„Mamy poczucie winy wobec Żydów za antysemityzm i Holokaust. To słuszny wyrzut sumienia. Szkoda tylko, że w kontekście sytuacji Izraela i Palestyny staramy się odkupić zbrodnie z przeszłości ignorując inne, dokonywane dziś”
Katarzyna Makarowicz: Na swoim Facebooku pisze Pan, że „obserwatorzy cytowani przez wielkie media przyznają, że nie potrafią wytłumaczyć tego, co się dzieje. Szczerze mówiąc trudno wytłumaczyć tę bezradność. Bądź co bądź nie jest żadną tajemnicą, że Strefa Gazy (…) od 16 lat znajduje się w stanie izraelskiego oblężenia”. Sugeruje Pan, że ataku Hamasu powinniśmy się spodziewać?
Przemysław Wielgosz: Tak, bo przez ostatnie 16 lat Izrael wielokrotnie atakował Gazę. Tylko kwestią czasu było, że Hamas zdobędzie wystarczające środki, by móc na te ataki odpowiedzieć. Od 2007 roku wojska izraelskie bombardowały i najeżdżały co kilka lat Strefę Gazy i de facto były to działania jednostronne. Teraz na krótką chwilę role się odwróciły. Można oczywiście tłumaczyć zaskoczenie komentatorów i komentatorek założeniem, że struktury władzy i siły zbrojne w Gazie zostały tak zniszczone, że atak się nie wydarzy. Ale dziesiątki tysięcy bomb, które zrzucono przez ostatnie lata na Strefę Gazy najwyraźniej nie wystarczyły, żeby zupełnie spacyfikować ten obszar i zamienić go w zdepolityzowany slums.
Jak wyglądała tam sytuacja w ostatnich miesiącach?
Mieliśmy do czynienia z ograniczeniem działań zbrojnych. Gazę bombardowano ostatnio w czerwcu. Podczas dwudniowych nalotów zginęło kilkadziesiąt osób. W porównaniu z 2020 rokiem, kiedy życie straciło ok. 250 Palestyńczyków i Palestynek, lub z 2014 rokiem, kiedy podczas 52 dni bombardowań zginęło ok. 2000 Palestyńczyków i Palestynek, tamta liczba być może nie przykuła zbyt dużej uwagi.
Ale to nie wszystko. Mamy na Zachodzie tendencję do rozdzielania tego, co dzieje się w Strefie Gazy od wydarzeń na terytoriach okupowanych na Zachodnim Brzegu. Tymczasem jedno i drugie ma na siebie nawzajem ogromny wpływ. I właśnie sytuacja na Zachodnim Brzegu jest tu kluczowa: w ostatnich miesiącach gwałtownie się ona pogarszała. W lipcu Izrael zaatakował Dżenin, skądinąd ważny ośrodek palestyńskiego ruchu oporu podczas drugiej intifady, czyli palestyńskiego powstania. Ten atak był objawem eskalacji przemocy okupacyjnej w Autonomii Palestyńskiej.
Co poza tym się tam dzieje?
Przemoc okupacyjna nie jest już monopolizowana przez wojsko izraelskie. Od kilkunastu lat rośnie liczba wypadków przemocy ze strony osadników izraelskich, których na terenach okupowanych Palestyny rezyduje 600-700 tys., co samo w sobie jest przestępstwem w świetle prawa międzynarodowego. To często członkowie różnych bojówek ultranacjonalistycznych, czasem o charakterze religijnym. Tylko w 2023 roku, zanim zaczęła się obecna faza walk wokół Gazy, osadnicy dokonali 736 ataków na ludność palestyńską na Zachodnim Brzegu. W tym czasie armia izraelska użyła tam przemocy aż 2513 razy.
Władze Izraela reagują na to w jakikolwiek sposób?
Nie, wojsko i policja nie przeszkadza im w dokonywaniu pogromów, takich jak ten w mieście Huwara w tym roku, kiedy zdewastowano dziesiątki palestyńskich sklepów, domów i samochodów, i raniono mnóstwo osób. To nie jest jedyny pogrom na palestyńskiej ludności w ostatnich latach. To są okropne obrazy: ludzie strzelają z broni maszynowej do rolników zbierających oliwki albo do przechodniów, tak jak w Huwarze.
Odpowiedzialność za tę przemoc spada na izraelską skrajną prawicę, która czuje się bezkarna, a ostatnio ma swoich przedstawicieli w rządzie. Nawet jeśli tacy ludzie stają przed sądem, dostają symboliczne kary. Poza tym polityka Izraela wobec Palestyny cieszy się aprobatą wśród najważniejszych graczy na arenie międzynarodowej, w tym Stanów Zjednoczonych, które zasilają budżet sił okupacyjnych 2-3 miliardami dolarów bezzwrotnej pomocy rocznie, co właściwie finansuje politykę okupacyjną.
Do sojuszników Izraela jeszcze przejdziemy. Najpierw jednak zapytam, czy w tej sytuacji Hamas jest jedyną siłą polityczną, która reprezentuje teraz interesy Palestyńczyków i Palestynek?
Trzeba by spytać samych Palestyńczyków. Warto jednak wziąć pod uwagę, że to społeczeństwo nie ma za bardzo wyboru, komu powierzyć swoje interesy. Tradycyjne siły polityczne Autonomii Palestyńskiej pełnią jedynie rolę „żandarma” zarządzającego okupowaną populacją, pozbawionego możliwości oporu wobec sił kolonizacyjnych Izraela. Mimo porozumień z Oslo, czyli podstawy prawnej istnienia Autonomii z 1993 roku, władze w Ramallah de facto kontrolują zaledwie 20% Zachodniego Brzegu, a i tam nie mają władzy nad przestrzenią powietrzną ani nad swoimi granicami.
Dodatkową trudność stanowi położenie Autonomii: to nie jest zwarty obszar, nad którym można zapanować. W wyniku postępów nielegalnej kolonizacji izraelskiej Zachodni Brzeg stał się czymś w rodzaju „archipelagu wysepek” ogrodzonych przez okupanta, czasem odciętych od świata przez mur, który postawił Izrael. Amnesty International określa sytuację, za którą odpowiedzialny jest Izrael, mianem apartheidu. I coraz więcej obserwatorów i obserwatorek na świecie się zgadza z tym określeniem, ku niezadowoleniu izraelskich polityków.
Od wielu lat za tradycyjnymi ugrupowaniami skupionymi w Organizacji Wyzwolenia Palestyny ciągnie się ogon korupcji, nepotyzmu i polityki nastawionej na kolaborację. Wiele Palestyńczyków i Palestynek uważa, że Fatah, jedna z dominujących partii i organizacji polityczno-wojskowych, mimo swojej retoryki narodowowyzwoleńczej nie stoi na czele społeczeństwa i nie reprezentuje jego niepodległościowych i wolnościowych aspiracji. I że wymieniła te cele za stołki w administracyjnych strukturach Autonomii w porozumieniu z Izraelem. Co więcej, te ugrupowania nie mają legitymacji demokratycznej. Ostatnie – i jedyne jak dotąd – wybory w Autonomii odbyły się w 2006 roku, gdy wygrał je Hamas, na co Fatah zareagował zamachem stanu popartym przez Izrael. Jedynym miejscem, gdzie Hamas utrzymał władzę, skądinąd także przemocą, była Strefa Gazy. I to stało się początkiem palestyńskiej wersji dwuwładzy, a zarazem początkiem blokady Gazy.
Ale czy biorąc pod uwagę rozkład społeczeństwa palestyńskiego, Palestyna ma w ogóle szansę na wykształcenie zdrowych struktur państwowych?
Potencjalnie ma, ponieważ mimo oblężenia Gazy, segmentacji i izolacji enklaw palestyńskich w morzu osiedli izraelskich i terenów wojskowych, jest to społeczeństwo bardzo świadome politycznie. Palestyńczycy i Palestynki wykazują postawy demokratycznego samoorganizowania się, charakterystyczne dla społeczeństwa obywatelskiego. I jednym z objawów tej świadomości są ruchy oporu wobec muru separacyjnego na Zachodnim Brzegu, jak np. w Bil’in i innych miejscowościach zagrożonych przebiegiem tej zapory, a także nowe inicjatywy skupiające młodzież np. w Dżeninie. Innym przykładem działania palestyńskiego społeczeństwa obywatelskiego jest choćby kampania BDS [eng. Boycott, Divestment, Sanctions – przyp. red], czyli wezwanie 150 organizacji społecznych do bojkotu, wycofania inwestycji i sankcji wobec Izraela.
Te zrywy nie wpisują się w podziały polityczne, które znamy z analiz: po jednej stronie Hamas, po drugiej Fatah. Palestyna ma długą tradycję oddolnego organizowania się. Pierwsza intifada, powstanie z 1987 roku, w dużej mierze opierała się na masowych działaniach pokojowych, strajkach i budowaniu poziomych struktur solidarności. Te postawy nie zniknęły, choć dziś warunki dla ich rozwoju zostały ekstremalnie ograniczone. Niemniej nawet w Strefie Gazy Palestyńczycy i Palestynki organizują się, by nieść pomoc humanitarną i aktywizować lokalną społeczność. Nie zdusiły tego ani okupacja, ani autorytarne rządy Hamasu.
Czy w takim razie jest szansa, żeby Palestyńczycy i Palestynki walczyli o wolność inaczej, niż tak, jak robi to Hamas?
To, jaka będzie odpowiedź Palestyny na kolonizację izraelską, zależy paradoksalnie od Izraela. Kraj Benjamina Netanjahu ma miażdżącą przewagę militarną, ekonomiczną, technologiczną, a także polityczną, dzięki czemu może bezkarnie narzucać okupowanym zaawansowany system apartheidu.
Głównym problemem jest tu nielegalna kolonizacja i towarzyszące jej wysiedlenia, które de facto odbierają Palestyńczykom i Palestynkom nie tylko prawo, ale i materialne możliwości uzyskania niepodległości. W końcu trudno wyobrazić sobie państwo, które będzie składało się z kilkudziesięciu odizolowanych od siebie wysepek. Sytuację tę może zmienić tylko i wyłącznie Izrael. Albo będzie ciągnąć kolonizację w nieskończoność i spodziewać się kolejnych eskalacji przemocy, albo wycofa osadników.
Benjamin Netanjahu, który nie tylko współrządzi z partiami otwarcie rasistowskimi i faszystowskimi, ale po tym co zrobił w Gazie w roku 2014 i co robi tam obecnie, zasługuje na miano zbrodniarza wojennego. Raczej nie będzie w stanie zdecydować się na wycofanie z terenów okupowanych. Wie, że taka decyzja oznaczałaby jego polityczny koniec.
Komu w Izraelu jest jeszcze na rękę status quo?
Osadnikom i środowiskom skrajnie militarystycznym, promującym kolonializm izraelski – to jest baza społeczna dla obecnego rządu. Izrael w ostatnich latach ewoluuje w państwo coraz bardziej kontrolujące i zmilitaryzowane – nie tylko w państwo apartheidu dla Palestyńczyków, ale też w państwo autorytarne dla obywateli żydowskich.
Porozmawiajmy o odbiorze wydarzeń z ostatnich dni. Skoro wiemy, że zachodzi tu totalna dysproporcja sił, a sytuacja humanitarna w Gazie jest tragiczna, dlaczego tzw. świat Zachodni tak łatwo poparł działania Izraela?
To jest reakcja bezmyślna i, co gorsza, tradycyjna. Nawet, gdy izraelskim oficjelom lub politykom zdarzało się grozić użyciem broni nuklearnej w Strefie Gazy, Zachód nie otrząsnał się z letargu.
Dlaczego tak jest?
Ponieważ geopolityka jest ważniejsza od praw człowieka i wartości demokratycznych, które formalnie głosimy. Świat Zachodni chce mieć w regionie swój przyczółek geopolityczny ze względu na źródła ropy naftowej i szlaki komunikacyjne. Takim przyczółkiem USA ustanowiły po 1967 roku Izrael. Izraelczykom to bardzo pasowało, bo pozwoliło na legitymizację swojej polityki. Ale Izrael nie jest wyjątkiem, bo z tego samego powodu Zachód wspiera dyktatury arabskie takie jak krwawy reżim wojskowy w Egipcie, wahhabicka monarchia saudyjska i emiraty nad Zatoką Perską. W tej strategii objawia się cała obłuda zachodniej polityki: Zachód bardzo chętnie prezentuje się w roli depozytariusza wartości demokratycznych, a w rzeczywistości działa zgodnie ze swoim dziedzictwem kolonialnym, jego najobrzydliwszymi ideologiami i ludobójczymi praktykami.
Widać, że potrafimy przeciwstawiać się neokolonializmowi i imperializmowi – ale tylko wtedy, gdy jest to zgodne z naszymi geopolitycznymi interesami. Gdy nasz rywal polityczny depcze jakieś prawa, jesteśmy w stanie nagle odkryć znaczenie pojęć „imperializm” i „samostanowienie” tak jak to się stało w wypadku agresji Rosji na Ukrainę i represji Chin wobec Ujgurów. Gdy jednak kolonizacyjna polityka objawia się w działaniach naszych sojuszników – nie mówiąc już o naszych własnych rządach – nasza wrażliwość wyparowuje do tego stopnia, że jesteśmy w stanie znieść nawet takie słowa, jakich użył kilka dni temu dowódca armii izraelskiej: że Izrael „walczy ze zwierzętami, więc musi postępować adekwatnie”.
I to wszystko wystarczyło, żeby sytuacja humanitarna w Strefie Gazy nie robiła już na nas żadnego wrażenia?
Tak, jeśli dodamy do tego rasizm. W Strefie Gazy cierpią ludzie o innym kolorze skóry niż biały. Nie ma innego wytłumaczenia, dla którego jesteśmy w stanie solidaryzować się i zbierać pieniądze na pomoc dla obrońców Mariupola, a nie potrafimy tego zrobić dla Gazańczyków.
Jest jeszcze jedna rzecz z zupełnie innego rejestru. Wiąże się ona z historią. Otóż mamy poczucie winy wobec Żydów za antysemityzm i Holokaust. To słuszny wyrzut sumienia i kwestia w Polsce wciąż nie do końca przepracowana, bo antysemityzm jest w dalszym ciągu poważnym zagrożeniem. Szkoda tylko, że w kontekście sytuacji Izraela i Palestyny staramy się odkupić zbrodnie z przeszłości ignorując inne, dokonywane dziś.
Tymczasem nasza postawa powinna brzmieć: nie zgadzamy się na praktyki rasistowskie, ksenofobiczne i kolonialne – ktokolwiek je dziś stosuje – choćby był to Izrael.
Widzimy, że nasi odbiorcy i odbiorczynie mają dużą potrzebę przypisania moralnej wyższości którejś ze stron, palestyńskiej lub izraelskiej. Rozumiemy tę potrzebę, ale czy w tej sytuacji jest to w ogóle możliwe?
To zupełnie naturalna potrzeba. Nie trzeba przypisywać historii Palestyny i Izraela jakichś wyjątkowych cech, które miałyby uniemożliwiać jasne jej zrozumienie. Uznawanie jej za zbyt skomplikowaną do osądzenia jest w gruncie rzeczy jakąś formą egzotyzowania sytuacji na tzw. Bliskim Wschodzie, przedstawiania całego regionu jako jakiegoś irracjonalnego kotła, gdzie buzują fundamentalizmy, kulturowe osobliwości, barbarzyństwo i bezmyślna nienawiść.
Dokładnie tak samo można byłoby opisać wojnę w Syrii – jako zbyt złożoną dla zachodniego osądu. Tam również występuje mozaika różnych wpływów, organizacji religijnych, elementów politycznych i etnicznych – tak wielka, że można by było całkowicie stracić rozeznanie. A jednak opinia publiczna w naszym kraju i na świecie generalnie nie miała problemu ze wskazaniem, kto jest odpowiedzialny za to, co się tam dzieje, prawda?
W okupowanej Palestynie agresor jest jeden i nie zmienia tego fakt, że obecny cykl przemocy zainicjował atak Hamasu. Między państwowym okupantem a ruchem oporu nie ma symetrii. Nie jest zatem tak, że obie strony są po równo winne temu co się dziś dzieje. Możliwość wskazania okupanta i okupowanego nie oznacza jednak, że działania godne potępienia obarczają tylko jedną stronę. Ataki na ludność cywilną Gazy nie usprawiedliwiają odwetowych ataków na cywilów w izraelskim mieście Sederot i gdziekolwiek indziej. W obu przypadkach mamy do czynienia ze zbrodniami wojennymi, a także świadomym narażeniem własnej ludności.
Mamy tendencję – dodatkowo wzmacnianą przez stereotypy popkulturowe – do wyobrażania sobie, że po jednej stronie konfliktu są wyłącznie dobrzy, a po drugiej wyłącznie źli ludzie. To upraszczające i nieprawdziwe. Dzisiaj istnieją różnego rodzaju inicjatywy izraelsko-palestyńskie, które przełamują ten podział i starają się tworzyć podwaliny pod przyszłe wielojęzyczne i dwunarodowe społeczeństwo. Jedną z takich inicjatyw są Anarchiści Przeciwko Murowi, czyli Izraelczycy, którzy dokonywali rozbiórek fragmentów muru na Zachodnim Brzegu, współdziałając z Międzynarodowym Komitetem przeciwko Wyburzeniom Domów (ICAHD) wspierającym odbudowę zniszczonych domów palestyńskich. Być może w obecnych warunkach takie działania wydają się utopijne, ale wydaje się, że właśnie siły utopii potrzeba dziś w tym rejonie świata.

Przemysław Wielgosz
Dziennikarz, wydawca i kurator. Redaktor naczelny polskiej edycji „Le Monde diplomatique” oraz serii książkowych: Biblioteki „Le Monde diplomatique” i Biblioteki alternatyw ekonomicznych. Publikował m.in. w „Wiadomościach Kulturalnych”, „Trybunie”, „Przekroju”, „Piśmie”, „Guardianie”, „Aspen Review” i „Freitagu”. Jest m.in. autorem książek „Opium globalizacji” (2004) i „Witajcie w cięższych czasach” (2020), „Gra w rasy” (2021), redaktorem i współautorem książek „Koniec Europy jaką znamy” (2013), „TTIP – pułapka transatlantycka” (2015), „Dyktatura długu” (2016), „Realny kapitalizm. Wokół teorii kapitału monopolistycznego” (2018), „Pandemia kapitalizmu” (2021), „Ekonomie przyszłości” (2021).
Jako Salam Lab jesteśmy częścią wyjątkowego grantu i projektu edukacyjnego EMPATHY (Let’s Empower, Participate and Teach Each Other to Hype Empathy. Challenging discourse about Islam and Muslims in Poland), który zakłada kompleksowe i intersekcjonalne podejście do przeciwdziałania islamofobii w Polsce. Więcej na jego temat przeczytasz na naszej stronie salamlab.pl/empathy.
Projekt jest dofinansowany przez Unię Europejską. Wyrażone poglądy i opinie są jednak wyłącznie poglądami autora_ki lub autorów i nie muszą odzwierciedlać tych zamieszczonych w przepisach Unii Europejskiej lub Komisji Europejskiej. Unia Europejska oraz organ udzielający wsparcia nie mogą ponosić za nie odpowiedzialności.