Litwa dostała 43 miliony euro z Unii Europejskiej, żeby utrzymać w swoim kraju uchodźców i uchodźczynie w ośrodkach zamkniętych. Czyli de facto otrzymała pieniądze, żeby móc w obozach łamać prawa człowieka
Nazywam się Ewa Wołkanowska-Kołodziej, urodziłam się w Wilnie. Tu mieszka mój tata i moi dziadkowie. Do Polski przyjechałam po szkole, na studia. Tutaj spędziłam 19 lat, założyłam rodzinę, urodziłam dzieci. Mówię po polsku i po litewsku. Gdy najmłodsze dziecko miało kilka miesięcy, postanowiliśmy przenieść się do Wilna, żeby być bliżej pradziadków i dziadka. Jesteśmy tu już czwarty rok. Chcemy, żeby dzieci poszły do polskiej szkoły, więc za jakiś czas zamierzamy wracać. Nawet nie wiem, o którym kraju mogę powiedzieć, że do niego „wracam”: do Polski czy do Litwy? Który jest bliżej mnie?
Samotność aktywistki
Należę do Sienos Grupe, czyli litewskiej organizacji, która pomaga uchodźcom i uchodźczyniom na pograniczu litewsko-białoruskim. Ruch na tej granicy zaczął się wcześniej niż na polsko-białoruskiej, ale tu, w Litwie, nie było komu pomóc tym ludziom. Litwini i Litwinki nie chcieli solidaryzować się z osobami, które uciekły przed wojną, przemocą, prześladowaniami. W odpowiedzi na tę apatię naszego społeczeństwa powstała Sienos Grupe. Działaliśmy sami i nadal jesteśmy sami. Aż 95% obywateli i obywatelek Litwy popiera działania naszych władz, popiera wywózki. Tacy ludzie twierdzą, że wypychanie uchodźców i uchodźczyń z Konga czy z Syrii do Białorusi, to „obrona litewskich granic”. Są nawet Litwini, którzy grupami chodzą do lasu, wyłapują marznących ludzi, często chorych, czasem kobiety w ciąży, i oddają w ręce Straży Granicznej. A ona wypycha ich do Białorusi, gdzie są narażeni na przemoc ze strony tamtejszych pograniczników.
Mamy pełne ręce roboty. Obsługujemy wezwania do osób potrzebujących do lasów, wspieramy osoby w ośrodkach dla cudzoziemców i chodzimy do litewskiego Sejmu, jak trzeba. Ale wiesz, nie mam pojęcia, jak byśmy sobie poradzili na początku bez polskiej pomocy: darowizny, pieniądze, rzeczy pierwszej potrzeby przychodziły z Polski. Tutaj jest nas po prostu za mało. „Wolontariusze”, którzy wyłapują po lasach osoby uchodźcze i oddają na pastwę losu pogranicznikom, się znajdą. Ale takich, którzy chcą tym ludziom dać coś do picia i jedzenia, opatrzyć rany, porozmawiać, właściwie nie ma. Litwini i Litwinki pukają się w głowę, gdy słyszą o naszej działalności. Mówią, że przecież trzeba bronić Litwy przed tymi obcymi. A o Sienos Grupe krążą nawet plotki, że w naszej siedzibie mamy popiersie Łukaszenki i jemu oddajemy cześć. Dlatego walczymy o każdą skłonną nam pomóc wolontariuszkę, o każdego przychylnego nam dziennikarza.
Zmiana polityki
Od początku lipca do sierpnia 2021 roku Litwa przyjmowała uchodźców i uchodźczynie, które próbowały się przedostać do kraju z Białorusi. Gdy Straż Graniczna spotykała na granicy kogoś, kto prosił o azyl, postępowała zgodnie z procedurami: zabierała do strażnicy lub ośrodka, by rozpocząć odpowiednią procedurę. Tak przyjęto do obozów ok. 4100 osób. Decyzja o rozpoczęciu polityki pushbacków zapadła później. Większość tych ludzi była zamknięta przez rok w ośrodkach, czyli de facto w więzieniach. Później coraz więcej uchodźców i uchodźczyń zaczęło dostawać tzw. Zielone Karty, czyli przepustkę na jeden dzień. Ale osoby, które są trzymane przez rok w zamknięciu, które mają utrudniany kontakt ze światem zewnętrznym i którym odbiera się prawa, będą próbowały uciec z kraju, który tak źle ich traktował. Dlatego też wiele moich znajomych jest już bezpiecznych w Niemczech. Dziś w litewskich ośrodkach jest tylko ok. 750 osób.
I już ich nie przybywa. Straż Graniczna przyjęła politykę „zero tolerancji” i wszystkie napotkane w lasach osoby wypycha do Białorusi. Służby twierdzą, że czasem, ze względu na „szczególne względy humanitarne”, zabierają uchodźców i uchodźczynie ze strefy przygranicznej do ośrodka. Ale co to znaczy „szczególne względy humanitarne”? Czy 8-letnia dziewczynka wymaga przeniesienia z lasu? Ale 10-letnia już nie? A osoba w ciąży? Ciężko chory mężczyzna? Kto zasłuży sobie na łaskawość litewskich służb?
To uchodźcy zaatakowali psy
W jednym z litewskich ośrodków zamkniętych poznałam chłopaka z Konga, Muthuke Arę [imię zmienione – przyp.red]. Muthuke w krwawej masakrze w Kongu stracił ojca, który był wojskowym. Ze swoją matką i siostrą od lat nie ma kontaktu; najprawdopodobniej zostały zgwałcone i zabite. Chłopak uciekł do Angoli, gdzie sprzedawał swoje obrazy, by móc przeżyć. Tęsknił jednak za domem i chciał wrócić do Konga. Wrócił. W swoim kraju musiał przez pół roku ukrywać się w kościele, u katolickiego księdza. Uznał, że nie da rady tak dłużej żyć, że chce być wolny. Chciał żyć w Europie. Słyszał, że droga do Białorusi jest bezpieczniejsza niż ta, która wiedzie od południa, przez Morze Śródziemne.
W Białorusi chciał sobie ułożyć życie. Tam też sprzedawał swoje prace, które cieszyły się niezłym powodzeniem. Gdy myślał, że znalazł nowy dom, napadła go białoruska młodzież. Nie wyszedł z tego cało. Stracił oko. Skoro Białoruś nie mogła mu zapewnić bezpieczeństwa, postanowił spróbować z Litwą. Muthuke po przekroczeniu granicy został na rok zamknięty w obozie, w blaszaku, w czymś w rodzaju kontenera. Kontenery w obozie są ustawione w sektory i ogrodzone drutem kolczastym. Uchodźcy i uchodźczynie, czyli właściwie „osadzeni”, nie mogą wyjść dalej niż do toalety czy pod prysznic. Nie ma tam żadnej prywatności. Wiesz, że Litwa dostała 43 miliony euro z Unii Europejskiej, żeby utrzymywać uchodźców i uchodźczynie? Czyli de facto dostaliśmy pieniądze, żeby móc w obozach łamać prawa człowieka.
Muthuke dostał niedawno Zieloną Kartę. Może wychodzić, ale raz na dobę musi się meldować w obozie.
Odezwał się do nas ostatnio chłopak z jednego z krajów Afryki, który był trzymany w izolatce w obozie w litewskim mieście w Kybartai. Jego towarzyszom z celi udało się uciec. Jemu nie. Za karę spędził 7 miesięcy w izolatce, bez telefonu, bez żadnego kontaktu z innymi ludźmi. Gdy wyszedł, był w ciężkim stanie psychicznym.
Znam jeszcze inną historię z ośrodka dla cudzoziemców: kiedyś migranci próbowali uciec z ośrodka, ale poszczuto ich psami, zostali poważnie pogryzieni. Strażnicy w raporcie z całego zajścia napisali, że to uchodźcy zaatakowali psy gończe.
Zazdroszczę Polsce
Mimo trudności, nieustannie działamy. Jedną z naszych aktywności jest wsparcie osób, które tworzą sztukę w ośrodkach dla uchodźców i uchodźczyń. Dostarczaliśmy im materiały, mówiliśmy im: „rysujcie, malujcie, twórzcie, żeby tu nie zwariować”. Gdy Litwini i Litwinki oglądają później te prace na organizowanych przez nas wystawach, nagle osoby zamknięte w ośrodkach zyskują dla nich nową twarz. Już nie są anonimowymi uchodźcami i uchodźczyniami.
Z wielką zazdrością patrzę na Polskę. Doceńcie waszą solidarność. Są polscy dziennikarze i dziennikarki, aktywiści i aktywistki, osoby, które walczą o każdego człowieka w lesie. My tego nie mamy. Jesteśmy sami.
Kiedyś byłam reportażystką. Rok temu napisałam mój ostatni reportaż. Teraz nie wiem, kim jestem. Aktywistką?
To, z czego jestem najbardziej dumna w tym roku, to efekt, jaki osiągam dzięki mojej działalności w social mediach. Dzięki moim postom na Facebooku zostało wszczęte postępowanie przeciwko strażnikom granicznym, którzy stosowali przemoc wobec osób uchodźczych. Dzięki swojemu warsztatowi dziennikarskiemu mam realny wpływ na politykę, działalność policji, prokuratury. Pod moimi postami komentuje litewska Rzeczniczka Praw Człowieka. Dlatego też jestem częścią treningu Migration and Media. Chcę pokazać młodym ludziom, na czym polega moc słowa pisanego. Znajomi, którzy byli przeciwni przyjmowaniu uchodźców i uchodźczyń, zmienili swoje zdanie po moich relacjach z ośrodków. Chcę, żeby młodzi twórcy czuli, że pisanie ma sens.
Z Ewą Wołkanowską-Kołodziej rozmawiała Katarzyna Makarowicz.
***
Jeśli chcesz poznać bliżej Ewę Wołkanowską-Kołodziej i być częścią treningu Migration and Media, wypełnij formularz zgłoszeniowy!
24 i 25 września spotkamy się w Krakowie z wyjątkowymi trenerami i trenerkami: Karolem Grygorukiem – fotoreporterem i aktywistą, Yuliyą Kazdobiną – szefową ukraińskiej Fundacji Studiów nad Bezpieczeństwem, Rojin Shamo – Jezydką i uchodźczynią z irackiego Kurdystanu, Ewą Wołkanowską-Kołodziej – dziennikarką zajmującą się sprawami społecznymi i migracją, nominowaną do Pióra Nadziei Amnesty International i Grand Press, Dalią Al-Mokdad – specjalistką od social mediów z Libanu oraz Karolem Wilczyńskim – współzałożycielem Salam Lab Laboratorium Pokoju, strategiem komunikacji, dziennikarzem.
Jeśli chcesz, żeby Twój przekaz w mediach był skuteczny, dołącz do nas!
Więcej informacji o warsztatach Migration and Media znajdziesz na naszej stronie internetowej. Wszystkie spotkania odbywają się w języku angielskim.
Projekt Migration and Media jest finansowany przez Landecker Democracy Fellowship Program i Humanity in Action.