Co naprawdę wydarzyło się na bagnach Siemianówki w pierwszy dzień świąt prawosławnego Bożego Narodzenia?
Od sierpnia zeszłego roku Paulina Bownik, lekarka, pomaga w przygranicznych lasach osobom uchodźczym, które znalazły się tam, bo próbowały przedostać się z Białorusi do Unii Europejskiej. Migranci i migrantki spotykają się z nieludzkim traktowaniem ze strony białoruskich pograniczników: są bici, okradani, szczuci psami. Polska Straż Graniczna stosuje wobec nich nielegalne pushbacki i nie zapewnia podstawowej ochrony. Uchodźcy i uchodźczynie mają ogromne trudności, by rozpocząć w Polsce procedurę azylową. Zdarza się, że pozostają w lasach wiele miesięcy. Paulina Bownik zakłada im kroplówki, opatruje rany, udziela niezbędnej pomocy.
Wysepka
Na podlaskich bagnach jest pewne drzewo, które rośnie na małej wyspie. Na tej wyspie rozegrał się dramat trojga ludzi.
Afgańscy uchodźcy znajdują się na wysepce, są otoczeni lodowatą wodą. To fakt, nie przenośnia: w brudnej, sięgającej kolan cieczy wokół skrawka ziemi pochylonej pod kątem 45 stopni do ziemi pływają kawały lodu. Od kilku godzin towarzyszy im dwóch wolontariuszy, Z. i J. z KIK-u, Klubu Inteligencji Katolickiej. Szliśmy do nich od drogi do tzw. pinezki około godziny, chociaż to tylko 800 metrów. Teren jest koszmarny, Z. i J. są wykończeni, przemoczeni, wystraszeni. Niepokoi ich zwłaszcza stan mężczyzny prawie bez kontaktu.
Młody Afgańczyk leży na ziemi, nie dygocze – zły znak. Jego kuzyn mówi po angielsku, ale jest w stanie histerii. Płacze, opowiada o biciu przez Białorusinów, o szczuciu psami, błaga: „no Belarus, no Belarus”. Oddaję mu swoją kurtkę i czapkę (i tak czuję się zgrzana po przeprawie przez bagna). Usiłuję wyciągnąć od niego informacje. Mówi, że grupa błąka się po lasach od 3 dni, piła wodę z bagien, od dawna nie ma jedzenia ani picia.
Mężczyzna choruje na nadczynność tarczycy, nie ma swoich leków. Temperatura na błonie bębenkowej wynosi 34,3 stopnia, uchodźca ma suche popękane wargi, język wyschnięty na wiór, tętno około 160-170/minutę, HBG 16,5 g/dl, glikemia 71 mg%. Tyle jestem w stanie stwierdzić – nie mogę rozebrać człowieka do badania, bo nie ma na to miejsca. Mężczyzna ciągle ześlizguje się do wody, a wolontariusz go z niej wyciąga. I tak kilka tysięcy razy w trakcie naszego „medialnego show”. Próbujemy go poić małymi łykami, ale wymiotuje śliną. Typowe przy skrajnym odwodnieniu.
Czy wzywać karetkę?
Zakładam motylka na dłoni (brak dostępu do żył zgięcia łokciowego) i podaję 500 ml ciepłej glukozy oraz lek przeciwwymiotny. Rozłożenie sprzętu na naszej wysepce, założenie wkłucia i podanie leków w taki sposób, żeby nie wyrwać mężczyźnie kroplówki okazuje się pioruńsko trudne i zajmuje co najmniej 1,5 h. Kroplówka kapie, mężczyzna na mnie dosłownie leży – zresztą nie ma innej możliwości w takim miejscu. Ma zaburzenia świadomości. Wykonuje gwałtowne ruchy, obija sobie głowę o ziemię i korzenie drzewa. Próbuję ją podtrzymywać i owijam go folią NRC, ale drze ją na kawałki. Najbardziej jednak skupiam się na tym, żeby mocno trzymać go za kurtkę, aby nie wpadł znowu do lodowatej wody. Po podaniu leków stan mężczyzny się nieco poprawia – mamy z nim kontakt, po angielsku mówi, że potrzebuje oddać mocz. Nie jest jednak w stanie wstać. Wolontariusze z trudem przekładają go na bok i pomagają mu załatwić się pod siebie.
Podejmujemy wspólną decyzję o wezwaniu karetki. Komuś, kto nigdy nie był na podlaskich bagnach, może się to wydawać oczywiste, ale uwierzcie mi, że to jedna z najtrudniejszych dywagacji pomagaczy. Pierwsi uchodźcy, którzy trafili do mojego szpitala, poszli potem za drut, tak jak wielu innych przed nimi, i wielu po nich.
Dyspozytor pogotowia zawiadamia Straż Graniczną, a my nigdy nie wiemy, co Straż Graniczna zrobi. Pozwoli zabrać ludzi do szpitala czy wypchnie na Białoruś przez bramkę dla zwierząt? A może wywiezie do lasu prosto z izby przyjęć, kiedy osoby będą już w stanie same ogarnąć potrzeby fizjologiczne?
Tak czy inaczej, nie ma wyjścia. Mężczyźni sami z lasu nie wyjdą, z naszą pomocą też nie, a jeśli tu zostaną, umrą z wychłodzenia.
Leśni pacjenci
Kiedy Pacjent 1 się poprawia, Pacjent 2 – pogarsza. Zbadałam go pobieżnie do triażu, zanim zajęłam się Pacjentem 1 – zgłaszał wychłodzenie i ból nogi, jego temperatura wynosiła 35,08 stopnia. Dla uchodźcy na podlaskich bagnach to tak, jak dla człowieka pod dachem 36,6. Teraz leży bez ruchu, przestaje odpowiadać na pytania, temperatura wynosi 33,8 – spadek o 1,2 stopnia w ciągu godziny. Konstatujemy z przerażeniem, że człowiek ześlizgnął się do lodowatej wody i był w niej po kolana zanurzony, a my tego nie zauważyliśmy. Byliśmy zajęci Pacjentem 1. Pośpiesznie zakładam wkłucie i podłączam ciepły płyn. Niestety temperatura otoczenia spada, dren od kroplówki zamarza, kroplówka przestaje kapać. Z. chucha na „jeziorko”, ogrzewa dłońmi, pilnuje infuzji.
Mija kolejna godzina, potem następna. Znajduje nas bez trudu dziennikarz stacji XYZ. Jest sam, ma tylko kamerę na podczerwień. Za to służby nie są w stanie nas odnaleźć. Nie wiem, ile razy dzwonimy pod 112 i do straży pożarnej, podając nasze koordynaty i domagając się pomocy – może 5, może 10. W pewnym momencie zaczynam krzyczeć na dyspozytora, kiedy każe mi „zabezpieczyć pacjentów”. Z bezsilności i zmęczenia. Ci ludzie zginą na bagnach, jeśli tu zostaną, a my zaczynamy opadać z sił.
Jeśli w taki sposób Straż Graniczna szuka ludzi, to rozumiem, jak to się dzieje, że dziesiątki tysięcy uchodźców dostają się na Zachód przez Polskę.
Czy ktoś w mundurze pomoże?
Konsultujemy się zdalnie z wolontariuszką, która kilka razy zawiadamiała Straż Graniczną (SG) o uchodźcach w lesie, kiedy ci chcieli prosić o azyl w Polsce. Tłumaczy nam, że to tak nie działa, służby nas nie znajdą. SG mniej orientuje się w terenie niż my, wielu funkcjonariuszy nie potrafi korzystać z Google Maps, które doprowadziły nas i dziennikarza na miejsce. Jeśli chcemy, żeby ktokolwiek w mundurze nam pomógł, musimy sami sobie ktosia przyprowadzić.
W końcu podejmujemy decyzję, żeby się rozdzielić. Nie jesteśmy nią zachwyceni. Jest nas czworo, tylko jedna osoba może ruszyć przez las i przyprowadzić służby, reszta musi zabezpieczyć osoby uchodźcze na bagnach. W podlaskich lasach staramy się nigdy nie rozdzielać. Puszcza potrafi zabijać, zwłaszcza osoby samotne.
Wolontariusz rusza, media filmują, ja idę do trzeciego uchodźcy. Jego stan również się pogorszył. Już nie krzyczy i nie płacze, tylko leży oparty o drzewo, owinięty moją kurtką. I wtedy, po prawie trzech godzinach oczekiwania, widzimy w oddali światła. Wolontariusze prowadzą strażaków i dwóch funkcjonariuszy Straży Granicznej.
To się nazywa ogrzewacze, panowie
Szybko mówię wywiad medyczny i pięciokrotnie powtarzam strażakom, jakie leki podałam. „Ciepłe płyny? Tutaj? Jak?”. To się nazywa ogrzewacze, panowie. Są chyba oszołomieni sytuacją: nas sześcioro na wysepce pośrodku bagien to niecodzienny widok. Są jednak mili, pytają mnie, jak się czuję, czy wszystko ze mną w porządku. Oprócz jednego: funkcjonariusz napastliwie dopytuje, czy stan uchodźców pozwala na transport, mówi, że to ja biorę odpowiedzialność za nich w trakcie ewakuacji, każe mi zdecydować, ilu z naszej trójki wynieść na deskach ratowniczych, bo są tylko dwie. Kiedy się waham, krzyczy na mnie „no już, Paulina!! Nie ma czasu, szybka decyzja!”. Gryzę się w język, że czekałam na nich prawie trzy godziny, a to dopiero strata czasu, i kładę na deski Pacjentów 1 i 2. Trzeci na moich oczach jako jedyny był w stanie samodzielnie chodzić. Ale to było kilka godzin i stopni temu.
Raz, dwa, trzy. Wspólnie ze strażakami przenosimy mężczyzn na deski i stabilizujemy pasami. Deska Pacjenta 1 jest bez pasa do zabezpieczenia głowy. To bardzo niebezpieczne na tym grząskim terenie. Przywiązuję mu głowę do deski bandażem elastycznym.
Ruszamy. Na początku strażacy dwa razy upuszczają nosze. Nie dziwię się temu. Teren jest koszmarny. Co chwila przystajemy, żeby mogli odpocząć. W pewnym momencie kładą deskę na pniu drzewa. Pacjent 1 razem z deską zsuwa się z pnia, prawie spada do rzeki. Ostrzegawczy krzyk wolontariuszy ratuje mężczyznę przed kąpielą w bagnie.
Woda, błoto, wykroty. Najgorszy moment: przejście bagna, w którym woda sięgała mi do pasa. Otyły ze Straży Granicznej utyka, trzeba go wyciągać. Jeden ze strażaków traci but, idzie dalej w skarpetach.
Znów czekanie
W końcu dochodzimy do pola. Widzimy już światła karetki pogotowia i Ochotniczej Straży Pożarnej (OSP), są 750 metrów od nas. Pytam, czy jest szansa na śmigłowiec LPR. Niestety nie. Dowódca OSP podejmuje decyzję, że czekamy. Strażacy są zmęczeni, twierdzą, że dalej nie pójdą, ktoś musi ich zmienić przy deskach. Czekamy na kolejny zastęp OSP.
Badam temperaturę Pacjenta 2. Podniosła się, znów wynosi ponad 35 stopni. Niemiły funkcjonariusz mówi do mnie, żebym oznaczyła tętno i ciśnienie. Pytam, jak to sobie wyobraża, skoro mężczyźni są zawinięci w folię NRC, przypięci pasami do deski, jesteśmy na polu, gdzie hula wiatr, a odczuwalna temperatura wynosi -12.
Mija 10 minut, 20, 30, 40. W końcu mówię do dowódcy, że tak być nie może, uchodźcy znów się wychłodzą, musimy iść. Ruszamy. Na ostatnich 200 metrach strażaków zmieniają koledzy. To się nazywa refleks.
Odcinek terenu od pinezki do wsi Babia Góra, gdzie stały karetki i wozy strażackie, ma długość w linii prostej około kilometra. Ewakuacja uchodźców zajęła prawie trzy godziny.
Osoby trafiają do karetek, ratownik informuje mnie, że jadą do szpitala w Hajnówce, a ja zaczynam dygotać. Dopiero teraz czuję, że nie mam czapki ani kurtki, tylko za duży komin na głowie. Adrenalina opada, cała się trzęsę. Próbuję powiedzieć lekarzowi z karetki wywiad medyczny, ale nie chce mnie słuchać, zatrzaskuje drzwi przed nosem. Widzę swoje odbicie w szybie i świetle kogutów. Wyglądam, jak siedem nieszczęść, trzęsąca się jak osika i zabłocona od stóp do głów, człowieka nie przypominam. Na miejscu tego lekarza chyba sama siebie bym nie wysłuchała.
Pytam SG, czy możemy już iść. Strażnik mówi, że owszem, musi tylko spisać nasze dowody.
A na to media
Następnego dnia budzę się, biorę do ręki telefon i widzę takie rzeczy w mediach:
„Trudna i niepotrzebnie przedłużana akcja ratownicza. W miniony weekend przeprowadzono akcję ratowniczą w okolicach Zalewu Siemianówka. W terenie bagiennym, trudno dostępnym utknęło trzech obywateli Afganistanu. Wszystko skończyło się dobrze, ale akcja przeprowadzona byłaby szybciej, gdyby osoby powiadamiające o zdarzeniu chciały współpracować ze Strażą Graniczną”.
„Straż Graniczna oskarża aktywistów po akcji poszukiwawczej”.
„Podlascy strażacy ewakuowali z bagnistego terenu w okolicach miejscowości Pasieki troje migrantów, którzy nielegalnie przekroczyli polsko-białoruską granicę. Straż Graniczna oskarża aktywistów i stację telewizyjną o utrudnianie poszukiwań i ewakuacji poszkodowanych”.
„Medialne show na bagnach. Gdy służby dotarły do imigrantów, byli już przy nich dziennikarze i duża grupa aktywistów. O skandalicznym zachowaniu aktywistów wspieranych przez jedną ze stacji telewizyjnych informuje Straż Graniczna. Działacze nie chcieli podać dokładnej lokalizacji nielegalnych imigrantów. W tym czasie funkcjonariusze wraz ze strażakami prowadzili trudną akcję poszukiwawczą na bagnach”.
Nieprawdy
Już opisałam, co jest prawdą. A co nią nie jest?
- Nie utrudnialiśmy akcji ratowniczej, nie przedłużaliśmy jej, nie sabotowaliśmy w żaden sposób. Myśmy ją zainicjowali, a następnie wielokrotnie żądali, co jest udokumentowane dzięki dziennikarzowi XYZ.
- Nie odmówiliśmy podania koordynatów. Dwukrotnie je dyktowano. Rzeczniczka SG stwierdziła, że owszem, powiedzieliśmy, że uchodźcy są, ale nie powiedzieliśmy, gdzie. To po co ją o tym informować, dla krotochwili?
- Koordynaty, które podaliśmy były właściwe, nie jest prawdą informacja o 2 kilometrach różnicy. Ta sama pinezka doprowadziła do uchodźców 3 grupy wolontariuszy i jednego dziennikarza stacji XYZ. Ja sama słabo orientuję się w terenie, ale Google Maps użyć potrafię.
- Kiedy chcę zrobić na kimś wrażenie, idę do fryzjera, wkładam sukienkę i się maluję. Nie przeprawiam się przez bagna i nie spędzam tam wielu godzin, bezskutecznie domagając się pomocy. Nikt z wolontariuszy nie poświęca własnego czasu i nie ryzykuje hipotermii czy utonięcia w błocie dla zrobienia „show”. Są na to o wiele przyjemniejsze sposoby.
- Absolutnie nie jest prawdą tytuł jednego z artykułów: „Straż Graniczna ratuje uchodźców na bagnach, aktywiści odmawiają pomocy”. Jedyne, co zrobili funkcjonariusze SG, to że jeden z nich pomógł drobnej wolontariuszce wyprowadzić Pacjenta 3. Jeśli to jest ratowanie, to ok, ratowali, natomiast nikt z aktywistów pomocy nie odmówił.
Apel
Zwracam się do dziennikarzy i redakcji (Interia, iSokolka, Kurier Poranny i innych), którzy powielili kłamstwa zawarte w pierwszych czterech punktach. Pisanie nieprawdy jest czasami karalne, ale przede wszystkim z punktu widzenia dziennikarskiej rzetelności – nieetyczne. Poza tym, przedstawiliście tylko i wyłącznie punkt widzenia SG, pomimo tego że mówiłam w ogólnokrajowej telewizji, że dysponuję dowodami na inną wersję wydarzeń. To również jest nieetyczne.
Nigdy dotąd tego nie robiłam, ale mam prośbę do wszystkich moich znajomych i przyjaciół, tych o dużych i małych zasięgach. Udostępniajcie, szerujcie, lajkujcie, komentujcie. Mamy szansę udowodnić po raz kolejny, że Straż Graniczna kłamie, w ogromnie ważnych (np. pushbacki ciężarnych i dzieci), ale i mniej istotnych sprawach (oczernianie aktywistów).
Tak więc trzech mężczyzn z Afganistanu żyje, my też żyjemy, a Straż Graniczna, będąc niezbyt rozgarniętą, podłożyła się pięknie.
Serdecznie za to dziękuję obu rzeczniczkom, Annie Michalskiej i Katarzynie Zdanowicz.
Dziękuję tym, którzy dotrwali do końca.
Salam.
Paulina Bownik
Lekarka z Grupy Granica, świadcząca pomoc medyczną uchodźcom w lasach na granicy polsko-białoruskiej; w maju br. uhonorowana Nagrodą im. Doktora Marka Edelmana „za ratowanie człowieczeństwa”.