Przejdź do treści

Irańczycy i Iranki muszą radzić sobie sami


To nie jest wojna między dobrem a złem. Tak jak Iran jest religijną dyktaturą, która zniewala własne społeczeństwo, tak Izrael prowadzi brutalną politykę zagraniczną, w której przemoc wobec sąsiadów stanowi narzędzie utrzymania władzy. Wypowiadając wojnę premier Binjamin Netanjahu przede wszystkim próbuje odwrócić uwagę opinii publicznej od tego, co dzieje się w Strefie Gazy

W piątek 13 czerwca Izrael przeprowadził największy atak na Iran od czasu wojny iracko-irańskiej. W ramach operacji „Wschodzący Lew” izraelskie lotnictwo zbombardowało cele wojskowe i nuklearne, m.in. w Natanz i Teheranie, a także prywatne domy wysokich rangą oficerów i naukowców związanych z irańskim programem jądrowym. Na odpowiedź Iranu nie trzeba było długo czekać. Już tego samego wieczoru Teheran wystrzelił dziesiątki dronów i rakiet, z których większość została przechwycona, zanim zbliżyła się do izraelskiego terytorium. Mimo to jeden z pocisków balistycznych przedarł się przez „Żelazną Kopułę” i uderzył w Tel Awiw – zginęła jedna kobieta, a kilkadziesiąt osób zostało rannych.

Prezydent USA Donald Trump, mimo wcześniejszych apeli o powściągliwość, poparł izraelski atak i postawił Iranowi ultimatum. Teheran je odrzucił, zapowiadając, że era wyrozumiałości się skończyła.

Głosy Irańczyków

Dziś praktycznie każde duże miasto w Iranie znajduje się pod groźbą bombardowania, jednak najcięższa sytuacja panuje w Teheranie i jego okolicach. Izrael systematycznie namierza i „usuwa” irańskich wojskowych oraz polityków, uderzając w ich prywatne domy. Choć mało kto opłakuje śmierć ludzi takich jak generał Hosejn Salami, to w tych atakach zginęło już wielu cywilów. Około połowa dotychczasowych ofiar — przy trzycyfrowej liczbie zabitych i ponad tysiącu rannych (liczba wciąż rośnie) — to kobiety i dzieci.

W Teheranie trwa chaotyczna ewakuacja. To 17-milionowe miasto nawet w czasach pokoju tonie w korkach — teraz jego główne arterie są niemal nieprzejezdne. Transport publiczny przestał działać. Autobusy nie kursują. Ludzie próbują uciekać na własną rękę. Brakuje też paliwa. Nawet ci, których stać na samochód, nie są w stanie go zatankować. Paradoksalnie — w kraju, który należy do największych eksporterów ropy na świecie.

„Czy ktoś ma miejsce w aucie? Czy mogę zabrać ze sobą kota? Moja dziewczyna została w Teheranie — ratujcie ją, proszę” — to tylko niektóre z wiadomości, jakie dostaję od znajomych, którzy usiłują wydostać się z pogrążonego w wojnie miasta. Cywile uciekają głównie na północ — w górskie rejony Gilanu, Mazandaranu i nad Morze Kaspijskie. Panuje chaos. Moi przyjaciele piszą o pustych piekarniach. W Iranie chleb był subsydiowany przez państwo, teraz krążą obawy, że może go zacząć brakować.

Niestety, irański reżim nie troszczy się o swoich obywateli. Brakuje schronów, nie działa żadna realna polityka kryzysowa, która mogłaby zapewnić bezpieczeństwo dziesiątkom tysięcy uchodźców wewnętrznych. Irańczycy i Iranki, jak zawsze, muszą radzić sobie sami. To tym bardziej gorzkie, że mówimy o państwie, które od dekad inwestuje miliardy w „ruch oporu” — wspierając szyickie milicje w Iraku, Syrii i Libanie.

W Iranie mówi się: „polityka nie ma ojca ani matki”. To przysłowie, jak mało które oddaje brutalną rzeczywistość — polityka w tym regionie jest często bezwzględna, nieludzka i pozbawiona skrupułów.

Prawdziwy cel Izraela

Oficjalnym celem Tel Awiwu jest powstrzymanie Iranu przed zdobyciem broni jądrowej. Mosad od ponad dwóch dekad utrzymuje, że nie można ufać zapewnieniom Teheranu ani opiniom ekspertów z Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej. 

Rozmowy o irańskim potencjale nuklearnym przypominają filozoficzne dywagacje o kocie Schrödingera: broń niby jest, ale nikt (poza Mosadem) jej nie widział. Tymczasem izraelski arsenał jądrowy jest jak najbardziej realny – szacunkowo porównywalny z tym, jaki posiadają Francja czy Wielka Brytania. Mimo to Izrael nigdy oficjalnie nie potwierdził posiadania broni atomowej. Owszem, z jednej strony trudno bezkrytycznie wierzyć w pokojowe intencje reżimu ajatollahów. Ale z drugiej – czy naprawdę dziwi, że chcą posiadać własny środek odstraszania, skoro ich przeciwnicy już go mają?

Wiele wskazuje na to, że celem operacji było storpedowanie rozmów dyplomatycznych pomiędzy Teheranem a Waszyngtonem. Ostatnia runda odbywała się w Omanie – formalnie neutralnym, choć znajdującym się w zasięgu amerykańskich lotniskowców. Trudno jednak mówić o przełomie. Od 2018 roku – czyli od jednostronnego wycofania się USA z porozumienia nuklearnego – rozmowy de facto utknęły w martwym punkcie. Izraelowi zależy też na destabilizacji swojego głównego wroga, a najpewniej na dokonaniu przewrotu i zmianie władzy na bardziej przychylną polityce Netanjahu.

Relacje między Iranem a Izraelem są napięte od lat, ale złe jak nigdy dotąd

Historia relacji  Iranu i społeczności żydowskiej sięga starożytności. W 539 r. p.n.e. perski król Cyrus Wielki uwolnił Żydów z niewoli babilońskiej — wydarzenie to do dziś wspominane jest z szacunkiem w obu tradycjach. Choć trudno w to uwierzyć, Iran nadal jest domem dla drugiej największej społeczności żydowskiej w Azji Południowo-Zachodniej. Synagogi działają, a mniejszość żydowska ma zagwarantowane jedno miejsce w parlamencie. Oczywiście, sytuacja tej społeczności w ramach szyickiej teokracji nie jest łatwa — ale nie jest to też pełna opresja, jaką często przedstawiają tzw. zachodnie media.

Po rewolucji islamskiej w 1979 roku i obaleniu prozachodniej monarchii, nowo powstała Islamska Republika postawiła sobie za cel „eksport rewolucji” i „wyzwolenie Jerozolimy” spod panowania „syjonistycznego reżimu”. Iran związał się wtedy z licznymi sojusznikami — zarówno szyickimi (Hezbollah, Huti, Syria, Irak), jak i sunnickimi (palestyński Hamas). To uczyniło z Iranu „państwo zbójeckie” w oczach Zachodu i regionu.

Gdy Izrael „prewencyjnie” atakuje kolejne państwo, warto zadać pytanie: kto tak naprawdę zagraża pokojowi w regionie? To nie pierwszy taki przypadek, ale poprzednie kończyły się dość szybko i nie miały tak poważnych skutków. Wzajemne ataki, demonstracje siły, groźby i porównania typu „kto ma lepsze rakiety” stały się normą w tej specyficznej „dyplomacji”. Mimo zapewnień obu stron, że ich celem są wyłącznie obiekty wojskowe, to cywile stają się regularnie ofiarami starć. 

Byłem w Iranie rok temu, właśnie w trakcie jednej z takich wymian ognia. Uderzyła mnie wtedy odporność społeczeństwa na złe wiadomości. Z zewnątrz wyglądało to, jakby nic się nie działo — bomby spadają, a życie toczy się dalej. Ludzie chodzili do pracy, sklepy były otwarte, dzieci bawiły się na ulicach.

Przyszłość

Pamiętajmy, że Iran i Izrael dzieli nie tylko bariera propagandowa, ale również ok. 2 tysiące kilometrów i dwa inne państwa. Ofensywa lądowa ze strony Izraela (czy dokładniej: Izraela i USA razem) wydaje się mało prawdopodobna. Iran to ogromny, górzysty kraj, który prowadzi zróżnicowaną i nie tak osamotnioną politykę regionalną. Wbrew popularnemu mitowi, Iran nie jest całkowicie otoczony przez amerykańskie bazy wojskowe. Utrzymuje relatywnie dobre stosunki z Turcją (członkiem NATO), Armenią, Irakiem i Pakistanem. Trudno go więc „odciąć” tak, jak dzieje się to w przypadku Gazy.

Choć izraelski atak był dotkliwy i osłabił zdolności obronne Iranu, pełnoskalowa inwazja byłaby ogromnym ryzykiem — również dla USA. Przede wszystkim dlatego, że konsekwencje poniosłaby ludność cywilna, która w większości nie popiera reżimu ajatollahów.

Wypowiadając wojnę — czy też „specjalną operację” (brzmi znajomo…) — premier Binjamin Netanjahu przede wszystkim próbuje odwrócić uwagę opinii publicznej od tego, co dzieje się w Strefie Gazy. W enklawie wciąż trwają bombardowania, a izraelski rząd — korzystając z zaostrzenia sytuacji — może próbować przedłużyć działania wojenne. Palestyńczycy i Palestynki cierpią głód. Izrael ogranicza dostęp do pomocy humanitarnej, a ta, którą dopuszcza, jest dalece niewystarczająca. Co gorsza, według relacji niezależnych źródeł, izraelscy żołnierze otwierają ogień do cywilów stojących w kolejkach po jedzenie. Jak donosi OKO.press, ostatnio wystrzelono pocisk w tłum ludzi czekających na pomoc. Zginęło 59 osób.

Maciej Augustyn – kulturoznawca i student iranistyki. Miłośnik autostopu i wszystkiego, co na wschód od Polski. Wolontariusz i powsinoga z potrzeby serca.

#



Najnowsze publikacje