Byłyśmy kompletnie zszokowane. Bo kto przy zdrowych zmysłach podchodzi do przypadkowej osoby i zadaje jej takie pytania?
Z perspektywy czasu myślę, że teraz po prostu bym odeszła. Wzruszyłabym ramionami i poszłabym w swoją stronę. Ale wtedy bardzo się tym przejęłam. Uświadomiłam sobie, że chodzenie w chuście w Polsce nie jest ani proste, ani przyjemne.
Bez podkładu
Na domiar złego tego samego dnia przydarzyła nam się druga taka sytuacja. Wracając ze spaceru, pod moim blokiem natknęłyśmy się na pięciu kiboli. Kiedy nas zauważyli, zaczęli krzyczeć w nasza stronę: „my nie chcemy tu islamu, terrorystów, muzułmanów!”. Kompletnie nie wiedziałam wtedy, co zrobić. Czy mam dalej iść w stronę domu, czy cofnąć się do metra? Byłyśmy na osiedlu, więc nie było tam policji, nie było też żadnej drogi ucieczki. To zdarzenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że mieszkanie w Polsce i noszenie chusty jest po prostu zbyt ryzykowne.
Zakrywać zaczęłam się dopiero Jordanii. Po kilku miesiącach, kiedy poczułam się już swobodnie. Dla mnie jest to ważne przede wszystkim dlatego, że to nakaz od Boga. Ale chusta oznacza też dla mnie zerwanie ze stereotypem, że kobieta musi być przede wszystkim piękna, że zawsze musi nosić ładne ciuchy i wyglądać perfekcyjnie. W ten sposób odrzucam społeczną presję nakładaną na kobiety w XXI wieku. Uczy się nas myśleć, że zawsze coś jest z nami nie tak. A to piegi, a to wory pod oczami – najmniejsza drobnostka staje się problemem. Przed założeniem chusty też chodziłam w makijażu, ale tak naprawdę robiłam to dlatego, że wstydziłam się swojej naturalnej twarzy. Hidżab pozwolił mi zaakceptować siebie taką, jaką jestem. Teraz, kiedy czasami się maluję, czuję, że odzwyczaiłam się od tego. Wolę swoją naturalną skórę, bez podkładu, który zostaje na palcach, kiedy dotknę twarzy. Cieszę się, że polubiłam i doceniłam siebie i swoje naturalne piękno.
Abaja, czyli elegancja
A jak to było z abają? W 2018 roku przez sześć miesięcy mieszkaliśmy w Arabii Saudyjskiej, bo mój mąż dostał w tym kraju pracę. Jadąc tam nie nosiłam abai, ubierałam się normalne w spodnie i spódnice. Jednak w tym czasie w Arabii Saudyjskiej kobiety musiały ubierać się w abaję. Zwłaszcza że mieszkaliśmy w Rijadzie, który jest dość konserwatywnym miastem. Tak naprawdę zostałam więc zmuszona do jej noszenia. A ja bardzo nie lubię być do czegoś zmuszona. Dlatego chodzenie w abai w Arabii Saudyjskiej było dla mnie męczarnią.
Niedługo potem mój mąż dostał przeniesienie w firmie i wróciliśmy do Jordanii. W końcu z ulgą mogłam zdjąć abaję. Ale po kilku dniach zorientowałam się, że kiedy nie odczuwam już tego nakazu, że muszę ją nosić, coraz bardziej postrzegam to po prostu jako coś, co mogę. Wtedy zaczęłam nosić abaję sama z siebie. Już nie jako przymus. Ale mój własny wybór.
Od tego czasu zawsze w niej chodzę. Podoba mi się ten styl. Nosząc ją, czuję się bardzo elegancko. W domu zazwyczaj chodzę w dresach. Ale jak już gdzieś wychodzę, nawet tylko do sklepu spożywczego, to wkładając abaję zawsze wyglądam bardzo efektownie. Mówię sobie: „kurczę, Aśka, ty to jednak potrafisz się ładnie ubrać!”.
Ciotka z Jordanii
W którymś momencie moja teściowa sprezentowała mi też moją pierwszą madragę, czyli tradycyjną, ręcznie haftowaną jordańską sukienkę. Zakochałam się w niej. Te stroje są naprawdę przepiękne. Noszę je jedynie na specjalne okazje, takie jak wesela czy zaręczyny, bo to jednak bardzo bogaty strój, wyszywany nićmi w wielu kolorach.
Pomysł na mój profil, na Ciotkę z Jordanii, pojawił się kilka miesięcy przed pandemią. W pewnym momencie Jordania stała się dosyć popularnym kierunkiem podróży w związku z połączeniem lotniczym, jakie uruchomił z Polski Ryanair. Chciałam pokazać Polkom i Polakom, jak wygląda życie w Jordanii od kuchni. Turyści i turystki często nie mają dostępu do wielu informacji o jordańskiej kulturze i okazuje się, że wielu z nich chciałoby się dowiedzieć, jak naprawdę wygląda życie w tak odmiennym kraju.
Drugi powód, dla którego założyłam swój profil, to chęć pokazania, że muzułmanie i muzułmanki nie gryzą. Jesteśmy normalni i żyjemy tak samo, jak inni. Może i modlimy się 5 razy dziennie i obchodzimy Ramadan, ale tak naprawdę mamy te same problemy i zmagamy się z tymi samymi przeciwnościami. Podobnie jak inni, musimy uprać, ugotować, mamy dzieci… Nasze życie nie różni się znacznie od wyznawców innych religii.
Dziewczyński gang
Od momentu, kiedy pojawiłam się na Instagramie, ludzie zadają mi mnóstwo pytań. Czasem wynikają one z ciekawości, niektóre osoby chcą się czegoś dowiedzieć i po prostu nie mają kogo zapytać. Ale jest też wiele pytań z nutką ironii. Często to osoby z Polski zadają mi pytania, które ewidentnie są prowokacją. Jedna z nich napisała: „czy to prawda, że ty, jako kobieta, masz mniejszą wartość niż krowa?”. Ktoś inny zapytał: „czy twój mąż zamyka cię w piwnicy, tak jak wszyscy źli muzułmanie?” albo: „czy twój mąż jest z tobą dla wizy?”. Obserwują mnie ludzie z całego świata, Jordańczycy i Jordanki, osoby z USA. Jednak większość z tych pytań pochodzi od Polek i Polaków.
W Jordanii spotykam wiele Polek. Poznałyśmy się właśnie na Instagramie. Cieszę się, że tak się stało, bo bardzo długo brakowało mi koleżanek, z którymi mogłabym mówić po polsku. Teraz mam swój gang dziewczyn, z którymi regularnie się spotykamy. Część z nich wyszła za Jordańczyków, jedna po prostu zakochała się w tym kraju i założyła własny biznes, inne przyjechały tu studiować. Zawsze, kiedy się umawiamy, jest to swojego rodzaju celebracja – możemy sobie swobodnie pogadać po polsku i nikt dookoła nas nie rozumie. To jest cudowne, że spotykamy się z dala od swojego kraju, ale tworzymy taką malutką polonijną społeczność.
Klub Paździerza
Razem z moimi obserwatorami i obserwatorkami tworzymy też Klub Paździerza. Wszystko zaczęło się od tego, że jedna z nich napisała mi: „słuchaj Ciotka, jest taka sprawa. Jest taka Laila Shukri, co ty na ten temat sądzisz?”. Na początku nie wiedziałam nawet, o kogo chodzi. Ale obejrzałam kilka wywiadów i nie mogłam uwierzyć własnym oczom, że ludzie łykają to jak pelikany. Zaczęłam czytać najpierw Lailę Shukri, potem przebrnęłam też przez szereg innych książek napisanych w tej samej konwencji. Okazało się, że jest ich mnóstwo, a ja byłam w szoku, że istnieje na nie takie popyt. Scenariusz zawsze jest taki sam – zły Arab i Polka w opresji. Tania sensacja, opatrzona standardową okładką ze zdjęciem kobiety z zakrytą twarzą i w pełnym makijażu. Do tego chwytliwy tytuł – ostatnio rzuciło mi się w oczy „Islamskie fatum”.
U Laili Shukri arabski mąż to zawsze albo przemocowiec, albo terrorysta. Nawet jeśli na początku stwarza pozory, że jest czuły i opiekuńczy, szybko okazuje się, że tak naprawdę jest kontrolującym brutalem, który planuje zamach, a swoją żonę najchętniej trzymałby w piwnicy. Kolejny schemat powtarzający się w jej książkach to motyw spotkań na temat muzułmańskiej religii, na które autorka rzekomo uczęszczała. Można byłoby się spodziewać, że będą one dotyczyć wykładni wiary, czy spraw dotyczących muzułmanów i muzułmanek, prawda? Ale nie. U niej to zawsze są wykłady o seksie. Czytelnik ma wrażenie, że najważniejsze w islamie jest to, jak zaspokoić mężczyznę.
Problem w tym, że media w Polsce uwielbiają taką literaturę. Zamiast mówić o książkach, które mają jakąś wartość, w polskich mediach promuje się… no właśnie, paździerze.
Stereotypy o Jordanii
Na ich podstawie ludzie tworzą sobie zupełnie zafałszowany obraz muzułmanów i muzułmanek. Dla kogoś, kto nie jest w żaden sposób związany ze światem arabskim, to będzie na tyle wstrząsające, że tylko utwierdzi go w uprzedzeniach. Bratowa mojej bratowej, która zaczytuje się takimi książkami, za każdym razem w rozmowach pyta o mnie – „jak tam Asia? Czy wszystko w porządku? Ten jej mąż to jest taki normalny? Ale na pewno?”.
Dlatego w Klubie Paździerza próbujemy walczyć z tymi stereotypami za pomocą śmiechu. Cytujemy najbardziej absurdalne fragmenty tych książek i pokazujemy, jak bardzo są przerysowane. Mam wrażenie, że to jest najepsze podejście. Nie chcę wciskać ludziom na siłę, że islam jest wspaniały i dobry dla każdego. Stwierdziłam, że wolę, kiedy inni pośmieją się z mojego tekstu i z Laili. Może wtedy potraktują te historie z przymrużeniem oka, bardziej jak romansidło czy thriller, a nie jak słowo objawione i prawdę na temat arabskiego świata.
Konfrontacje
Rozumiem, że tania sensacja się sprzedaje, bo pamiętam, jak sama miałam 18 lat i sięgnęłam po książkę, nomen omen o Jordanii, która miała tytuł „Spalona”. To była opowieść kobiety, która w czasach Transjordanii zbrukała rodzinny honor. Po tym, jak jej rodzina dowiedziała się, że weszła w relację z nieodpowiednim mężczyzną, jej wujek postanowił spalić ją żywcem. I rzeczywiście, takie rzeczy mogły mieć miejsce w czasach przed ustanowieniem państwa Jordańskiego, gdzieś między 1918 r. a latami 40. XX wieku. Wtedy przynależność do społeczności miała dużo większe znaczenie. Liczyła się nawet bardziej, niż przynależność do religii islamskiej. Najważniejszy był honor społeczności i honor rodziny. Natomiast teraz przypadki takich zabójstw są naprawdę sporadyczne. Niemniej nadal sprzedaje się je jako stereotyp o Jordanii.
Bardzo bym chciała, żeby Polki i Polacy nie bali się zadawać pytań, nawet jeśli te pytania będą zupełnie od czapy. Chciałabym, żeby skonfrontowali swoje poglądy i zrozumieli, że można żyć w kompletnie różny sposób. Nie ma jednego przepisu na życie. Każdy ma prawo żyć tak, jak chce. Naprawdę nie ma sensu kwestionować wyborów innych. To nie jest tak, że ktoś ma monopol na prawdę i czyjaś racja zawsze musi być na wierzchu. Uczmy się akceptować tę różnorodność. Niech każdy żyje tak, jak chce.
Weronika Szczurko – studentka kulturoznawstwa międzynarodowego na UJ. Autorka kolaży łączących elementy graficzne i tekstowe (IG @slowailustrowane). Asystentka redakcji Salam Lab.
***
Jako Salam Lab jesteśmy częścią wyjątkowego grantu i projektu edukacyjnego EMPATHY (Let’s Empower, Participate and Teach Each Other to Hype Empathy. Challenging discourse about Islam and Muslims in Poland), który zakłada kompleksowe i intersekcjonalne podejście do przeciwdziałania islamofobii w Polsce. Więcej na jego temat przeczytasz na naszej stronie salamlab pl/empathy – bezpośredni link znajdziesz w komentarzu pod tym postem.
Projekt jest dofinansowany przez Unię Europejską. Wyrażone poglądy i opinie są jednak wyłącznie poglądami autora_ki lub autorów i nie muszą odzwierciedlać tych zamieszczonych w przepisach Unii Europejskiej lub Komisji Europejskiej. Unia Europejska oraz organ udzielający wsparcia nie mogą ponosić za nie odpowiedzialności.