Smak obozu. Jedzenie w Morii i Mavrovouni

Catherine Lenoble (Cathsign) via Wikimedia Commons (CC BY-SA 4.0)


Czy godny posiłek to prawo człowieka? Zarządzający w obozach dla osób uchodźczych zdają się tak nie myśleć. Co mówi o nas to, jak traktujemy ludzi najbardziej potrzebujących pomocy?

Cihan nadal pamięta, jak wyobrażała sobie przyjazd do Europy. Kiedy w jej ojczyźnie wybuchła wojna i zrobiło się zbyt niebezpiecznie, poczuła, że musi uciekać i razem z rodziną postanowiła opuścić swój dom. Zdecydowali się na podróż przede wszystkim ze względu na dzieci.

Syn Cihan, Arif, był wdowcem i miał małego synka Faisala. Kadeem, ich siostrzeniec, po tym jak porzucili go rodzice, w zasadzie stał się sierotą. Więc teraz ona, Cihan, mimo że miała już 76 lat, stała się dla nich matką i opiekunką. Dla nich, dla swojego syna i dla swojej 95-letniej matki Bushry. 

Trudna podróż

Najpierw wyjechali do pobliskiej Turcji. Wydawało im się, że w tym kraju o zbliżonej kulturze zostaną zaakceptowani, a może nawet mile widziani. Ale rzeczywistość okazała się inna. Zamiast ciepłego przyjęcia, spotkali się z agresją i rasizmem, byli dyskryminowani i traktowani jak obcy. Ciężko to znosili, szczególnie dwójka małych dzieci. Jaka przyszłość mogła ich czekać w tym kraju?

Postanowili opuścić Turcję i wyruszyli w najbardziej niebezpieczną i przerażającą podróż swojego życia: do Europy. Tak naprawdę nie wiedzieli, czego się spodziewać. Ich wyobrażenia o Europie były kształtowane przez media i popularne filmy czy muzykę. Ale byli pewni jednego: że Europa jest miejscem, w którym przestrzega się prawa człowieka. I że dzięki temu dostaną szansę na nowe, lepsze życie: bez wojen, dyskryminacji i niebezpieczeństw.

Patrząc wstecz, Cihan śmieje się z siebie, że była taka naiwna. Jej wyobrażenia były niemal dziecinne. W pierwszych dniach po przybyciu do Grecji trudno im było uwierzyć, że to naprawdę Europa. Policja, wojsko, a czasem nawet nieznajomi krzywdzili ich, krzyczeli na nich, dyskryminowali ich, także dzieci. Chociaż żadne z nich nie mówiło po grecku, wszyscy czuli, że są niemile widziani. Że słowa kierowane ku nim są podszyte rasizmem. Że ludzie mówią im, żeby sobie poszli.

Moria

Zostali umieszczeni w przeludnionym obozie dla uchodźców w Morii, gdzie brakowało wszystkiego: wody, elektryczności, ogrzewania, ale co najważniejsze – bezpieczeństwa. Opuścili swój kraj, bo nie byli w stanie zaspokoić swoich podstawowych potrzeb, czasami głodowali, a działania wojenne zagrażały ich życiu. A jednak ich sytuacja w obozie nie była o wiele lepsza. Znów musieli zmagać się z tymi samymi problemami. Mieszkali w namiocie, nie znali kraju ani kultury i byli poniżani. Podczas bezsennych nocy Cihan martwiła się o dzieci i o swoją 95-letnią matkę, którzy znaleźli się w tych koszmarnych warunkach.

Z ich dawnego życia nie pozostało im nic, oprócz wspomnień i tradycyjnych potraw. Nie mogli uciec od trudnej codzienności w obozie i wrócić do ojczyzny, ale smak niektórych dań w jednej chwili przenosił ich z powrotem do domu. Dzięki językowi i jedzeniu chronili swoją tożsamość, pielęgnowali własną kulturę i przekazywali ją dzieciom, których wspomnienia o ojczyźnie z czasem zaczęły się zacierać. 

Smak niewoli

Jednak nawet podtrzymywanie tradycji poprzez kuchnię nie było łatwe. Zamiast możliwości wybierania czy kupowania artykułów spożywczych wedle własnego uznania, musieli zadowolić się obozowym jedzeniem dostarczanym przez firmę cateringową. Codziennie stawali w długiej kolejce, żeby otrzymać małe plastikowe pudełko z przygotowaną porcją.

W obozie krążyły plotki, że być może władze greckie próbowały ich otruć, że z jedzeniem na pewno jest coś nie tak. Chociaż te pogłoski były fałszywe, jedzenie było znienawidzone i zdecydowanie nie przyczyniało się do poprawy zdrowia mieszkańców. Nie chodziło tylko o smak posiłków, odstraszający zapach i wygląd, ale także o konsystencję i zupełny brak składników odżywczych. Jedzenie miało postać rozgotowanej, brązowej masy. Jeśli  pojawiały się warzywa lub owoce, co zdarzało się rzadko, były kompletnie rozgotowane i pozbawione witamin. Mieszkańcy obozu próbowali oddawać jedzenie psom i kotom. Ale nawet one nie chciały go jeść. Po prostu wąchały je, a potem z niechęcią odwracały głowy.  

Posiłek z obozu dla osób uchodźczych.

Jedzenie w obozie charakteryzowało się męczącą powtarzalnością. Każdy dzień wyglądał tak samo. Na śniadanie – kartonik soku pomarańczowego i coś, co przypominało rogalik. W przypadku innych posiłków istniała pewna rotacja, jednak liczba dań była bardzo ograniczona. Problemem był także rozmiar porcji. To, co otrzymywali, nie było w stanie pokryć dziennego zapotrzebowania kalorycznego osoby dorosłej czy rozwijającego się nastolatka. 

Kwestia przeżycia

Przez większość dni rodzina mogła jedynie pomarzyć o zdrowej, zbilansowanej diecie. Od organizacji pozarządowych otrzymywali paczki żywnościowe z mlekiem i suchymi produktami, z których mogli zrobić własny jogurt i upiec chleb. Często to one pozwalały im zaspokoić głód. Większość rodzin nie miała żadnych dochodów, a oszczędności zachowywali na nieznaną przyszłość. Nikt nie wiedział, jak długo będą musieli pozostać w obozie. Przeznaczanie pieniędzy na zakup jedzenia oznaczało, że po otrzymaniu paszportu, będą mieli ich mniej na podróż do innego kraju. Dlatego im mniej wydawali na wszystko, co nie było absolutnie konieczne, tym lepiej.

Ze względu na swój wiek Cihan i Bushra nie były już w stanie pracować. Tylko Arifowi, głowie rodziny, udawało się czasem zarobić tyle, że wystarczyło im na zakup bonu do sklepu spożywczego. Nie zdarzało się to często, ale nawet wtedy, kiedy udawało im się go zdobyć, napotykali kolejne przeszkody. W obozie nie było wspólnych kuchni, każdy sprzęt kuchenny musieli więc kupić sami. Lodówkę, płytę grzewczą, garnki. Oczywiście znów za pieniądze, które tak bardzo starali się oszczędzać. 

Najczęściej kończyło się więc na tym, że nie mieli innego wyjścia, jak tylko zadowolić się obozowymi posiłkami, co odbierało im resztki godności. Czasami Cihan udawało się je wzbogacić. Jeśli miała kurczaka, dawała go tylko wnukom, próbowała też ponownie używać ryżu. Często jednak wszystko, co jedli, to chleb i ser, który im dawano.

Stłumiony bunt

Zwykle jedynymi osobami, które zabiegały o poprawę obozowego wyżywienia byli jego mieszkańcy i mieszkanki. Zdarzył się jednak wyjątek. Pewnego razu jedna z wolontariuszek organizacji pozarządowej, która pracowała przy wydawaniu posiłków, zaalarmowała, że żywność jest zepsuta. Zwróciła się do kilku strażników, żeby przerwać wydawanie jedzenia, ale ci nie chcieli jej słuchać i kazali jej się uspokoić. Kobieta przyniosła im więc jedną z porcji i powiedziała, że skoro, jak twierdzą, jedzenie jest w dobrym stanie, niech sami go spróbują. Została za to aresztowana, a następnie wyrzucona z organizacji pozarządowej i w rezultacie straciła możliwość wstępu do obozu. Organizacja twierdziła, że została zwolniona nie dlatego, że ośmieliła się zabrać głos w kwestii jedzenia, ale dlatego, że swoim zachowaniem narażała organizację na cofnięcie pozwolenia na pracę w obozie. Dla mieszkańców i mieszkanek stała się jednak bohaterką. Jako jedyna odważyła się przemówić w ich imieniu i nie bała się konsekwencji.

Kwestia godności

Dla Cihan jedzenie symbolizowało ostatni kawałek wolności, którą jej odebrano. Ciągła obecność policji i wojska, płoty i ogrodzenia, ściśnięcie na niewielkiej przestrzeni – wszystko to sprawiało, że czuła się jak w więzieniu. Jej życie w całości podlegało kontroli innych. Nie mogła wybrać, gdzie będzie mieszkać, gdzie spać, gdzie i kiedy chodzić, w co się ubrać. Nie była w stanie sama zrobić prania, nie mogła zapewnić edukacji ani rozrywki swoim wnukom. Los jej i jej rodziny musiała powierzyć w ręce kogoś innego. To inni ludzie decydowali o każdym aspekcie ich życia. Nawet jedzenie było jej dawane przez innych i przygotowywane przez innych. 

Po 3 latach spędzonych w obozie dla uchodźców w Morii, a następnie w obozie Mavrovouni, rodzina Cihan w końcu otrzymała paszporty i przybyła do Niemiec. Byli zaskoczeni jakością jedzenia w tamtejszych obozach. Porcje wystarczały, żeby nie chodzili głodni, w menu pojawiały się owoce i warzywa, smak też był w porządku. Cihan i i jej rodzina nadal woleli samodzielnie gotować. Jednak to, co otrzymywali teraz, a to, co zmuszeni byli jeść przez całe lata pobytu w Grecji, dzieliła przepaść. W końcu czuli, że przywrócono im resztki godności.

***

W celu ochrony prywatności imiona i konstelacja członków rodziny zostały zmienione, wszystkie inne aspekty są jednak prawdziwe i weryfikowalne.

Lisa Behr

***

Tekst opublikowany w ramach projektu Migration & Media współfinansowanego ze środków Humanity in Action oraz Landecker Foundation.



Najnowsze publikacje