Wyobraź sobie, że masz prąd przez dwie godziny dziennie. Aby przechować jedzenie w upalne dni lub naładować telefon, idziesz do sąsiada. Wiele ulic w Twoim mieście jest pogrążonych w ciemności. Światła nie ma też w muzeach, a odwiedzający oglądają eksponaty przy użyciu latarek telefonów. Oto rzeczywistość w pogrążonym w kryzysie Libanie. Czy jest jeszcze jakaś nadzieja w mroku?
Kiedy po północy nad łóżkiem 66-letniej Hasmiki Tutundżian zapala się światło, kobieta szybko odmawia dziękczynną modlitwę i wstaje, by odprawić inny rytuał. Ściąga przesiąknięte potem prześcieradła. Podłącza do telefonu ładowarkę wiszącą obok torby na zakupy z napisem „Keep Calm and Carry On”. Ładuje akumulatory trzech lamp w salonie. W końcu nastawia pranie. Nie wie, ile ma czasu, zanim jej mieszkanie znów pogrąży się w ciemności.
Kryzys energetyczny w Libanie jest częścią jeszcze poważniejszego kryzysu gospodarczego nękającego kraj. Obok niewypłacalnego sektora bankowego oraz limitów wypłat gotówki, które pozwalają na opłacenie co najwyżej miesięcznych rachunków za artykuły spożywcze, nic nie frustruje ludzi bardziej niż zawodna sieć energetyczna. Wprawdzie mieszkańcy i mieszkanki Libanu już wcześniej zmagali się z przerwami w dostawach prądu, ale w ciągu ostatniego roku sytuację dodatkowo pogorszyły znaczne niedobory paliwa. Dziś w Libanie energia elektryczna dostarczana jest tylko przez godzinę lub dwie dziennie, bez ustalonego harmonogramu. Często ta godzina lub dwie wypadają nieoczekiwanie w środku nocy, zmuszając ludzi do zmiany rytmu życia.
Bezcenne godziny
Tamtej nocy pani Tutundżian zdążyła zrobić pranie trzy razy, naładować lampy, a woda w bojlerze nagrzała się na tyle, że mogła wziąć prysznic. Ale gdy tylko wyszła z łazienki prąd został wyłączony, pozostawiając ją bez dostępu do energii elektrycznej przez cały kolejny dzień. Ciemne okna otaczających ją budynków świadczyły o tym, jak wiele innych osób, podobnie jak ona, nie może pozwolić sobie na prywatny generator prądu.
Mona Harb, profesorka studiów miejskich i politycznych na Uniwersytecie Amerykańskim w Bejrucie, wylicza całą listę katastrofalnych konsekwencji kryzysu energetycznego na poziomie indywidualnym i społecznym. Osoby w podeszłym wieku z problemami z poruszaniem się, które mieszkają samotnie, bez działających wind utknęły w domu. Brak możliwości przechowywania żywności w lodówce zwiększył ryzyko zatruć pokarmowych. W gorące letnie dni oraz zimą nie można korzystać z wentylatorów, klimatyzacji czy grzejników. Niektórzy cierpią z powodu niedoborów wody, ponieważ pompy wodne także zasilane są prądem. Innym brak dostępu do energii uniemożliwia pracę z domu. Co więcej, zanieczyszczenia spowodowane masowym użyciem generatorów spowodowały wzrost liczby osób cierpiących na ostre problemy z układem oddechowym.
Lodówka pani Tutundżian jest ciepła. Kobieta codziennie kupuje torby z lodem, żeby ochłodzić zamrażarkę, w której trzyma ser, jogurt i kilka butelek wody. Rano zazwyczaj schodzi do swojej sąsiadki Alice Delinian na kawę i po to, żeby doładować telefon.
Luksus, czyli prywatny generator prądu
Pani Delinian ma szczęście posiadać prywatny generator prądu, który wytwarza około trzech amperów na dobę. Dzięki temu w ciągu dnia może włączyć telewizor, a sąsiadom i sąsiadkom użyczyć pracującej lodówki do przechowywania jedzenia.
Pani Tutundżian nie stać na żadne dodatkowe urządzenia. Przy libańskiej inflacji, która w lipcu tego roku osiągnęła 168 procent, i gwałtownie rosnącym bezrobociu coraz mniej osób może pozwolić sobie na zakup prywatnego generatora. Syn pani Tutundżian, który mieszka w Australii, przesyła jej niewielkie pieniądze, ale te kwoty nie wystarczają na utrzymanie.
Musiała sprzedać obrączki ślubne: własną i swojego zmarłego męża. Ma nadzieję, że ten sam los nie spotka wysadzanego kamieniami krzyża i złotego wisiorka, które nosi na szyi, ani obrączki dziadka, którą ma na lewej ręce. Ta biżuteria to jej ostatnie skarby.
Zagrożone dziedzictwo
Elektryczność, której brakuje w Libanie, jest również potrzebna do zachowania bezcennych skarbów archeologicznych Muzeum Narodowego w Bejrucie. W sierpniu falę w mediach społecznościowych wywołał filmik nakręcony przez turystkę Mariellę Rubio, na którym zwiedzający oglądali eksponaty archeologiczne, korzystając z latarek w telefonach.
Brak prądu to jednak nie tylko niedogodność dla gości i gościń muzeum, ale także zagrożenie dla jego zbiorów. W przypadku przedmiotów takich jak freski, mumie, tekstylia czy metalowe lub organiczne artefakty, jak na przykład broń z epoki brązu albo rzymska zbroja ze skóry, niezbędna jest kontrola temperatury i wilgotności pomieszczeń, a zatem i elektryczność.
„Tych kolekcji nie da się zastąpić. To nasz skarb, nasze dziedzictwo i musimy o nie dbać w jak najlepszy sposób” – mówi dyrektorka muzeum Anne-Marie Afeiche.
Nie wiemy, co przyniesie jutro
W sierpniu tego roku Muzeum Narodowe w Bejrucie otrzymywało tylko jedną, czasem dwie godziny dziennie energii elektrycznej dostarczanej przez państwo i nie miało środków na zakup paliwa do generatorów. Obecnie Ministerstwo Kultury twierdzi, że rozwiązało sytuację zapewniając muzeum dodatkowe fundusze na paliwo. W ramach oszczędności ograniczono również godziny otwarcia muzeum. Na razie sytuacja wydaje się stabilna, ale kiedy skończą się fundusze, potrzebny będzie nowy plan, aby zapewnić muzeum przetrwanie.
„Mierzymy się z problemami, tak jak wszyscy – z [pensjami] strażników, pracowników i pracowniczek, z kwestiami związanymi z opłaceniem konserwacji czy sprzątania – ale się nie poddajemy” – przyznaje Anne-Marie Afeiche. „Podobnie jak wszyscy w kraju, nie wiemy, co przyniesie jutro”.
Międzynarodowy Sojusz na Rzecz Ochrony Dziedzictwa na Obszarach Konfliktu (ALIPH) współpracuje z Muzeum Narodowym od czasu wybuchu w porcie w Bejrucie w 2020 roku. Uszkodził on wciąż nie w pełni naprawione generatory instytucji. W lutym 2022 roku ALIPH udzielił muzeum dotacji w wysokości 130 tys. dolarów na instalację wykorzystującą energię słoneczną. Pomimo pilności projektu, panele nie mogą zostać zainstalowane, dopóki rada ministrów nie zatwierdzi dotacji, a wszystkie aspekty techniczne nie będą szczegółowo opisane. W ostatnim czasie ALIPH przyznał więc muzeum kolejny grant w wysokości 15 tys. dolarów na paliwo zasilające generatory. Mają one działać do czasu zainstalowania paneli słonecznych.
Światło wraca na ulice
Wybuch w porcie w Bejrucie w 2020 roku spowodował śmierć ponad 200 osób i poskutkował rozległymi zniszczeniami. Wówczas w Libanie powstało wiele grup obywatelskich i organizacji pozarządowych. Z konieczności łatania dziur w programach rządowej pomocy ich praca skupiła się na łagodzeniu skutków kolejnych kryzysów na poziomie indywidualnym i wspólnotowym.
Jedną z takich organizacji jest Rebirth Beirut, która swoją działalność zaczynała od pomocy osobom najbardziej dotkniętym wybuchem. Wtedy dostarczała plastikowe folie do wypełnienia wybitych okien, żywność i pomoc medyczną. Z czasem odnowiła pusty budynek w Gemmajzeh, jednej z najbardziej zniszczonych przez eksplozję dzielnic i przekształciła go w centrum kulturalne. Ostatnio postanowiła ponownie rozświetlić ulice Bejrutu.
Jak wyjaśnia Samar Hawa, doradczyni ds. projektów i rozwoju organizacji, misją Rebirth Beirut jest ożywienie stolicy i przywrócenie nadziei jej mieszkańcom. To wszystko między innymi poprzez oświetlenie ulic i uruchomienie sygnalizacji świetlnej. Rebirth Beirut zapewnia instalację kabli elektrycznych oraz zatrudnia wykonawców systemu oświetlenia ulicznego, który opiera się na prywatnych generatorach diesla. W zamian za dostarczanie energii elektrycznej do słupów latarni, osoby prywatne otrzymują zniżkę na swoje rachunki. Z kolei system sygnalizacji świetlnej działa dzięki zainstalowaniu przez Rebirth Beirut paneli słonecznych bezpośrednio na semaforach lub na dachach budynków w pobliżu skrzyżowań. Do tej pory organizacji udało się przywrócić światło na 34 bejruckich ulicach.
Nadzieja w mroku
„Światło to życie” – mówi Samar Hawa „Otrzymaliśmy niesamowity odzew od społeczności. Niektórzy właściciele restauracji powiedzieli nam, że po ponownym zapaleniu świateł ich przychody wzrosły. Ruch pieszych jest większy, a ludzie czują się bezpieczniej spacerując nocą po ulicach”.
Zdaniem profesorki Mony Harb, „istnieje luka, która powstała, bo instytucje publiczne nie wywiązują się skutecznie ze swojej roli w zakresie świadczenia usług swoim obywatelom. Tę lukę wypełniają organizacje pozarządowe i polityczne”. Mimo, że docenia inicjatywę Rebirth Beirut, zauważa, że „to jedynie krótkoterminowe rozwiązanie bardziej złożonego problemu strukturalnego”. Choć trudno nie przyznać jej racji, być może będzie ono przynajmniej światełkiem nadziei dla społeczności pogrążonej w mroku kryzysu.
Wspieraj dziennikarstwo pokoju, wspieraj Salam Lab na zrzutka.pl
Weronika Szczurko – studentka kulturoznawstwa międzynarodowego na UJ. Autorka kolaży łączących elementy graficzne i tekstowe (IG @slowailustrowane). Stażystka w redakcji Salam Lab.
Źródła: The New York Times, al-Jazeera, Middle East Eye.