„Jak worki, które można wrzucić do ciężarówki i wywieźć”

Uchodźczyni z Rwandy na polsko-białoruskim pograniczu. Zdjęcie okrzyknięto arcydziełem na miarę dzisiejszej „Dziewczyna z perłą”. Fotografia zdobyła nagrodę w kategorii Zdjęcie Roku oraz Portret w konkursie Stowarzyszenia Fotoreporterów. Fot. Agnieszka Sadowska-Mazurek


„Biorąc pod uwagę to, ile ubrań i pozostałości obozowisk grup uchodźczych znajduje się w podlaskich lasach, można przypuszczać, że wiele uchodźców i uchodźczyń po prostu przepadło na zawsze. Część utonęła w bagnach, część została zjedzona przez zwierzęta. Te ciała najprawdopodobniej nigdy nie zostaną odnalezione, nie doczekają się godnego pochówku” – mówi Salam Lab fotoreporterka Agnieszka Sadowska-Mazurek

Jak to się stało, że zajęła się Pani dokumentowaniem kryzysu humanitarnego na polsko-białoruskiej granicy?

Od lat jestem związana z białostocką „Wyborczą”. Podlasie to mój region. Kiedy zaczęło być głośno o tym, że coraz więcej osób uchodźczych pojawia się m.in. w okolicach Krynek, zrozumiałam, że dzieje się coś poważnego. Razem z dziennikarką Joanną Klimowicz zaczęłyśmy dostawać różne sygnały od lokalsów. To ludzie, którzy widzieli na przykład, jak Straż Graniczna z karabinami prowadzi rodzinę uchodźczą. Dzwoniły do nas przerażone osoby, które zauważyły, że coś jest nie tak, a my zaczęłyśmy jeździć na granicę.

Kryzys zaczął się w Usnarzu Górnym. Przebywałam akurat na tygodniowym urlopie, ale po moim powrocie wszystko trwało nadal. I zaczęło przybierać ogromną skalę. Politycznie rzecz biorąc, widać było, że to działania wymierzone w stronę Unii Europejskiej, które obmyślił Łukaszenka, prawdopodobnie razem z Putinem. Można założyć, że Polska miała się skupić na polsko-białoruskiej granicy, a w międzyczasie doszło do rosyjskiej inwazji na Ukrainę. To miał być odwet za sankcje nałożone przez UE na Białoruś po sfałszowanych wyborach prezydenckich. Wiadomo było, że to wszystko nie skończy się szybko. 

Na granicę jeździ Pani służbowo. Z drugiej strony ciężko wyłączyć emocje w takiej sytuacji. Jak wyglądały pierwsze wizyty na pograniczu?

Trzeba było być czujnym. Reagować na wszystkie sygnały. Działania służb były wówczas chaotyczne, nieskoordynowane, a zachowania funkcjonariuszy Straży Granicznej i policji były bardzo różne. Niektórzy łaskawie przyjmowali wnioski o ochronę międzynarodową. Inni dzielili się jedzeniem. Ale wszystko zaczęło się zmieniać. Służby otrzymały rozporządzenia, które mówiły o tym, aby bardziej restrykcyjnie traktować osoby uchodźcze na polsko-białoruskiej granicy.

W sieci od tamtej pory pojawiają się komentarze z pytaniem: „dlaczego ci ludzie nie pójdą na przejście graniczne?”. Bo nie mają takiej możliwości. Nie po to Łukaszenka ich ściągał. Nie po to chciał destabilizować europejskie granice. Migranci i migrantki oraz uchodźcy i uchodźczynie nie mogą po prostu pójść na przejście graniczne. I to nie jest ich wina, bo najczęściej byli kierowani siłą i wypychani na polską stronę, a Polacy przepychali ich z powrotem. Z kolei Białorusini bili i pod żadnym pozorem nie pozwalali na rezygnację z przejścia. Ci ludzie bardzo często płacili za dotarcie do Europy ogromne pieniądze. Ale nikt nie liczył się z ich życiem. 

Co się z nimi dalej stało?

Znaleźli się w potrzasku. Niektórym udało się przejść, część trafiła do polskich ośrodków. Te osoby miały „szczęście”. Część uchodźców i uchodźczyń próbowała przekroczyć granicę po kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt razy. Niejednokrotnie w tej swojej drodze na polską stronę tracili życie. W tej chwili wiadomo o 37 zmarłych. Kilka osób zostało pochowanych w Bohonikach na muzułmańskim cmentarzu, mizarze. Ale nie wiadomo, jaka w rzeczywistości jest skala tych tragicznych śmierci, ponieważ ponad 200 osób jest nadal zaginionych. A biorąc pod uwagę to, ile ubrań i pozostałości prowizorycznych obozowisk grup uchodźczych znajduje się w podlaskich lasach, można przypuszczać, że wiele uchodźców i uchodźczyń po prostu przepadło na zawsze. Część utonęła w bagnach, część została zjedzona przez zwierzęta. Te ciała najprawdopodobniej nigdy nie zostaną odnalezione, nie doczekają się godnego pochówku. 

Fot. Agnieszka Sadowska/Agencja Wyborcza.pl

Jakieś trzy tygodnie temu wyruszyłam wraz z grupą wolontariuszy na poszukiwania zaginionych. Znaleźliśmy jedno ciało, które było pogryzione przez dzikie zwierzęta. Nadal mam ten widok przed oczami.

Na naszej granicy giną ludzie. Wiele Polaków i Polek nie rozumie, dlaczego osoby z krajów, takich jak Syria, Jemen, Irak, Afganistan czy Etiopia, szukają bezpieczeństwa u bram Europy. Obowiązują podwójne standardy. Tak jakby jeden uchodźca był lepszy od drugiego.

Ci ludzie mieszkają w strefach wojen i konfliktów czy krajach o niestabilnej sytuacji polityczno-gospodarczej. Część żyje w obozowiskach. Takie obozy np. na granicy turecko-syryjskiej są koszmarem. Ludzie egzystują tam miesiącami, a nawet latami, nie mają przyszłości i perspektyw, znośnych warunków, nie mówiąc o godnych: ich domami są namioty. Uciekają, bo szukają lepszego życia.

Wykonywałam na granicy swoje obowiązki służbowe, ale nie sposób nie zaangażować się emocjonalnie. Za każdym razem budził się we mnie ogrom zrozumienia i współczucia dla ludzi, których spotykałam i fotografowałam. Osoby, które mają trochę ciemniejszy kolor skóry, bardzo często nie są akceptowane przez Polki i Polaków. To ma znamiona rasizmu. Wystarczy przeczytać kilka komentarzy w internecie, aby zobaczyć skalę nienawiści. I ta nienawiść bardzo mnie smuci. 

Kiedy zobaczy się uchodźców i uchodźczynie na własne oczy, gdy pozna się ich historie, można dostrzec, że to są tacy sami ludzie, jak my. Pamiętam mężczyznę z Ghany, nauczyciela. Siedział zrezygnowany w lesie, ponieważ został okradziony przez Białorusinów. Nie miał dosłownie nic i nie wiedział, co robić. Płakał. Wiedział, że proszenie o ochronę międzynarodową na nic się zda. Że grozi mu wydalenie. „Jestem chrześcijaninem. Jedyną rzeczą, która różni mnie od was, jest mój kolor skóry. Płynie w nas taka sama krew. Dlaczego traktuje się nas jak podludzi?” – nadal pamiętam jego słowa. 

Źli ludzie mogą być wszędzie, być może mieszkamy obok agresywnego sąsiada. Podczas trwającego od 1,5 roku kryzysu humanitarnego nigdy nie poczułam najmniejszego zagrożenia ze strony ludzi, których spotkałam w lesie.

Co jest ważne w pracy fotoreporterki na granicy?

To trudna zawodowo sytuacja. Przez cały czas towarzyszy mi poczucie, że najważniejsze jest to, aby szanować ludzi, których spotykam na granicy. Jeśli dostrzegam chociażby najdrobniejszą oznakę, że ktoś nie życzy sobie, abym robiła zdjęcie, odkładam aparat. Wiem też, że część uchodźców i uchodźczyń może myśleć, że są od nas zależni. Że być może powinni jakoś odwdzięczyć się za pomoc. Osoby mogą nie mieć w takiej sytuacji odwagi, aby powiedzieć „nie”. Dlatego jest to podwójnie trudne. Zawsze staram się być uważna. Zależało mi też na tym, by zdjęcia, które zrobię, coś mówiły i miały ważny przekaz. 

Takim zdjęciem jest na pewno fotografia kobiety z dzieckiem siedzącej na krawężniku. Sfotografowała ją Pani z perspektywy broni trzymanej przez funkcjonariuszy Straży Granicznej.

To zdjęcie z Michałowa. Przebywała tam grupa Kurdów i Kurdyjek. To była pierwsza sytuacja, kiedy zobaczyłam rodziny uchodźcze z tak małymi dziećmi. Sama jestem matką. Widok broni i dzieci w jednym miejscu był przerażający. Te rodziny nie stanowiły absolutnie żadnego zagrożenia. Mimo to były obstawione grupą żołnierzy i strażników granicznych uzbrojonych tak, jakby szli na wojnę. Zastanawiałam się, jak to jest w ogóle możliwe. 

Uchodżcy i uchodźczynie na granicy polsko-białoruskiej (2021). Fot. Agnieszka Sadowska/Agencja Wyborcza.pl
W ubiegły weekend Pani zdjęcie dziewczyny z Rwandy, która ukrywała się w Puszczy Białowieskiej, zdobyło nagrodę w kategorii Zdjęcie Roku oraz Portret w konkursie Stowarzyszenia Fotoreporterów. Kiedy pojawił się pomysł na wystawę? Dziś z inicjatywy Janiny Ochojskiej Pani zdjęcia można obejrzeć m.in. w Parlamencie Europejskim. Czy chodziło o to, aby zmienić podejście chociażby kilku Polek i Polaków? 

Pomysł na wystawę powstawał gdzieś obok mnie. Pojawiały się pierwsze prośby o to, by pokazać zdjęcia z granicy. Anna Fostakowska, znajoma dziennikarka z Rzeszowa, zauważyła, że trzeba publicznie pokazywać to, co dzieje się na Podlasiu, ponieważ Polacy i Polki bardzo często nie zdają sobie sprawy z kryzysu humanitarnego na polsko-białoruskim pograniczu. Nie zdają sobie sprawy z tego, że umierają na nim ludzie. W mediach pojawiają się raczej tylko opisy tego, że uchodźcy i uchodźczynie sieją zagrożenie, dominuje polityka strachu i wyidealizowany obraz Straży Granicznej, która „broni granic”. Dlatego tak ważne jest, aby pokazać uchodźców i uchodźczynie takimi, jakimi są, przypomnieć, że to zwykli ludzie. Chciałam, aby moje zdjęcia przełamały stereotypy. Nie wiem, czy tak się stało. Bo negatywne podejście do osób uchodźczych na polsko-białoruskim pograniczu nadal funkcjonuje. Czy można to zmienić? Nie wiem. Zwłaszcza, że polskie władze nakręcają całą sytuację. 

Ochrona granic to moim zdaniem ważna funkcja państwa. Ale należy oddzielić ochronę granic od niesienia pomocy humanitarnej, która też jest taką funkcją. Pomoc pojawia sporadycznie; codziennością są za to bezwzględne pushbacki. Wypycha się wszystkich: mężczyzn, rodziny z dziećmi, chorych ludzi. Ostatnio zrobiło się głośno na temat śmierci Mahlet, Etiopki, prześlicznej dziewczyny, która została pozostawiona na śmierć w lesie. Bo jej przyjaciół, którzy poszli szukać dla niej ratunku, wypchnięto na Białoruś. 

Myślę jednak, że ta sytuacja za jakiś czas do nas wszystkich wróci i prędzej czy później winne osoby zostaną pociągnięte do odpowiedzialności. Służby, które pracują na granicy, powinny pamiętać, że przede wszystkim trzeba być ludźmi, dopiero później bezwzględnymi robotami, które wykonują rozkazy. Wszyscy ci, którzy potrzebują pomocy, powinni tę pomoc otrzymać. Ludzie przechodzą granicę i będą ją przechodzić, nie zmieni tego nawet olbrzymi metalowy płot. Powinniśmy zatrzymać tę falę tragicznych śmierci. Musimy traktować osoby uchodźcze z poszanowaniem ich praw. Nie jak worki, które można wrzucić do ciężarówki i wywieźć. 

***

Zdjęcia z granicy autorstwa Agnieszki Sadowskiej-Mazurek będzie można obejrzeć od 11 marca w SPA, Społecznej Przestrzeni Aktywnej, przy Radziwiłłowskiej 3. Wystawa stała się także inspiracją do zorganizowania debaty „Granica. Dramat przemilczany”

Jak wygląda udzielanie pomocy uchodźcom i uchodźczyniom przez mieszkańców i mieszkanki Podlasia oraz obecnych na granicy aktywistów i aktywistki? Co zmieniło pojawienie się muru? Czy Polki i Polacy rozumieją genezę i przyczyny tego kryzysu? Czy polski rząd oraz funkcjonariusze Straży Granicznej poniosą odpowiedzialność za brak działań i przyzwolenie na krzywdę, cierpienie, a nawet śmierć ludzi? Jak wybuch wojny w Ukrainie zmienił nastawienie polskiego społeczeństwa do uchodźców i uchodźczyń? Jak można zakończyć kryzys na pograniczu polsko-białoruskim? Na te i inne pytania spróbujemy odpowiedzieć wraz z naszymi gośćmi i gościniami podczas debaty, która odbędzie się 11 marca 2023 r. o godzinie 14:30 w SPA. Jedną z gościń będzie Agnieszka Sadowska-Mazurek. Debata będzie również transmitowana na żywo na Facebooku Salam Lab. Więcej informacji w wydarzeniu.



Najnowsze publikacje