Jak było na dworcu w Przemyślu? Wspominamy, jak witaliśmy osoby z Ukrainy

Piotr Nazarowicz

młody mężczyzna czapce na tle graffiti

Jego supermocą jest dwujęzyczność. Piotr Nazarowicz jest Ukraińcem z mniejszości narodowej w Polsce. W Przemyślu pracował jako wolontariusz pomagający uchodźcom na dworcu, a w Krakowie w Punkcie Pomocy „Radziwiłłowska 3” Salam Lab

Z Piotrem rozmawiałam w lutym 2023 roku.

Babcia Piotra pamięta jeszcze Akcję „Wisła”, w ramach której władze Polski Ludowej pod koniec lat 40. deportowały masowo całe wsie z terenów południowo-wschodniej Polski na Ziemie Zachodnie. Akcja objęła m.in. mniejszość ukraińską i łemkowską. Babci Piotra po wysiedleniu udało się wrócić do Przemyśla, gdzie do dzisiaj mieszka cała jego rodzina.

Piszemy dla Ciebie, dzięki Tobie

Nasze dziennikarstwo w Salam Lab jest konstruktywne, inkluzywne i wolne od uprzedzeń. Dostarczamy różnorodne perspektywy, wykraczając poza główny nurt mediów.

Jesteśmy całkowicie niezależną redakcją. Wasze wsparcie stanowi fundament naszej działalności. Każda wpłata pomaga nam kontynuować naszą misję dostarczania rzetelnych informacji. Dziękujemy za każdy wkład, który pomaga nam zachować niezależność.

W Przemyślu każdy znał każdego

Piotr uczył się w przemyskiej szkole z wykładowym ukraińskim. Jak mówił, każdy był tam mile widziany, nie tylko osoby z mniejszości. „Teraz do mojej szkoły z dzieciństwa uczęszczają dzieci z Ukrainy” – uśmiecha się.

„W Przemyślu każdy znał każdego. Wszyscy wiedzieli, kto jest z mniejszości ukraińskiej, a kto nie, i nikomu nie przeszkadzało, że żyjemy obok siebie. Jak miałem osiem lat, koleżanka, Polka, uczyła mnie modlić się po polsku, a ja ją – po ukraińsku. Jestem w pełni dwujęzyczny, ale modlić umiałem się tylko w języku mojej babci, bo chodziliśmy tylko do cerkwi.

Była tylko jedna grupa chłopaków, która przejawiała wobec nas zachowania ksenofobiczne. Zwykle przesiadywali obok naszej szkoły. Zdarzało mi się od nich oberwać, raz mocniej, raz słabiej. Pisali na murach naszej podstawówki: „Wynoście się”. Ale to były wyjątki; zwłaszcza opowieści mojej babci, a nawet moich rodziców, każą spojrzeć na moje doświadczenia z innej perspektywy. Kiedyś niechęci wobec nas było w Przemyślu dużo więcej”.

Pomoc osobom uchodźczym na dworcu

Przyspieszony kurs akceptacji Ukraińców i Ukrainek w Przemyślu „przeprowadziła” wojna za naszą wschodnią granicą. W ciągu jednego dnia na dworcu kolejowym pojawiły się dziesiątki, setki kobiet z dziećmi. Część z nich szybko opuszczała Przemyśl, by dołączyć do rodziny w innym polskim mieście albo w Niemczech. Część przyjechała jednak bez planu, nawet na następny dzień. Bez miejsca do spania, bez jedzenia.

„I to te osoby najpilniej potrzebowały naszej pomocy. „Naszej”, czyli mojej i innych wolontariuszy i wolontariuszek, którzy przyszli na dworzec w Przemyślu w odruchu serca. Naszą pracę koordynował Związek Ukraińców w Polsce. W początkowych dniach wojny dla każdego znalazła się jakaś robota. Ja, na przykład, robiłem właściwie wszystko. Tłumaczyłem, informowałem, jeździłem na policję, mediowałem między kierowcami a osobami uchodźczymi” – wspomina Piotr.

„Ale też, co okazało się niespodziewanie dużą częścią mojej pracy, nosiłem walizki i torby podróżne uchodźczyniom. W dużych miastach w Polsce dworce są już zwykle przystosowane dla osób z ograniczoną mobilnością. Dworzec w Przemyślu – jeszcze nie. A jak uciekasz przed wojną, to zwykle masz ograniczoną mobilność, dosłownie i w przenośni. Ci ludzie uciekali z malutkimi dziećmi, z wózkami, z kontenerkami dla zwierząt, z tobołami z połową dobytku. Część z nich – stara, schorowana, poruszająca się o kulach. Dopiero w takich sytuacjach zauważasz, jakie masz szczęście, że jesteś sprawną, młodą osobą”.

Romowie i Romki – ci „gorsi” uchodźcy

Niedługo po rozpoczęciu wojny, z Przemyśla zaczęły napływać wiadomości o podwójnych standardach w traktowaniu uchodźców i uchodźczyń z Ukrainy. Podczas gdy większość mogła liczyć na szacunek i pomoc, Romowie i Romki, którzy uciekali przed wojną, byli często przez Polki i Polaków traktowani gorzej.

„Zdecydowana większość uchodźców [romskich – przyp.red] to kobiety, a przy nich tuziny dzieci. Mężczyźni, jak przeważająca część ukraińskich mężczyzn, służą w wojsku, są w obronie terytorialnej, walczą. Polski prezydent pozwolił sobie zażartować, że «Romowie ukradli Ruskim czołg», jakby nie rozumiał, że na wojnie żołnierze zdobywają, a nie kradną. Większość internetowych wpisów to czysta rasistowska obrzydliwość” – tak komentowała zachowanie wobec osób uchodźczych romskiego pochodzenia Joanna Talewicz, Romka, doktorka nauk humanistycznych, antropolożka kulturowa i prezeska fundacji W Stronę Dialogu w rozmowie z Pawłem Smoleńskim.

„Pamiętam osoby ze społeczności romskiej z dworca w Przemyślu” – mówi Piotr. „Pracowałem tam kilka tygodni, więc z niektórymi z nich się zaprzyjaźniłem. Często ci ludzie przesiadywali w hali dworcowej przez wiele, wiele dni. Przemyśl jest faktycznie sensownym miejscem, żeby się zatrzymać na dłużej: blisko granicy z Ukrainą, łatwo jest wrócić do rodziny. Ale martwiłem się o dzieci. Na dworcu naprawdę nie ma dla nich warunków: ani gdzie ich umyć, ani gdzie się z nimi pobawić. Zakolegowałem się z 7-letnią Alisą i jej młodszym bratem. Alisa umiała już dodawać. Żeby zabić im czas, wraz z innymi wolontariuszami i wolontariuszkami uczyliśmy ich odejmowania. Niestety, nie wiem, gdzie teraz są. Mam nadzieję, że w przytulniejszym miejscu, niż hala dworcowa”.

Pora na Kraków

Od rozpoczęcia wojny Piotr starał się być w dwóch miejscach: i w Przemyślu, i w Krakowie, gdzie studiuje administrację. W obu miastach zaangażował się w pomoc na rzecz osób uchodźczych. Do Punktu Pomocy „Radziwiłłowska 3” (lub „R3”) w Krakowie prowadzonego do października 2023 roku przez Salam Lab trafił dzięki koledze, także z mniejszości ukraińskiej. W końcu doszedł do wniosku, że nie może się rozdwoić między Przemyślem i Krakowem. Od października 2022 r. pracował na „R3” w dziale recepcji, gdzie wykorzystywał swoje doświadczenie nabyte podczas koordynacji prac w Przemyślu oraz swoją supermoc: dwujęzyczność. Długo współpracował także z panią Nadiią, Romką z Ukrainy, specjalistką działu recepcji Salam Lab.

Piotr rejestrował osoby, które przybyły do Polski z Ukrainy w poszukiwaniu schronienia, tłumaczył, zapisywał do lekarza, dzwonił do hoteli, czytał papiery sądowe, kupował bilety miesięczne. Chociaż, jak sam mówi, najważniejszą częścią jego pracy była rozmowa z drugim człowiekiem.

Na pytanie, dlaczego chce pomagać innym, Piotr zaczyna z wahaniem: „byłem jeszcze bardzo małym chłopcem, gdy szliśmy z tatą ulicą. Tata zatrzymał się nagle, odwrócił, i spytał starszą panią, która szła za nami, czy nie ponieść jej zakupów. Kobieta niosła ciężkie siaty warzyw. Byłem jeszcze na tyle mały, że nie rozumiałem kontekstu tej sytuacji: przecież to nie były nasze warzywa, po co tata chciałby je nieść, czy to nie jest bez sensu? Niby nic, ale myślę, że takie rzeczy zostają w dziecku, wiesz? Po tym zdarzeniu wiedziałem już, że jest coś takiego, jak bezinteresowność i polega właśnie na robieniu dla kogoś innego takich rzeczy «bez sensu»”.

#



Najnowsze publikacje