Z psa kanapowego w psa podwórkowego

Alona Lytvynenko


„Siedząc w schronie przeciwbombowym, zdałam sobie sprawę, że wszystkie rzeczy materialne straciły dla mnie wartość. Nie ma znaczenia, jaką masz pracę, jaki masz telefon, najważniejsze jest to, że ty i twoja rodzina żyjecie”. 35-letnia Alona Lytvynenko o swoim success story

Valeriia Buchak: Opowiedz o swoim życiu w Ukrainie.

Alona Lytvynenko: Razem z rodziną byliśmy szczęśliwi. Córka rozpoczęła naukę w technikum medycznym w Chersoniu. Ja pracowałam w obwodzie chersońskim jako administratorka w banku. W wolnym czasie podróżowaliśmy po Ukrainie, dwa razy w roku jeździliśmy do Truskawca na wakacje, lubiliśmy też latać do Egiptu i Turcji. 

Miałam swojego ukochanego psa rasy Jack Russell, który niestety został tam, w okupowanej Ukrainie. Z pięknego psa kanapowego zmienił się w psa podwórkowego – dziś siedzi na podwórku u mojej babci. My przeszliśmy podobną przemianę: wiedliśmy wygodne życie, a w Polsce – walczyliśmy o godny byt.

W Ukrainie uwielbiałam uprawiać sport. Chodziłam na siłownię. Miałam dużo przyjaciółek. Wychodziłyśmy na miasto, jeździliśmy na wakacje i chodziliśmy do łaźni w każdy piątek z dziewczynami. To była dla nas tradycja, takie zwyczajne rzeczy, a jednocześnie wyjątkowe. 

Kontynuujesz te tradycje w Krakowie? 

Niestety nie udaje się. Moja sytuacja jest tutaj inna, muszę dużo pracować. Aby utrzymywać rodzinę, kręcę się jak w kółku. Chcę powrócić do tego zwykłego trybu życia. Bez napięć, z czasem na sprawianie sobie w przyjemności. Mam nadzieję, że przyjdzie na to czas. 

W poszukiwaniu bezpieczeństwa

Dlaczego wyjechaliście z Ukrainy? 

Mieszkaliśmy w Chersoniu. Byliśmy pod okupacją przez pięć miesięcy. Od początku wojny siedziałyśmy w większości w schronie. Mieliśmy nadzieję, że zostaniemy wyzwoleni. Ale sytuacja zaczęła się pogarszać. Baliśmy się o nasze życie. Na szczęście moja córka pojechała do Odessy z ojcem jeszcze w kwietniu, później, gdy byliśmy już w Polsce, przyjechała do nas. My opuściliśmy miasto w lipcu.

Kiedy wyjeżdżaliśmy, trzymali nas sześć godzin na granicy z Rosją. To jedyna droga z okupowanych terenów Ukrainy. Sprawdzili wszystkie kontakty mojego męża, wypytywali gdzie pracował. Ma wiele tatuaży i to wzbudziło niepokój służb. Zapytali też, dlaczego wyjeżdżamy i powiedzieli, że wkrótce nas wypuszczą.

Jechaliśmy przez cztery dni, przez Krym, Rosję, a następnie do Unii Europejskiej. Kiedy przejeżdżaliśmy przez Rosję, nie chcieli nas nawet przyjąć do hotelu. Gdy zobaczyli, że jesteśmy z Ukrainy, mówili że nie ma miejsca albo po prostu nas nie przyjmą.

Dlaczego Polska? 

Mieliśmy nadzieję, że to się szybko skończy, więc wybraliśmy kraj najbliżej domu. Mamy tu również przyjaciół, więc zatrzymaliśmy się u nich na jakiś czas. Po kilkudniowym odpoczynku zaczęliśmy myśleć, co robimy dalej. Znajomi poradzili nam, abyśmy udali się do Punktu Pomocy Salam Lab, przy ul. Radziwiłłowskiej 3, gdzie wcześniej sami otrzymali pomoc.

Wolontariuszka z R3 zadzwoniła w ciągu kilku godzin i powiedziała nam, że mogą zaoferować nam mieszkanie na miesiąc w Krakowie dzięki współpracy z  Airbnb.org. Tegoego samego dnia byliśmy już w naszym tymczasowym mieszkaniu.

Mój mąż i ja znaleźliśmy pracę kilka dni później. Niestety miesiąca zabrakło, aby zarobić wystarczająco dużo pieniędzy na wynajęcie mieszkania. Po raz kolejny zgłosiliśmy się po pomoc na Radziwiłłowską 3. Mieliśmy szczęście, i skorzystaliśmy z programu pomocy mieszkaniowej od Fundacji Biedronka i przeprowadziliśmy się do nowego mieszkania. Dziś cieszymy się, że jesteśmy w stanie wynająć mieszkanie samodzielnie. 

Żyję tu i teraz

A co dalej? 

Jestem w trakcie szukania pracy. Mam duże doświadczenie i jestem pewna, że znajdę dobrą ofertę. Oczywiście, kiedy rok temu zaczynaliśmy życie od zera, rozumieliśmy, że nie ma wielkiego znaczenia, co robiliśmy w Ukrainie. Nie brakuje mi wiary w siebie, rozwijam się. Żyję tu i teraz. Z doświadczenia już wiem, że warto czerpać z każdej chwili swojego życia. 

Siedząc w schronie przeciwbombowym, zdałam sobie sprawę, że wszystkie rzeczy materialne tak bardzo straciły dla mnie wartości. Nie ma znaczenia, jaką masz pracę, jaki masz telefon, najważniejsze jest to, że ty i twoja rodzina żyjecie i macie się dobrze.

Jeśli poruszyła Cię historia Alony, pomóż nam działać dalej. Wesprzyj rodziny uchodźcze, które układają sobie życie w Krakowie na siepomaga.pl.

Mamy plany podróżowania po całym świecie. Marzymy o Ameryce. Ale przede wszystkim marzę o tym, żeby wsiąść do samochodu i pojechać popływać w Dnieprze albo do Odesy nad morze. Nie chcę niczego innego. Kupiliśmy przed wojną stary domek na wsi i po przyjeździe chcemy go przekształcić w dom naszych marzeń. Zrobimy też wszystko, co w naszej mocy, by odbudować kraj.

Bez względu na to, jak dobrze jest być w innym kraju, zawsze chce się wrócić do domu. Kiedy jedziemy samochodem i zaczyna grać ukraińska muzyka, łzy same cisną się do oczu.

Valeriia Buchak – Polko-Ukrainka, członkini redakcji Salam Lab, współprowadzi media SPA – Społecznej Przestrzeni Aktywnej.



Najnowsze publikacje