Kryzys na Wyspach Kanaryjskich okrzyknięto już “drugim Lesbos”. W cieniu pandemii COVID-19 oczom obserwatorów umknął dramat docierających tam osób
Kilka tygodni temu cały świat usłyszał o hiszpańskiej Ceucie. Media informowały o 8 tysiącach migrantów, którzy niespodziewanie przybyli tam z Maroka. To wydarzenie to jednak część większego problemu: hiszpańskiej odsłony kryzysu migracyjnego, który umykał oczom obserwatorów w cieniu pandemii COVID-19.
W 2020 roku na Wyspy Kanaryjskie przybyły około 23 tysiące migrantów z północy i zachodu Afryki. Kryzys szybko okrzyknięto “drugim Lesbos”, a hiszpański rząd oraz Unię Europejską oskarża się o opieszałość i łamanie praw migrantów [1].
Kto dociera na Wyspy Kanaryjskie?
Po umowie zawartej między Unią Europejską a Marokiem w sprawie lepszego “zarządzania migracją”, szlak zachodnioafrykański stał się najpopularniejszą drogą ucieczki do Europy. Ustępował tylko niesławnemu szlakowi śródziemnomorskiemu, który prowadził z Libii do Włoch czy na Maltę, a zdążył na przestrzeni ostatnich lat zasłynąć jako najbezpieczniejszy na świecie, ze względu na przestępczość zorganizowaną.
Właśnie z tego powodu coraz więcej osób decydowało się na podróż szlakiem zachodnioafrykańskim pomimo tego, że jest on o wiele dłuższy i trudniejszy do pokonania [4]. Kto i z jakich powodów decydował się na tę drogę do Europy?
Ponad 4 tysiące Malijczyków, którzy przybyli na Wyspy Kanaryjskie w 2020 roku, dopiero w zeszłym miesiącu zaczęło widnieć w oficjalnych hiszpańskich statystykach dotyczących azylu. Aż do początku tego roku zarówno Hiszpania, jak i Unia Europejska uważały ich za imigrantów ekonomicznych, a nie uchodźców. Według danych Europejskiego Urzędu Wsparcia w dziedzinie Azylu w 2021 obywatele Mali złożyli ponad 1300 oficjalnych wniosków o azyl w Hiszpanii. To czyni ich trzecią największą grupą narodowościową, która szuka schronienia w tym kraju. W Mali od 2013 roku trwa wojna domowa [2].
Pierwsze państwo odsyła uchodźców do Syrii. Co grozi powracającym migrantom? >>>
Na Kanary dotarli także migranci z Maroka, Senegalu, Gambii, Sahary Zachodniej czy Mauretanii. To kraje, w których jeszcze przed pandemią sytuacja ekonomiczna wyglądała fatalnie, a większość społeczeństwa nie jest w stanie znaleźć tam zatrudnienia. Nierzadko przez to, że europejskie i światowe mocarstwa im tę pracę zabierają. Przykład nierozsądnej polityki stanowi chociażby de facto odbieranie pracy senegalskim i gambijskim rybakom przez Chińczyków, przy poparciu Europy [3]. Ci, którzy zdecydowali się uciekać do Europy, nie mieli już po prostu niczego do stracenia.
Śmierć na morzu
Najkrótszy dystans na szlaku zachodnioafrykanskim to 100 km, a najdłuższy 2,5 tys. km. Środek transportu to najczęściej drewniana łódka albo ponton. Według Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji (IOM) tylko w 2020 roku na tym szlaku zginęło ponad 600 migrantów [5].
– Nagle usłyszeliśmy wodę przeciekającą do pontonu. W tym momencie wszyscy byli śmiertelnie przerażeni. Naprawdę miałem przeczucie, że to może być nasz koniec. Myślałem o mojej młodszej siostrze, która zostałaby beze mnie. Myślałem o przyjaciołach, których już nigdy bym nie zobaczył. Byłem w szoku. Nie mogłem się poruszyć – opowiada Abdul Kamara, który na morzu spędził “tylko” 2 dni. Rekordziści płynęli aż 22. Wówczas w ciągu tygodnia na wyspy przypłynęło aż 1000 osób [6].
– Zajęło nam to 10 dni. Opuściliśmy Gambię. Było bardzo trudno, ale dziękujemy Bogu, który nas tutaj doprowadził. Ryzykowaliśmy własnym życiem, ryzykowaliśmy naszymi pieniędzmi, ryzykowaliśmy wszystkim. 10 dni na morzu – tak długo zajęło nam dostanie się do Europy. Teraz czekamy tutaj i ludzie mówią nam, że nas odeślą. To byłoby niesamowicie trudne – mówi kolejny mężczyzna, który nie miał już nic do stracenia i boi się deportacji [7].
Do dziś na plażach można znaleźć rozrastające się cmentarzyska łodzi. I cały czas ich przybywa, bo przypływają kolejni migranci pełni europejskich nadziei.
Hotele dla turystów, nie dla imigrantów
Migranci przybywający do turystycznego raju spotykali się z fatalnymi warunkami humanitarnymi. Tłok, brak podstawowych środków do życia, tygodnie przespane na podłodze – kompletny brak organizacji ze strony hiszpańskiego rządu. Pod koniec 2020 roku władze wpadły jednak na pewien pomysł – skoro w dobie pandemii większość hoteli stoi pusta, dlaczego nie pozwolić, aby zamieszkali tam migranci? W taki sposób prawie 20 hoteli stało się tymczasowym schronieniem dla kilku tysięcy osób [8].
– Od 25 lat przypływają tu drewniane łódki. A politycy dalej nie znaleźli nawet najmniejszego rozwiązania – mówi mieszkaniec Gran Canarii [9].
Decyzja wzbudziła ogromne kontrowersje wśród lokalnej społeczności. Wyspy Kanaryjskie to region, który niemal całkowicie utrzymuje się z turystyki. Wpływy z tego regionu stanowią główne źródło dochodu dla kanaryjskiej gospodarki. Następstwem pandemii był oczywiście spadek liczby turystów – mniejszej o 2 mln w porównaniu do 2019 roku. W tak trudnej sytuacji ekonomicznej wielu mieszkańców negatywnie spoglądało na “migrantów z hotelowych balkonów” [10].
Kanaryjczycy zdecydowali się wyjść na ulice i zaprotestować przeciwko decyzji rządu. “Hotele są dla turystów, nie dla imigrantów” – wykrzykiwali sfrustrowani mieszkańcy. Demonstracjom przewodniczył m.in. prezes Fuerteventura Tourist Board.
Bohaterowie czy piraci? Trzej uchodźcy oskarżeni o porwanie statku na Morzu Śródziemnym >>>
– Obecnie pracujemy nad promowaniem Fuerteventury jako bezpiecznej i czystej wyspy. Tak jest najzdrowiej. Nikt nie chce widzieć hotelu pełnego migrantów. Taka jest rzeczywistość – mówi Antonio Hormiga [11].
Migranci są w pełni świadomi, skąd bierze się tak negatywna reakcja. Rozumieją, w jak trudnej sytuacji się znaleźli, i że ich dalszy los zależy od decyzji politycznych.
– To miejsce do nas nie należy. To miejsce dla turystów. Przyjeżdżają tu dla relaksu, odprężyć się, cieszyć się słońcem i z wielu innych powodów. Chcemy znaleźć sposób na życie tutaj, żeby mieszkańcy mogli znowu żyć w spokoju i my też – mówią osoby przybywające na Kanary [12].
Dzieci karmione piersią zabierane matkom
– Chciałbym pracować w biurze. Muszę się do tego dużo nauczyć. W przyszłości nie chcę skończyć na ulicy bez dokumentów i bez pracy. Ale kto wie? Bez dokumentów w Hiszpanii to będzie wyzwanie – mówi jeden z nastoletnich uchodźców [13].
Jednym z największych problemów okazuje się biurokracja. Migranci nieposiadający dokumentów są praktycznie pozbawieni elementarnych praw. Nie zawsze są też ich świadomi, a hiszpańskim oficjelom niekoniecznie zależy na tym, aby ktoś im w tym pomógł. Próżno w takiej sytuacji liczyć na rozpoczęcie procedur azylowych.
Brak dokumentów skutkuje także sytuacjami kuriozalnymi i godzącymi w prawa dzieci. Według relacji naszej współpracowniczki, Anny Alboth, dochodziło do rozdzielania dzieci od rodziców. Jak łatwo się spodziewać, lokalne władze tłumaczyły to względami bezpieczeństwa.
– Od czerwca do grudnia 2020 roku rozdzielanie rodzin było na porządku dziennym. Miesiącami trwało zrobienie testów DNA, zdobycie certyfikatu urodzenia czy innych dokumentów potwierdzających powinowactwo. Nawet dzieci karmione piersią były matkom zabierane – relacjonowała z Gran Canarii Anna Alboth [14].
Przystań wstydu
Napięcie i chaos były najbardziej widoczne w porcie w Arguineguín. W prowizorycznym ośrodku przeznaczonym dla maksymalnie 500 osób w szczytowym momencie w zaledwie 4 miesiące liczba migrantów wzrosła do prawie 2700.
Według oficjalnych danych samo Arguineguín liczy 2309 mieszkańców. Ludzie przetrzymywani byli w tymczasowym ośrodku, oficjalnie przez maksymalnie 72 godziny – w praktyce znacznie dłużej. W ośrodku panował ogromny tłok, niektórych usytuowano w namiotach, ale wielu spało na spieczonej słońcem podłodze, po której wędrowały dokowe szczury [15].
Zrobiono wszystko, aby obóz odciąć od świata zewnętrznego. Zabroniono wstępu dziennikarzom, organizacjom humanitarnym czy nawet psychologom. Wszystko po to, aby zatuszować nieudolność hiszpańskiego rządu [16].
Obecność migrantów nie umknęła jednak lokalnym mieszkańcom. To tutaj za pomocą aplikacji Whatsapp nacjonaliści organizowali się, aby urządzać “polowania”. Zamiast odpowiedniej pomocy, migrantów otoczono jeszcze większą ilości ochroniarzy [17].
– Każdego roku przybywa tu 15 milionów turystów. Nikt nie zastanawia się, gdzie się zatrzymają i kiedy znowu wyjadą. Ale kiedy przyjeżdżają tu inni ludzie, którzy nie mają innej możliwości niż przyjechać tu nielegalnie, mówi się o nich “nielegalni imigranci”, są kryminalizowani i zamykani jak kryminaliści. Nie mają dostępu do informacji, prawników i podstawowej pomocy – mówi kobieta protestująca pod siedzibą Frontexu [18].
Gdzie przegrywa rząd, tam zwycięża empatia
Mimo ogromnej tragedii migranci nie zostali całkowicie zdani na siebie i łaskę opieszałego rządu hiszpańskiego oraz Unii Europejskiej. Część z nich miała szczęście doświadczyć pomocy, współczucia i empatii.
Prawie 300 rodzin aktywnie uczestniczy w lokalnym programie tzw. rodzin tymczasowych. To odpowiedź na sytuację najmłodszych migrantów, którzy przybyli na wyspy bez opiekunów. Niestety, niektórzy z nich mają zaledwie kilkanaście lat i nie wiedzą, jaka przyszłość ich czeka. Przebywając z rodziną tymczasową, są bezpieczni i dostają szansę na edukację, uprawianie sportu czy naukę języka [19].
To szczególnie ważne, mając w pamięci niedawne śledztwo Guardiana i transgranicznej organizacji dziennikarskiej Lost in Europe. Okazało się wówczas, że od 2018 roku co najmniej 17 dzieci-migrantów znikało każdego dnia na ulicach UE [20].
Jedno z centrów pomocy nieletnim migrantom znajduje się w dawnym schronisku turystycznym. Chrześcijańska grupa pomocowa zdecydowała się zapewnić nastolatkom bezpieczeństwo, opiekę i podstawową edukację. To przerażeni, ztraumatyzowani młodzi ludzie, którzy nie wiedzą, czy czekają na deportację czy przeniesienie do hiszpańskiego interioru.
Migranci produkują już 10% PKB. Zarządzają co 10. firmą >>>
– Przeszliśmy samych siebie. Chcielibyśmy zrobić więcej, ale nie jesteśmy w stanie ze względu na brak funduszy – mówi jeden z opiekunów [21].
Czasami dzięki zwykłej ludzkiej serdeczności przybysze mogą liczyć także na pomoc w rozpoczęciu procedury azylowej. Niektóre czynności, które nam mogą wydawać się zupełnie błahe, dla migrantów stanowią ogromne wyzwanie. Wykonanie zdjęcia do dokumentów, podróż do komisariatu czy urzędu – to trudne, kiedy nie zna się okolicy i nie ma żadnych pieniędzy. Fotograf Andres Gutierrez robi migrantom zdjęcia za darmo, lokalni fryzjerzy ratują fryzury, a miejscowi pomagają z transportem czy kupnem biletu [22].
Kiedy rząd wydaje się bezradny, resztki nadziei przywraca empatia i otwartość na drugiego człowieka.
Anna Słania – ekspertka ds. bezpieczeństwa narodowego i międzynarodowego, publicystka. Zainteresowana zagadnieniami współczesnych konfliktów zbrojnych, terroryzmu oraz humanitaryzmu w stosunkach międzynarodowych. Pracuje w nurcie dziennikarstwa pokoju. Możesz śledzić Annę w mediach społecznościowych: na Instagramie: @annaslania oraz na Facebooku: anna.slania4. Pracowała w Salam Lab do grudnia 2021 roku.
Źródła
[1] The Independent, EXPLAINER: Spain’s migrant crisis in North Africa,
[2] EL PAÍS, Migrants from Mali now account for third-highest number of asylum requests to Spain,
[3] Opowiada o tym film dokumentalny pt. Stolen Fish,
[4] BBC, Migrant crisis: Hundreds evicted from Gran Canaria port as arrivals surge,
[5] Info migrants, ’Each boat is in danger’ – the rescue of migrants trying to reach the Canary Islands,
[6, 11, 16] Deutsche Welle News, Canary Islands become migration crisis’ latest refugee hotspot,
[7, 9, 12, 13, 18, 21] ARTE Documentary, Canary Islands Under Migrant Pressure,
[8, 10] Politico, Echoes of Lesvos as migrants get stuck in limbo on Canary Islands,
[14, 17, 19, 22] Gazeta.pl, Barcelona albo śmierć. „Skoro weszli na łódź, to znaczy, że nie mają do czego wracać”,
[15] The Guardian, ’This lack of humanity can’t go on’: Canary Islands struggle with huge rise in migration,
[20] The Guardian, Nearly 17 child migrants a day vanished in Europe since 2018.
Na zdjęciu tytułowym hiszpańska straż przybrzeżna ratuje łódź u wybrzeży Teneryfy (fot. UNHCR / A. Rodriguez)