COP 27: demokracja mierzona w metrach

Dominika Lasota na szczycie klimatycznym COP 27 w Egipcie. fot. Marie Jacquemin.


„Sprawiedliwa transformacja energetyczna to nie jest wymysł bogatych dzieciaków ani szalonych naukowców. To jedyny przepis na to, żebyśmy byli bezpieczni”. Rozmawiamy z Dominiką Lasotą, aktywistką klimatyczną, która jest teraz w Egipcie na szczycie klimatycznym COP 27. 

COP 27, czyli Conference of the Parties, to spotkanie organu Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych w sprawie Zmian Klimatu (UNFCCC). W ramach szczytu organizowanych jest wiele wydarzeń, a trwające podczas nich negocjacje, w których uczestniczą m.in. głowy państw, mają doprowadzić do radykalnego ograniczenia emisji gazów.

Katarzyna Makarowicz: Dlaczego przyjechałyście na szczyt klimatyczny, czyli COP 27, do Szarm el-Szejk w Egipcie?

Dominika Lasota: Przed przyjazdem do Egiptu zastanawiałyśmy się z Wiktorią Jędroszkowiak, moją koleżanką i aktywistką, czy w ogóle powinnyśmy się tu zjawić. Środowisko aktywistyczne też było podzielone. Egipt jest państwem, które słynie z tego, że osoby sprzeciwiające się działaniom władz, także członkowie i członkinie ruchu klimatycznego, trafiają do więzienia. Zastanawiałyśmy się, czy przyjazd na wydarzenie organizowane w niedemokratycznym kraju nie będzie odebrany jako legitymizacja jego niehumanitarnych działań. Jednak od wybuchu wojny w Ukrainie staramy się pojawiać z Wiktorią wszędzie tam, gdzie są podejmowane najważniejsze decyzje polityczne – tak, aby pociągać rządzących do odpowiedzialności. Szczyt w Szarm el-Szejk jest takim miejscem.

Jesteśmy tutaj po to, żeby głośno przeciwstawić się przemysłowi paliw kopalnych, protestować przeciwko niedemokratycznym władzom Egiptu, ale też politykom z całego świata, którzy przypieczętowują władzę lobby paliwowego. Gdyby nie aktywiści i aktywistki, którzy przypominają, jak wysoka jest stawka w trwających negocjacjach, ten szczyt byłby jednym wielkim greenwashingiem (greenwashing – działania marketingowe firm lub organizacji, które mają na celu przekonać klientów i klientki, że ich usługi lub produkty są tworzone z troską o środowisko, co jest nieprawdą – przyp. red).

Nie bałyście się przyjazdu na szczyt?

Wiesz co, ja się trochę bałam. Ale myślałam też, że od miesięcy działamy intensywnie, a wszystkie nasze akcje wymagają dużej odwagi. Przez ten rok, gdy konfrontowałyśmy polityków z niewygodną prawdą o paliwach kopalnych, zdarzały się trudne dla nas sytuacje. Po naszej rozmowie z prezydentem Francji, Emmanuelem Macronem, w Parlamencie Europejskim, podczas której pytałyśmy go o płacenie Rosji za paliwa i o budowę kontrowersyjnego wschodnioafrykańskiego rurociągu naftowego (EACOP), w którą zaangażowany jest francuski koncern TotalEnergies, zaczęłam być atakowana na Twitterze przez rząd ugandyjski. To dlatego, że Uganda robiła i do dziś robi interesy paliwowe z francuskimi firmami.

Podczas naszej kampanii przeciwko paliwom kopalnym, aktywiści i aktywistki międzynarodowego ruchu Fridays For Future w różnych częściach Europy byli też atakowani przez rosyjskie firmy. Przywykłyśmy do konfrontacji tego typu, ale świadomość tego, że Egipt jest państwem tak niechętnym aktywistom i aktywistkom, jest trudna. Wiemy, że nasze wiadomości i rozmowy mogą być śledzone. WiFi, do którego się podpinamy, jest trakowane. We wszystkich taksówkach są kamery. Nie wiemy, co hotele robią z danymi, które spisują z naszych paszportów.

Już podczas lotu do Egiptu wyłapała nas grupa Rosjan, która robiła nam zdjęcia. To był dla nas pierwszy znak, że nie jesteśmy anonimowe, i wiele osób będzie mieć na nas tutaj oko.

Czy w atmosferze ciągłej inwigilacji można uprawiać aktywizm?

Można, chociaż nie jest to łatwe. Niemal każdego dnia coś się dzieje. Strona społeczna stara się rozmawiać z politykami i polityczkami biorącymi udział w negocjacjach, żeby wywierać na nich presję. W niedzielę odbył się marsz dla klimatu; to był pierwszy protest na dużą skalę wewnątrz Niebieskiej Strefy – obszaru zwykle zarezerwowanego dla oficjalnych obrad i niedostępnego dla aktywistów i aktywistek. To było testowanie granic zasad obowiązujących na COP 27. Do marszu dołączyły się setki osób, ale nie mogliśmy protestować poza strefą konferencji.

Dlaczego?

Sytuacja jest dosyć absurdalna: strona społeczna, to znaczy organizacje pozarządowe i aktywiści oraz aktywistki, mogą wyrażać swój sprzeciw wyłącznie w pięciu wyznaczonych do tego miejscach. Każdą akcję czy protest trzeba wcześniej zarejestrować. Te miejsca znajdują się tylko w okolicach, gdzie odbywają się negocjacje. Podczas protestów nie możemy wymieniać nazw krajów, decydentów, czy firm odpowiedzialnych za ogromne zniszczenia ekosystemów. Ale przynajmniej wiemy, że na terenie konferencji jesteśmy bezpieczne, bo tutaj działają zasady ONZ. Natomiast próba demonstracji krytycznej wobec COP 27, ale poza jego obszarem, może skończyć się dla nas utratą akredytacji na szczyt. A dla naszych egipskich koleżanek i kolegów – zatrzymaniem przez służby. W Szarm el-Szejk demokrację mierzy się w metrach.

Dominika Lasota z aktywistami i aktywistkami z całego świata protestuje w Szarm el-Szejk. Fot. Marie Jacquemin
A co właściwie krytykujecie podczas tych protestów?

Szczyt COP 27 w teorii ma odpowiedzieć na kryzys klimatyczny, który wynika z naszej zależności od paliw kopalnych, czyli węgla, ropy, czy gazu ziemnego. Na konferencję w Egipcie zjechała się rekordowa liczba lobbystów paliwowych, którzy swoją obecnością chcą zapewnić sobie ciągłość prowadzenia biznesów. Osoby, których działalność bezpośrednio wpływa na pogorszenie stanu środowiska, spotykają się z politykami, negocjatorami, mijają nas na korytarzach i mają wpływ na kształtowanie się polityk klimatycznych, wypracowywanych tutaj na szczycie.

Drugą rzecz, którą krytykujemy, to brak realnego zaangażowania polityków i polityczek w walkę o sprawiedliwą zieloną transformację. Na razie wygląda to tak, że decydenci i decydentki przyjeżdżają na kolejne szczyty, wygłaszają okrągłe zdania o konieczności podjęcia działań, po czym piją szampana, wracają do domu i zapominają o sprawie. Nie wypracowują realnych rozwiązań wprowadzenia tej transformacji ani nie mówią, kto powinien wziąć za nią odpowiedzialność i ją sfinansować. Bogate państwa nie kwapią się do wsparcia krajów z niższym PKB, które zwykle najbardziej odczuwają skutki kryzysu klimatycznego.

Proces negocjacji także pozostawia wiele do życzenia. Dostajemy informacje, że negocjatorzy i negocjatorki mają zbyt mało czasu, żeby zapoznać się z dokumentami, nad którymi mają później głosować. W połowie szczytu powinien pojawić się też tzw. Cover Decision Text, czyli dokument, który podsumowuje dotychczasowe wnioski z konferencji odbywających się podczas COP 27. Ten test to pierwsza wersja porozumienia klimatycznego, do którego ma dojść na koniec szczytu w Szarm el-Szejk. Jest wtorek, a tego dokumentu nadal nie ma.

Co musiałoby się zmienić, żeby szczyty klimatyczne były skuteczne?

Jednym z naszych tegorocznych haseł jest „Polluters out”, czyli „Precz z trucicielami”. A trucicielami są ludzie blisko związani z przemysłem paliwowym, obecni na szczycie. Mówimy o przynajmniej 636 osobach! Nie powinno ich tu być, ponieważ ich interesy – zabezpieczenie własnych zysków – są sprzeczne z celem szczytów klimatycznych.

Po drugie, nie wiem, czy wiesz, ale postanowienia wypracowane na szczytach klimatycznych nie są obligatoryjne. Ratowanie naszej planety jest wolontaryjnym działaniem rządów całego świata. Od ich widzimisię zależy, czy nasze pokolenie będzie miało bezpieczną przyszłość na naszej planecie. Nie stać nas na to, to zbyt poważny kryzys. Te postanowienia powinny być wiążące.

Jak zapewnić tę bezpieczną przyszłość?

Musimy wreszcie zrozumieć, że jak długo nasze państwa korzystają z nieodnawialnej energii, płynącej z paliw kopalnych, tak długo nikt na naszej planecie nie będzie bezpieczny. Tu nie chodzi tylko o długofalowe konsekwencje, które uderzają w bezpieczeństwo klimatyczne i zachowanie życia na naszej planecie. Chodzi także o ekonomiczne skutki kryzysu energetycznego, które obserwujemy na naszych oczach: rosnące ceny węgla, które uniemożliwiają ogrzanie domów; inflację, także spowodowaną wysokimi cenami energii. A także, po prostu o zagrożenie dla pokoju. 

Widzimy, co się dzieje za naszą wschodnią granicą. Europa przez lata kupowała stosunkowo tanią energię z Rosji, zapewniając jej duże dochody, bo zyski z paliw kopalnych stanowią aż jedną trzecią budżetu federacji. W ten sposób uzależniliśmy się od węgla, ropy i gazu, ale myśleliśmy, że kupujemy sobie w ten sposób pokój. Te nadzieje zostały w tym roku rozwiane, a Europa została z uzależnieniem od rosyjskich surowców, niejako finansując wojnę w Ukrainie.

Sprawiedliwa transformacja energetyczna to nie jest wymysł bogatych dzieciaków ani szalonych naukowców. To jedyny przepis na to, żebyśmy byli bezpieczni. Od tego zależy nie tylko nasza przyszłość, ale też nasza teraźniejszość.

*

Dominika Lasota – ur. 2001, aktywistka klimatyczna związana z międzynarodowym ruchem Fridays For Future; dawniej członkini Młodzieżowego Strajku Klimatycznego i Strajku Kobiet.



Najnowsze publikacje