Jak to jest być za pokojem w kraju zawsze gotowym na wojnę? Rozmowa z Izraelczykami solidarnymi z Palestyną

fot. dzięki uprzejmości Standing Together English

mężczyzna w okularach trzymający czerwony, antywojenny baner z napisem now this war must end

„W okolicach Be’eri, czyli kibucu, w którym miał miejsce atak Hamasu 7 października, przez lata działali ludzie stale wspierający Gazańczyków, np. przewozili ich do Izraela, jeśli ci potrzebowali lepszej pomocy medycznej. Dla przeciętnego Izraelczyka tacy działacze to kompletni dziwacy” – mówi Salam Lab Matan, Izraelczyk mieszkający w Warszawie i członek pokojowej organizacji Combatants for Peace.

Według Israel Democracy Institute aż 68% izraelskich Żydów uważa, że nie powinno się wpuszczać ciężarówek z pomocą humanitarną do Strefy Gazy (dane na 20.02.2024), w której od października 2023 zginęło już ponad 30 tysięcy cywilów. Zdecydowana większość jest również przeciwko zawieszeniu broni i zatrzymaniu inwazji na Gazę. 

Czy wśród Izraelczyków i Izraelek jest miejsce na solidarność z Palestyńczykami po wydarzeniach z 7 października? Rozmawiamy z Benem i Matanem, Izraelczykami mieszkającymi obecnie w Polsce i Niemczech, którzy nie zgadzają się z militarnymi działaniami swojego kraju. 

Matan

Pochodzę z Jerozolimy, ale od 10 lat mieszkam w Warszawie. Na to, co dzieje się w Gazie patrzę z rozpaczą. Głównie dlatego, że nie widzę politycznego wyjścia z tej sytuacji. Rozwiązania strategiczne, jak utworzenie dwóch państw czy jakiegoś rodzaju konfederacji izraelsko-palestyńskiej wydają się obecnie politycznie nie do zrealizowania. 

Jasne, że obecny rząd to katastrofa. Ale nie jest też tak, że poprzednie rządy były bardziej przychylne powstaniu państwa palestyńskiego czy rozwiązaniu konfliktu. Wojna w Gazie trwa, a wielu Izraelczykom niestety trudno znaleźć jakąkolwiek empatię czy poczucie solidarności z Palestyńczykami. Mimo to – pojawia się też jakaś nadzieja. W izraelskim społeczeństwie czuć niewielkie polityczne przebudzenie, wiele osób chce pociągnąć rząd Netanjahu do odpowiedzialności. Pojawia się przynajmniej polityczna chęć rozmowy o tych Palestyńczykach i Palestynkach, którzy mieszkają na terenie Izraela. O tych z Gazy czy z Zachodniego Brzegu raczej nie toczy się dyskusja. 

Ruchy solidarnościowe w Izraelu może nie mają wielkiej siły przebicia, ale mają społeczny sens. Zanim przeprowadziłem się do Polski, byłem członkiem pokojowej organizacji Combatants for Peace. Tworzyłem wraz z innymi nową filię organizacji w Betlejem (Zachodni Brzeg). Jednym z naszych podstawowych działań było upamiętnianie ofiar dwóch stron konfliktu podczas narodowego święta Dnia Pamięci Żołnierzy Izraelskich. Upamiętnianie ofiar palestyńskich budzi w Izraelu duże kontrowersje. Aktywiści i aktywistki z tego typu organizacji w gruncie rzeczy nie mają w kraju nic do powiedzenia, ich słowom i działaniom brakuje realnego znaczenia politycznego. W okolicach Be’eri, czyli kibucu, w którym miał miejsce atak Hamasu 7 października, przez lata działali ludzie stale wspierający Gazańczyków, np. przewozili ich do Izraela, jeśli ci potrzebowali lepszej pomocy medycznej. Dla przeciętnego Izraelczyka tacy działacze to kompletni dziwacy. Aktywiści i aktywistki przyzwyczaili się już, że od dawna należą do mniejszości społeczeństwa izraelskiego.

Obecna inwazja w Gazie to po prostu zemsta. Mało kto w Izraelu naprawdę uważa, że ma ona jakiś cel operacyjny, że rzeczywiście można dzięki niej zniszczyć Hamas. Strategią Izraela od lat było regularne utrudnianie życia Palestyńczykom i Palestynkom. 

Obecny rząd Izraela ma nie tylko zły program polityczny. Premierowi Izraela zależy wyłącznie na dobru własnym, nie na dobru państwa. Ktokolwiek zmieni Netanjahu na stołku premiera w następnych wyborach będzie lepszy dla przyszłości Izraela i regionu. Cel zmiany obecnego rządu jest krótkoterminowy, oczywiście nie rozwiązuje całego problemu, ale jest do osiągnięcia. Lewica izraelska przez lata twierdziła, że społeczeństwa do niczego się nie przekona i trzeba szukać poparcia dla sprawy pokojowej wśród społeczności międzynarodowej. Ta wojna jest częścią światowych konfliktów i międzynarodowych układów politycznych. Nie wiem, jaki będzie nowy porządek światowy, ale w przeszłości zdarzały się sytuacje, gdy zmiany w globalnym układzie politycznym pozwalały na negocjacje również w naszym regionie, na przykład podczas układów z Oslo. Mam nadzieję, że takie „okienko” wkrótce nadejdzie. 

Ben

Dzieciństwo spędziłem w Stanach Zjednoczonych, młodość w Jerozolimie, a od kilku lat mieszkam w Berlinie. Jestem przerażony tym, co dzieje się w Gazie, a mam tylko kilku przyjaciół, z którymi mogę dzielić się swoimi uczuciami i przemyśleniami na ten temat. Znam wiele osób, które opuściły Izrael po tym, co zaczęło się dziać w kraju w październiku zeszłego roku. Myślę, że panuje tam duże poczucie braku przestrzeni do wyrażania sprzeciwu wobec inwazji na Gazę. Wiem od ludzi, którzy nadal mieszkają w Izraelu, moich przyjaciół, jaki obecnie panuje tam klimat i jak trudno jest wychodzić na ulice. 

Najbardziej znana organizacja walcząca o wspólne pokojowe życie izraelskich Żydów i Palestyńczyków Standing Together, jakiś czas temu wywiesiła w centrum Tel Awiwu baner „Zatrzymajmy wojnę”. Zdziwiłem się, że takie hasło mogło w ogóle pojawić się w przestrzeni publicznej. W Izraelu panuje teraz po prostu histeria, jeśli chodzi o obronność państwową, wszyscy są w pewnego rodzaju trybie walki (przyp. red. z Hamasem). Każdy, kto wypowiada się przeciwko działaniom armii izraelskiej, jest traktowany przez społeczeństwo jak zdrajca, a sprzeciwianie się wojnie staje się coraz bardziej niebezpieczne.

Od kilku lat mieszkam w Berlinie i niestety po 7 października czuję, że tutaj też nie ma dla mnie miejsca. To miasto wolności, ale mimo wszystko jest mi tu coraz trudniej. Mam wrażenie, że grupy takie jak Standing Together, których celem jest wspólne, pokojowe życie zarówno Izraelczyków, jak i Palestyńczyków, są wykluczane z publicznego dyskursu przez obie strony. W Izraelu są niemile widziani przez mainstream, który wspiera inwazję w Gazie. Nie są również akceptowani podczas propalestyńskich demonstracji w Niemczech i wielu innych miejscach Europy Zachodniej. Podczas takich wydarzeń zwykle nie ma miejsca na uznanie Izraela i na dyskusję nad rozwiązaniami wewnątrzpaństwowymi. Ostatnio Izrael stał się w niektórych grupach słowem zakazanym. W chwili, gdy mówisz „Izrael”, ludzie od razu myślą o kolonializmie, terrorystach i o ludobójstwie. Nie ma przestrzeni na rozmowę o próbie dialogu lub współpracy Palestyńczyków i Izraelczyków. W chwili, gdy mówię o tym, co dzieje się w izraelskim społeczeństwie, ludzie nazywają mnie syjonistą. 

Ostatnio poszedłem z kilkoma znajomymi na pokaz filmu palestyńskiego. Była tam jedna Syryjka, która zapytała mojego przyjaciela, skąd jesteś. Odpowiedział, że jest z Izraela. Zapytała: „Dlaczego mówisz Izrael? To jest okupowana Palestyna”. Mój przyjaciel jest osobą bardzo lewicową (co w kontekście izraelskim oznacza uznanie i sprzeciwianie się okupacji Zachodniego Brzegu i Gazy), ale powiedział wtedy „no nie, jestem z Izraela”. Później doszło do ostrej wymiany słów. Radykalizacja doprowadza do tego, że ludzie nawet nie są sobą zainteresowani i nie chcą rozpoczynać dialogu.

Ideą organizacji pokojowych jest powiedzenie społeczeństwu, że jesteśmy w tym wszystkim razem: Palestyńczycy i Izraelczycy. I nikt się nigdzie nie wybiera. W Berlinie studiuje ze mną dziewczyna z Gazy. Kiedy spotkałem ją po raz pierwszy w październiku i powiedziała, że pochodzi z Gazy, nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Ale potem uśmiechnęła się do mnie i nawiązała rozmowę: „Ach, jesteś z Izraela, my mamy kilka produktów mlecznych z Izraela w Gazie, dobrą śmietanę i ser”. Zaczęliśmy też dzielić się historiami z naszych krajów. Było kilka sytuacji, kiedy spotkaliśmy się, by pójść na protest przeciwko temu, co dzieje się w Gazie, ale zamiast demonstrować, po prostu wypiliśmy wspólnie kawę i rozmawialiśmy na tematy związane z wojną i okupacją w kontekście naszych osobistych historii. Jeśli pochodzisz z tamtej części Bliskiego Wschodu, slogany stają się dla ciebie mniej ważne, bardziej zależy Ci na poprawie otaczającej Cię rzeczywistości – choćby poprzez prostą rozmowę i okazanie empatii. Zawsze miło jest spotkać ludzi z regionu, którzy to rozumieją, i w takich osobistych interakcjach widzę nadzieję. 

To dziwne, że gdy prowadzę zwyczajną rozmowę, jest dla mnie ona ważnym doświadczeniem. Dlaczego? Po prostu ostatnio trudno jest mi prowadzić zwykły i spokojny dialog. Społeczna polaryzacja jest trochę zaraźliwa. Przez ostatnie miesiące myślałem o swojej tożsamości częściej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie jest miło być zmuszonym do wybrania którejś ze stron, a ostatnio czuję, że muszę albo określać się syjonistą, albo powiedzieć, że państwo Izrael powinno zniknąć z mapy. Jeśli się nie zdecyduję, nigdzie nie przynależę. Często myślę nad zorganizowaniem grupy czytelniczej autorów izraelskich i palestyńskich, aby po prostu usiąść, poczytać i wspólnie na spokojnie dowiadywać się o naszej historii.

Rozmowy odbyły się w połowie lutego bieżącego roku.

Ida Zając – wolontariuszka działu medialnego Salam Lab, studentka studiów bliskowschodnich na Freie Universität w Berlinie. Absolwentka hebraistyki na UW, lektorka języka hebrajskiego.



Najnowsze publikacje