„Chodzi o to, żeby znów móc postawić nogę w swoim sadzie pomarańczowym” – mówi o wsi swoich dziadków w Palestynie Emil Al-Khawaldeh, Polak i Palestyńczyk
Katarzyna Makarowicz: Podobno Twoja rodzina wyniosła się z obozu dla palestyńskich uchodźców i uchodźczyń w al-Karamie w Jordanii, bo brat Twojej babci miał sen, że niedługo rodzinie będzie grozić coś strasznego. Naprawdę tak było?
Emil Al-Khawaldeh: Tak przynajmniej mówi historia rodzinna. Wyjechali z obozu do stolicy Jordanii, Ammanu, w 1967 roku. Zaledwie rok później tam, gdzie były zabudowania uchodźcze, rozpętała się bitwa między palestyńskimi partyzantami a izraelskim wojskiem. W samej al-Karamie zniszczono wtedy wiele domów, w których mieszkali uchodźcy i uchodźczynie. Moja rodzina opuściła obóz w ostatnim momencie.
Dlaczego tam w ogóle przebywali?
Bo zostali wypędzeni ze swojej rodzinnej wsi Bajt Dadżan, leżącej obok miasta Jafa, w Palestynie. Dokładnie 25 kwietnia 1948 roku bojówka syjonistyczna „Hagana” przeprowadziła w całym regionie pacyfikację, w wyniku której wszyscy mieszkańcy i mieszkanki zostali wypędzeni ze swoich ziem. Moim dziadkom i 4 tysiącom ich sąsiadów powiedziano, że będą mogli wrócić do swoich domów. Później okazało się, że ich rodzinny dom został spalony.
Według tego scenariusza: wysiedleń ludności palestyńskiej, powstało państwo Izrael. Arabowie i Arabki nazywają te wydarzenia „Nakbą” – katastrofą. Minęło 75 lat i Palestyńczycy i Palestynki do dziś nie mają prawa do powrotu na swoje ziemie. Moja rodzina i tak miała sporo szczęścia, bo wszyscy przeżyli wysiedlenia. Syjonistyczne bojówki mordowały mieszkańców i mieszkanki palestyńskich wsi.
Jak wyglądała podróż Twoich dziadków z Bajt Dadżan do obozu?
Dziadkowie mieli wtedy roczną córkę: moją ciocię, która jako jedyna z pokolenia mojego taty urodziła się jeszcze w Palestynie. Jak mówi moja rodzinna historia, kobiety i mężczyźni byli pędzeni osobno z Bajt Dadżan. Dziadkowie nie wiedzieli, co się z nimi nawzajem dzieje. A na domiar złego, moja niespełna 20-letnia babcia, z dzieckiem na rękach, była w zaawansowanej ciąży. Urodziła mojego wujka na jakimś powozie w drodze do Jordanii, już na uchodźstwie.
Dlaczego ci ludzie byli podzieleni na dwie grupy?
Może chodziło o zastraszenie Palestyńczyków i Palestynek, żeby kobiety i dzieci bały się o mężów i ojców. Takie praktyki kojarzą nam się dzisiaj bardzo negatywnie: np. podczas masakry w Srebrenicy także doszło do podobnego podziału.
Piszemy dla Ciebie, dzięki Tobie
W obliczu rosnącej migracji ludności spowodowanej zmianami klimatycznymi, konfliktami zbrojnymi i czystkami etnicznymi, zapewnienie dostępu do rzetelnych informacji jest teraz bardziej istotne niż kiedykolwiek wcześniej. Nasze dziennikarstwo w Salam Lab jest konstruktywne, inkluzywne i wolne od uprzedzeń. Dostarczamy różnorodne perspektywy, wykraczając poza główny nurt mediów, bez wpływu korporacji czy powiązań politycznych.
Jesteśmy całkowicie niezależną redakcją. Wasze wsparcie stanowi fundament naszej działalności. Każda wpłata pomaga nam kontynuować naszą misję dostarczania rzetelnych informacji. Dziękujemy za każdy wkład, który pomaga nam zachować niezależność.
Twoim dziadkom udało się później odnaleźć?
Tak, cudem. Babcia, już z dwójką maluchów, dotarła pierwsza do wspomnianego obozu al-Karama w Jordanii, tuż przy granicy z Palestyną. To było miejsce prowadzone przez UNRWA (Agencję Narodów Zjednoczonych ds. Pomocy Uchodźcom Palestyńskim na Bliskim Wschodzie). Tam znalazła dziadka. Mieszkali najpierw w namiotach, a potem w wybudowanych dla nich niedużych budynkach.
Jak wyglądało życie w takim obozie?
Dziadek pracował dla ONZ – prawdopodobnie zarządzał magazynem z produktami pomocy humanitarnej, a moja ciotka uczyła tam w szkole. To właśnie w obozie dla uchodźców, w namiocie, urodził się mój tata. Mimo że dziadkowie nie narzekali, życie w namiotach było dla nich upokarzające.
Dlaczego? Zajmowali jakieś wysokie stanowiska w rodzinnym Bajt Dadżan?
Mieli sad pomarańczowy. Jafa i jej okolice słynęły zawsze z pomarańczy. To był intratny biznes w Bajt Dadżan, a cała rodzina cieszyła się dużym szacunkiem: gdy sąsiadów i sąsiadki trapiły problemy, często udawali się do pradziadków prosić o radę. W al-Karamie nigdy nie pogodzili się z utratą tak wysokiej pozycji.
Jak długo można żyć w takich warunkach jak w obozie?
Długo. 20 lat.
Po proroczym śnie brata Twojej babci, Twoja rodzina udała się do Ammanu w Jordanii.
W latach 70. wybuchła tam wojna domowa, więc przeżyli trzeci konflikt zbrojny w swoim życiu. Ale tam wyszli na prostą: wybudowali dom, babcia urodziła jeszcze kilkoro dzieci, wiele z nich ukończyło studia.
W takim razie dlaczego mieszkali aż 20 lat w obozie dla uchodźców? Musieli czekać aż na proroczy sen, nie mogli od razu przenieść się do Ammanu i żyć wygodnie?
Tak jak inne palestyńskie rodziny, liczyli, że będą mogli wrócić do Bajt Dadżan i odbudować swój dom. Dlatego spędzili tyle lat w obozie 4 km od granicy z Palestyną. Podtrzymywała ich na duchu nadzieja.
Palestyńczycy i Palestynki do dziś czekają na powrót do swoich wsi i miast, z których zostali wysiedleni przez siły Izraela. Jednym z symboli, ważnych dla tej społeczności, jest klucz, którym zamknęli drzwi do domu w 1948 roku. Niektórzy starsi mężczyźni noszą klucz na szyi, czasem wiesza się go na ścianie. Klucz jest znakiem nadziei na powrót.
Twoja rodzina też taki ma?
Moja rodzina ma ciężarówkę. A właściwie rodzina mojej kuzynki, która też mieszka w Jordanii. To samochód z 1935 roku, który dziś rdzewieje w ich ogrodzie. Ale póki stoi, póty przypomina, że nasz dom jest w Palestynie i że tą ciężarówką można do niego wrócić. To taki pomnik rodzinny.
Jakie są jeszcze, oprócz klucza, ważne symbole dla Palestyńczyków i Palestynek?
Arbuz. Gdy się go przekroi, ukażą nam się kolory palestyńskiej flagi: zielony, biały, czerwony, czarny. Ten owoc stał się symbolem oporu, bo flaga palestyńska przez wiele lat była zakazana przez izraelskie władze. Sam noszę taką przypinkę.
Poza tym – kefija, chusta w biało-czarny wzór, znana w Polsce jako arafatka – od Jasira Arafata, przywódcy ruchu wyzwoleńczego Palestyny, który często nosił ją zawiązaną na głowie. Ta chusta to symbol palestyńskiej walki o samostanowienie i wolność.
No i haft palestyński – metoda ozdabiania ubrań szczególnymi wzorami, najczęściej zdobione były nim suknie ślubne. Każda wioska miała swój szczególny haft: góry, kwiaty, itd.
Ważnym symbolem jest też okrzyk Allahu Akbar, który słyszałam na propalestyńskich protestach. Osobom wychowanym w tzw. kulturze zachodniej to zawołanie kojarzy się jednak często z terroryzmem.
Ten okrzyk wznosi się przy różnych okazjach i w różnych emocjach: i dobrych, i złych. Dziś Palestyńczycy i Palestynki w Gazie wznoszą ten okrzyk ze szczęścia, gdy znajdą kogoś bliskiego pod gruzami, ale także, gdy dostaną wiadomość o śmierci osoby ze swojej rodziny.
Allahu Akbar znaczy po prostu ‘Bóg jest wielki’. Tego zwrotu użyją muzułmanie, ale także Arabowie, którzy są chrześcijanami. Zauważ, że nie jest to szczególnie obce zawołanie katolikom i katoliczkom. Ile razy słyszeliśmy, kiedy ktoś, zwłaszcza starsza osoba, załamuje ręce nad jakąś tragedią i mówi po polsku „Wielki Boże…”?
Allahu Akbar to religijny okrzyk, który terroryści zagarnęli dla siebie. Media robią swoje, ugruntowując ten stereotyp. Tymczasem to może być wyraz tryumfu, tragedii, sukcesu.
Wróćmy do historii Twojej rodziny. Dlaczego Twój ojciec pojechał do Polski?
Tak jak większość jego starszego rodzeństwa, tato chciał wyjechać za granicę na studia. To była połowa lat 80. Padło na Polskę, która do sprawy palestyńskiej odnosiła się wtedy przychylnie. Z tym wiąże się kolejna historia rodzinna: gdy tata zaczął przekonywać do swojego pomysłu rodzinę, jego dziadek przypomniał sobie, że poznał grupę Polaków i Polek, gdy Armia Andersa przechodziła przez Palestynę. Zrobili na nim bardzo dobre wrażenie i dzięki temu wspomnieniu mój ojciec uzyskał błogosławieństwo do swojego wyjazdu.
Jestem nadal pod wielkim wrażeniem, że tata, który miał 18 lat i ledwo co zdał maturę, wyruszył w taką poważną podróż, do kraju z zupełnie inną od swojej kultury, nie znając języka. Przyjechał do Łodzi, gdzie zanim rozpoczął studia, uczył się w Studium Języka Polskiego. Później mówił zupełnie bez akcentu, a nawet wygrywał konkursy językowe; umiejętność mówienia po polsku była jego wielką dumą i zdarzało mu się podśmiewać ze swoich kolegów Polaków, że robią błędy ortograficzne.
Później, w akademiku na Politechnice Wrocławskiej zakochał się w mojej mamie-Polce i wkrótce założyli rodzinę.
Jesteś Palestyńczykiem czy Polakiem?
Wychowałem się w rodzinie dwunarodowej, w której obie kultury były bardzo obecne. Moi rodzice utrzymywali bardzo bliskie kontakty z palestyńską diasporą we Wrocławiu. Tata wychował mnie i moją siostrę w duchu palestyńskiego patriotyzmu, opowiadał historie ze swojego dzieciństwa. Nie był bardzo religijny, moja mama też nie, ale wspólnie obchodziliśmy Boże Narodzenie. Muzułmańskie święta były tylko wspominane od czasu do czasu.
Większość mojej rodziny w Jordanii jest religijna, i kiedy zaprosili mnie do siebie na święta, i trwał Ramadan, ja też oczywiście pościłem, z szacunku do nich.
A co się stało z Bajt Dadżan?
Tam, gdzie kiedyś była palestyńska wieś, powstało izraelskie osiedle o podobnej nazwie. W 1948 roku Bajt Dadżan opuściło ok. 4 tysiące mieszkańców i mieszkanek. Dziś zarejestrowanych jest kilkadziesiąt tysięcy potomków i potomkiń tych ludzi. Są grupy na Facebooku, gdzie wymieniają się rodzinnymi pamiątkami, zdjęciami ze wsi, mapami, gdzie zaznaczone są ich rodzinne domy, których już nie ma. Tylko razem możemy ulepić obraz tej wsi. Przez rozczłonkowanie palestyńskiej diaspory i wielokrotne przymusowe migracje, brakuje pamiątek i historii, które mogłyby się złożyć w opowieść o tym miejscu.
Minęły trzy miesiące od ataku Hamasu na Izrael i rozpoczęcia bombardowań Strefy Gazy przez siły izraelskie. Na listopadowym proteście mówiłeś do mikrofonu: „Dziwny jest ten świat, w którym my, Palestyńczycy, musimy udowadniać, że jesteśmy ludźmi. Dziwny jest ten świat, w którym musimy przekonywać, że palestyńskie życie jest ważne, tak samo jak życie każdego innego człowieka. Dziwny jest ten świat, któremu musimy tłumaczyć, że zabijanie bezbronnych dzieci jest złe bez względu na to skąd pochodzą. (…) Niech żyje wolna Palestyna”. Wolna, czyli jaka?
Jest kilka różnych rozwiązań, które potencjalnie mogłyby przynieść pokój i wolność Palestyńczykom i Palestynkom. Jest rozwiązanie dwupaństwowe, jest rozwiązanie jednopaństwowe. Bez względu na to, na jaką opcję zdecydują się politycy, w gruncie rzeczy chodzi o to, żeby znów móc postawić nogę w swoim sadzie pomarańczowym.
Emil Al-Khawaldeh – socjolog, Polak i Palestyńczyk. Pochodzi z Wrocławia, mieszka w Warszawie. Prowadzi działania na rzecz popularyzacji historii i kultury Palestyny w Polsce.