„Ta książka nie narodziła się z pomysłu, tylko z bólu. Nie szukałem dobrych historii, spisywałem jedynie przeżycia swoje i innych. Za każdym razem kiedy ją czytam, płaczę”. O przekraczaniu granic, pobytach w polskich ośrodkach dla cudzoziemców oraz książce zbierającej doświadczenia uchodźcze rozmawiamy z Alim*
Gdybym nie musiał, nigdy nie wyjechałbym z Iraku. Ale nie miałem wyboru. Nie chcę mówić o szczegółach, ale powodów było wiele. W podróż do Europy wyruszyłem razem z moim 16-letnim bratem, który był ciężko chory, ma tylko jedną nerkę. Próbowaliśmy przekroczyć białorusko-litewską granicę. Zostaliśmy jednak złapani przez litewskich strażników. Później także przez białoruskich.
Granicę z Polską przekroczyliśmy jako jedna z pierwszych grup. To było dwa lata temu. Było nas 86 osób, w tym rodziny z dziećmi. Białoruscy strażnicy zabrali nas samochodami na pas graniczny. Otworzyli drzwi i powiedzieli: „Blade s*ki, idźcie do ch*ja, dawajcie, dawajcie!”.
Do lasu weszliśmy w środku nocy. Padał ulewny, zimny deszcz. Martwiłem się o swojego brata, czy da radę pokonać trasę. Po półgodzinnym marszu znaleźliśmy się na polskim terytorium. Kiedy natknęliśmy się na polską straż graniczną, myśleliśmy, że nasz koszmar się skończył. Czekaliśmy cierpliwie, wierząc, że jesteśmy już bezpieczni. Myśleliśmy, że straż przewiezie nas w miejsce, w którym nie spotka nas już nic złego. Wszyscy się cieszyli. Między sobą mówiliśmy, że już po wszystkim, teraz jako osoby uchodźcze dostaniemy opiekę i będziemy mogli rozpocząć nowe życie w Europie.
Niestety, żadne z tych wyobrażeń się nie spełniło.
Jak w więzieniu
Przeklinając i wyzywając nas polscy strażnicy przewieźli naszą grupę do ośrodka w Kętrzynie. Miejsce, do którego nas zabrano, przypominało więzienie. Strażnicy zabrali nam telefony i pieniądze. Kazali nam czekać na tłumacza, który miał nam wyjaśnić naszą sytuację. „Nie martwcie się” – mówili. Ale my mieliśmy coraz więcej obaw.
Tłumacz przekazał nam, że przekroczyliśmy polską granicę nielegalnie i dlatego przez trzy miesiące musimy pozostać w zamkniętym ośrodku. Nie mogliśmy w to uwierzyć. Po długiej i ciężkiej podróży byliśmy wyczerpani. Szukaliśmy tylko spokojnego życia. Nie rozumieliśmy, dlaczego musimy pozostać w obozie przez 90 dni.
W trakcie tych trzech miesięcy odliczaliśmy każdy dzień do końca pobytu. Czekaliśmy na wolność. Zamiast niej dostaliśmy pobyt w ośrodku w Wędrzynie. To było najgorsze miejsce, w jakim kiedykolwiek się znalazłem. Mnie i mojego brata umieszczono w małym pokoju, w którym oprócz nas mieszkało 28 osób. Większość tych ludzi była przestępcami i handlarzami narkotyków. My – osobami szukającymi wolności, pragnącymi żyć w pokoju.
Wiadomość o tym, że mamy zostać w tym ośrodku kolejne 90 dni, kompletnie nas załamała. Robiłem wszystko, żeby wydostać przynajmniej mojego brata z tego okropnego miejsca. Kiedy ustalono, że jest niepełnoletni, przeniesiono go do innego ośrodka. Został sam. Pisałem wnioski, żeby mnie z nim połączono, w końcu jesteśmy rodziną. Na próżno. Dopiero po tym, jak przez pięć dni prowadziłem strajk głodowy, zgodzono się przenieść mnie do brata.
Po trzech dniach w nowym miejscu mojego brata wysłano do ośrodka otwartego, a mnie do Lesznowoli. Spędziłem tam sześć kolejnych miesięcy. Zaprzyjaźniłem się tam z jednym Białorusinem. Mieszkał w Polsce przez 30 lat i został skazany na 18 lat więzienia. Ludzie pytali: „Jak możesz przyjaźnić się z przestępcą?”. Ale dla mnie on był dobrym człowiekiem, bo zobaczył we mnie człowieka. Za każdym razem, kiedy mój nastrój się pogarszał, bardzo mnie wspierał.
Czarna noc
Po jakimś czasie przeniesiono mnie do ośrodka otwartego. Nie miałem nic – pieniędzy, pracy, mieszkania, nie znałem języka. Mój stan psychiczny zaczął się pogarszać. Całymi dniami siedziałem w pokoju, spałem, jadłem, gapiłem się w ścianę. To nie było życie, tylko wegetacja. Dotkliwie odczuwałem samotność. Nie miałem z kim porozmawiać, nie miałem żadnych przyjaciół. Wielu ludzi tego nie rozumie. My, uchodźcy i uchodźczynie, potrzebujemy nie tylko pomocy materialnej, jedzenia i ubrań, ale także zwykłego, ludzkiego kontaktu. W kompletnej izolacji naprawdę łatwo postradać zmysły.
Kiedy wracam wspomnieniami do tego okresu, widzę tylko ciemność. Wydawało mi się, że świat zewnętrzny spowiła czarna noc, która nie chce się skończyć. Ta ciemność mnie wciągała, myślałem, że pochłonie mnie na zawsze. Nie jestem szaleńcem, ale pobyt w ośrodkach sprawił, że trzy razy próbowałem odebrać sobie życie.
Przez rok, który spędziłem w polskich placówkach, żadna organizacja nie udzieliła mi wsparcia. Nigdy nie spełniałem wymagań, żeby zakwalifikować się do pomocy. Przez cały ten czas miałem na sobie ubrania, w których przyjechałem z Iraku. Czy śmierdziałem? Owszem. Ale co mogłem zrobić? Nikt nie dał mi czystych ubrań.
Mój brat nie chciał ubiegać się ochronę międzynarodową w Polsce. Zbyt wiele tu wycierpiał, nie ufał systemowi i straży granicznej. Wyjechał do Niemiec, tam dostał azyl, zaczął chodzić do szkoły. Po każdej naszej wideorozmowie przez trzy dni płaczę. Bardzo za nim tęsknię. Nie widzieliśmy się już rok i trzy miesiące.
Marzenie o niezależności
Połączenia wideo to wszystko, co mam. Swojej mamy nie widziałem od dwóch lat. Zmarnowane dwa lata życia, z których rok spędziłem w ośrodkach, rok próbowałam stanąć na nogi. Trzy razy przebywałem na oddziale psychiatrycznym. Za każdym razem leczenie trwało miesiąc. Z pobytu w Polsce pamiętam tylko tyle – walkę o przetrwanie, kolejne próby samobójcze i pobyty w szpitalu.
Rozmawiałem z wieloma psychologami i psycholożkami, ale tylko jeden z nich mówił po arabsku. Z pozostałymi porozumiewałem się z pomocą tłumaczy i tłumaczek. Trudno jest rozmawiać o bolesnych przeżyciach za pośrednictwem trzeciej osoby. Potrzebuję mówić z serca, nie z głowy. Tak mogę porozumieć się tylko z kimś, kto mówi moim językiem.
Poza tym to bardzo kosztowne. Moja rodzina oszczędzała, żeby co miesiąc móc mi przesłać wsparcie finansowe. Wszystkie te pieniądze szły na wizyty lekarskie. Po wyjściu z ośrodka dla cudzoziemców próbowałem znaleźć pracę i wynająć mieszkanie. Nie miałem odpowiednich dokumentów, więc pracowałem „na czarno” jako kasjer w barze z kebabem, 8-9 godzin dziennie. Wiele razy zostawałem bez dachu nad głową. Spałem w parkach, jadłem to, co znalazłem na śmietniku. Nie byłem już uwięziony, ale czy byłem wolny? To ma być wolność?
Po jakimś czasie udało mi się wynająć mały pokój za 1000 zł. Myślałem, że w końcu zaczynam normalne życie. Miałem mieszkanie, miałem pracę. Niestety wtedy złapała mnie policja. Zostałem z mieszkaniem, ale bez pracy. Nie miałem jak opłacić wynajmu, więc straciłem i pokój.
Marzyłem o niezależności, jestem przecież młody, mogę pracować. Nie chciałem być postrzegany jako uchodźca. Może wyglądam nieco inaczej, mam ciemniejszy odcień skóry, jestem muzułmaninem, mówię innym językiem… Ale czy przez to przestaję być człowiekiem? Jedyne, o co proszę, to możliwość normalnego życia.
Podobają Ci się nasze treści? Wesprzyj nas finansowo>>>
Książka zrodzona z bólu
Przyjeżdżamy z krajów, w których tak samo jak wy mamy domy, rodziny, przyjaciół, szkołę, pracę. Opuszczamy je nie z wyboru, ale z przymusu. Kiedy stajemy się uchodźcami/czyniami tracimy całe swoje dotychczasowe życie.
Dlatego postanowiłem wydać książkę z historiami osób uchodźczych. Ludzie muszą zrozumieć to doświadczenie. Ścieżka do wolności jest trudna, co nie jest oczywiste dla tych, którzy nigdy nią nie szli. Nad publikacją pracuję od roku. Zebrałem historie ponad 20 osób. Poznałem je podczas swoich pobytów w strzeżonych ośrodkach dla cudzoziemców w Polsce.
Mój przyjaciel Saad pomógł mi z przetłumaczeniem książki na angielski. Znalazły się w niej historie osób z krajów arabskich, Turcji, Afryki, Indii, Syrii. Niektóre z nich w polskich ośrodkach dla cudzoziemców spędziły miesiąc, inne 1,5 roku.
Ta książka nie narodziła się z pomysłu, tylko z bólu. Nie szukałem dobrych historii, spisywałem jedynie przeżycia swoje i innych. Za każdym razem kiedy ją czytam, płaczę. Opisuję historię kobiety z Jemenu, której małe dziecko zmarło podczas pokonywania granicy. Mężczyzny wypchniętego przez polskich strażników, który zmarł po białoruskiej stronie granicy. W tej książce znajduje się pół mojego życia. Zawarłem w niej cały swój ból. Pisanie mi pomaga. Kiedy czuję złość albo smutek, przelewam te emocje na papier.
Wesprzyj projekt Alego, wpłać na zrzutkę >>>
Książka jest już prawie gotowa. Najpierw chcemy opublikować ją online, potem wydrukować. Będzie dostępna w dwóch wersjach językowych – po angielsku i po polsku. Bardzo zależało mi, żeby mogła dotrzeć do polskich czytelników i czytelniczek, bo opowiada o historiach, które wydarzyły się w tym konkretnym kraju.
Chcę wydrukować książkę własnymi środkami, ale dochód z jej sprzedaży przekażę na pomoc osobom, które podzieliły się ze mną swoimi historiami. Nie chcę na niej zarobić. Chciałbym, żeby pomogła innym w takiej sytuacji, jak moja.
Ponieważ to niezależna publikacja, nie mam zbyt wiele funduszy. Dostałem pewne wsparcie od Autonomicznego Centrum Społeczno-Kulturalnego A.D.A. Puławska z Warszawy. Ale wciąż brakuje mi sporej sumy. Dlatego założyłem zbiórkę na Zrzutka.pl.
Staram się rozmawiać z ludźmi, opowiadać im o sytuacji osób z doświadczeniem migracji i uchodźstwa, ale brakuje mi sił. Prawie nic się nie zmienia. Osoby uchodźcze nadal trzyma się w zamknięciu, a ich życie ogranicza do jedzenia i spania. Mam nadzieję, że może dzięki tej książce uda się coś zmienić.
* Imię zmienione.
***
Jako Salam Lab jesteśmy częścią wyjątkowego grantu i projektu edukacyjnego EMPATHY (Let’s Empower, Participate and Teach Each Other to Hype Empathy. Challenging discourse about Islam and Muslims in Poland), który zakłada kompleksowe i intersekcjonalne podejście do przeciwdziałania islamofobii w Polsce. Więcej na jego temat przeczytasz na naszej stronie salamlab.pl/empathy.
Projekt jest dofinansowany przez Unię Europejską. Wyrażone poglądy i opinie są jednak wyłącznie poglądami autora_ki lub autorów i nie muszą odzwierciedlać tych zamieszczonych w przepisach Unii Europejskiej lub Komisji Europejskiej. Unia Europejska oraz organ udzielający wsparcia nie mogą ponosić za nie odpowiedzialności.